Ostatnia książka

Słowacki z Internetu

Ubiegłoroczny raport EDSF (Electronic Document Systems Foundation) wskazuje, że stopień akceptacji mediów elektronicznych i papierowych ma się w zakresie powieści, jak 25 do 75%. Jeśli więc literatura piękna - to w wersji tradycyjnej, choć przytoczone liczby nie pozwalają lekceważyć pokaźnej grupy zwolenników czytania książek "z prądem". Wśród kategorii piśmienniczych, wyszczególnionych w cytowanym raporcie, na uwagę zasługują proporcje w zakresie gazet i czasopism. W pierwszym przypadku akceptowalność mediów elektronicznych ma przewagę nad papierowymi na poziomie ponad 60%. W przypadku czasopism jest odwrotnie: te wolelibyśmy w formie papierowej.

Media elektroniczne mają niepodważalne zalety, jeśli chodzi o wyszukiwanie i dostęp do aktualnych informacji. Proces czytania jest jednak przyjemniejszy w kontakcie z papierem. Zapewne wiele w tym siły przyzwyczajenia, którego początki sięgają szkolnej ławy. Również i z tych powodów nie spełniają się sny o bezpapierowych biurach. Dostęp do informacji realizowany jest komputerowo, ale jakże chętnie przed dokładniejszym zapoznaniem się z nimi "zrzucamy" je z ekranu na drukarkę. Robimy to tym chętniej, im dokument obszerniejszy. Zwróćmy uwagę, że monitor 17" to za mało, by wygodnie czytać dokument formatu A4. Wiele mogłaby tu zmienić efektywniejsza technologia. Lekki, płaski monitor, który można by położyć na biurku bądź czytać wygodnie "z ręki", tak jak to robimy z kartką papieru.

Twierdzenie, że "medium jest przekazem", oznacza, iż forma tekstu może określać jego treść. Hipertekst poniekąd tworzy sam siebie powodując, że tekst pierwotny przestaje istnieć, ginąc w gąszczu możliwości, jakie daje żeglowanie po nim; przytłoczony masą odnośników i rozgałęzień. Musimy się dopiero uczyć poruszania w tym labiryncie, przyzwyczajeni do "uroków" sekwencyjnego odbioru informacji. Medium elektroniczne to więcej możliwości i wolności. Ten nadmiar dla wielu użytkowników jest paradoksalnie zniewalający. Stąd fenomen "ucieczki informacyjnej", objawiający się negacją wszystkiego co związane z komputerami.

Jednak owe podziały biegną w znacznej mierze wzdłuż granic wiekowo-pokoleniowych. Postęp ma bowiem swoje prawa i być może doczekamy się wkrótce pierwszych dzieł literackich pisanych hipertekstem. Przy takiej technologii czytelnik "Pana Wołodyjowskiego" sam mógłby zdecydować, czy Mały Rycerz ma popełnić samobójstwo, a odpowiednie opcje umożliwiłyby wybór kary dla Azji ze jego niecne czyny. Zanim jednak sięgniemy po hiperliteraturę pisaną cyfrowym atramentem (digital ink), przyjrzyjmy się aktualnym realiom rynkowym w rozważanym obszarze.

Książka tysiąclecia

Takim mianem (Millennium Reader) opatrzyła swój nowy produkt amerykańska firma Librius, zapowiadając jego wprowadzenie na rynek jeszcze w tym roku i to po cenie ok. 200 USD. Idea bazuje na przenośnym medium wyposażonym w pamięć połączoną z ekranem. Ważący pół kilograma czytnik ma pojemność umożliwiającą załadowanie 10 książek. Baterie zapewniają ciągłość pracy przez 18 godzin. Czytnik ma gwarantować pełne zachowanie praw autorskich do dzieł oferowanych użytkownikom. Dana książka może być czytana tylko przez określony czytnik, nie można jej wydrukować (szkoda?!), kopiować ani czytać przy użyciu komputera PC. Ważną możliwością jest wybór rodzaju czcionki dla czytanego tekstu.

Podobną opcją dysponuje też Rocket eBook firmy Nuvo Media (USA). Urządzenie jest nieco cięższe (0,6 kg), bateria wystarcza na 45 godzin (20 h z włączonym podświetlaniem). Cena również wyższa: 500 USD. Jeśli dołożymy jeszcze 100 USD, możemy zaopatrzyć się w Softbook, firmy o tej samej nazwie. W przeciwieństwie do niewielkiego ekranu w poprzednim produkcie (5,5") tutaj mamy do czynienia z książką elektroniczną o rozmiarach zbliżonych do A4 (9,5"). Całość waży 1,5 kg i ma pojemność 100 000 stron. I wreszcie Everybook. Koszt: ponad 1000 USD, ale na karcie PCMCIA można zapamiętać setki książek. Możemy mieć przy sobie całe biblioteki.


TOP 200