Z pamiętnika bezrobotnego salesa

Déj`a vu, czyli światowe życie

Przez parę lat bywałem jako klient na kongresach znanego, zachodniego producenta oprogramowania i stąd wiem, że można tam spotkać wszystkich "krewnych i znajomych Królika" ze światka polskiego IT. Tym razem życzliwa osoba załatwia mi darmową wejściówkę i oto mogę zanurzyć się tłumie dobrych znajomych. W nieco sztucznym tłoku - bo impreza została przeniesiona na mniejszą niż dotychczas powierzchnię - wyławiam kolejnych "katalizatorów zatrudnienia". Tutaj też się mówi, że podobno w polskim IT "coś" drgnęło, tylko kto widział to "coś" na własne oczy? Chyba nie drgnęło u organizatora tej imprezy, bo było na niej chyba więcej byłych niż aktualnych pracowników firmy. W czasie sesji i wykładów trwa w najlepsze giełda kontaktów i opcji na znalezienie lub zmianę pracy, zawiązują się sojusze na konkretne cykle sprzedaży, kłębi się od przesiąkniętych lekkim zapachem naftaliny, ciemnych, korporacyjnych garniturów, lecz widać też sportowe marynarki "niezależnych konsultantów". W salach pustawo, na korytarzu tłok. Jedyny wyjątek to nadkomplet na sesji poświęconej energetyce, choć i tu więcej sprzedających niż kupujących. Wątek energetyczny przewija się zresztą stale, gdy przechodzę do fazy omawiania konkretnych propozycji u head hunterów czy w agencjach doradztwa personalnego.

Czego pragną pracodawcy

Jest! Pierwsza konkretna oferta od konkretnej firmy. Wskakuję w garnitur (zapomniany od kilku tygodni ucisk krawata na szyi), zabieram żonie samochód i pędzę na spotkanie. Spotkanie tym razem nie z konsultantką, ale z samym szefem oddziału światowej agencji doradztwa personalnego. Bez zbędnych wstępów przechodzimy do konkretów: oferta jest od znanej zachodniej firmy IT, która zamierza szerzej wejść na polski rynek. Mają tu już pierwszych klientów z roll-outów korporacyjnych. Szukają salesów z relacjami w energetyce, telekomunikacji i sektorze publicznym - czy mogę podać "nazwiska i kontakty" znanych mi w tych sektorach VIP-ów, którzy decydują o inwestycjach w IT? To pytanie będzie się powtarzało we wszystkich następnych rozmowach o konkretnych ofertach pracy. Na rynku ugruntowane jest bowiem przekonanie, że kupować IT "w starym stylu" (czyli dużo i w dużych kawałkach) będą już tylko energetyka i sektor publiczny (telekomunikacja już raczej nie - teraz zajmie się uruchomieniem już kupionych zabawek oraz fuzjami i przejęciami). Widoczna jest także głęboka niewiara potencjalnego pracodawcy w obiektywizm i skuteczność stosowanych w kraju procedur przetargowych, na czele z ustawą o zamówieniach publicznych - nawet zachodnie firmy wierzą już tylko w "układy". Mój rozmówca jest dobrze zorientowany, sprawnie weryfikuje podane nazwiska, pyta o konkretne projekty i działania znanych mi firm. Jak rozumiem, nie jestem pierwszą osobą, z którą odbywa rozmowę na ten temat. Nie rozmawiamy tylko o sektorze publicznym: jako urodzony i wychowany na Saskiej Kępie na ulicę Ordynacką miałem blisko, ale "o jeden most za daleko", więc w tym sektorze nie czuję się dobrze. Wychodzę po godzinie niezłego maglowania z krótką instrukcją: "Ewentualne spotkanie z przedstawicielem pracodawcy w ciągu dwóch tygodni, proszę czekać na kontakt z naszej strony".

Nowa teoria względności

Powoli dociera do mnie prawda wyrażona przez jednego z Braci w Niedoli: "Zrób jutro to, co możesz zrobić dzisiaj, bo inaczej co będziesz robił jutro?". Kiedy szukałem pracy, jednocześnie pracując, nie docierał do mnie powolny tryb realizacji takich procesów. Od spotkania do spotkania mija średnio tydzień, każda decyzja o przejściu do kolejnego etapu to dwa tygodnie. Ktoś wyjechał na szkolenie, ktoś z centrali nie przyleciał na umówione spotkanie - a czas płynie i bezczynność zaczyna nużyć. To otwiera oczy na inne możliwości spędzania czasu niż czekanie, aż ktoś zadzwoni. Jeden z Braci opowiada, że kiedy go zredukowali, on sam i jego pies mieli otłuszczone wszystko, co się tylko dało. Z nudów zaczęli biegać i teraz, po dwóch miesiącach, gdy biegną rano przez park, za każdym z nich oglądają się dużo młodsze przedstawicielki płci pięknej. Prorok usłyszał wczoraj od własnych dzieci, że to dobrze, że to on je teraz odbiera z przedszkola i mogą się potem razem pobawić (żona też zapracowana, dotychczas robił to więc specjalnie zamawiany taksówkarz). Ja sam załatwiłem stertę zawsze odkładanych spraw domowych i rodzinnych, na które nie było czasu (czy raczej motywacji?), no i ponownie nauczyłem się jeździć autobusami. Może to jest ta niespodziewana wartość wynikająca z wyrwania się z własnej wizji człowieka niezastąpionego dla firmy?

Minął z okładem pierwszy miesiąc szukania pracy. Przede mną zarejestrowanie się jako bezrobotny (a co? - w końcu z mojej ostatniej pensji opłacałem wymaganą stawkę ZUS, niech teraz oddają!) i analiza nowych opcji: własna firma, dołączenie jako wspólnik do firmy już istniejącej, praca wolnego strzelca...

No i czekam, aż zadzwoni moja komórka ...

Zwierzeń bezrobotnego salesa wysłuchała Dorota Konowrocka.


TOP 200