Mity, pieniądze, przyszłość

Niewykluczone że wielu potentatów internetowych zniechęciło się do angażowania w działalność obywatelską, obserwując długotrwałe postępowanie Departamentu Sprawiedliwości przeciwko Microsoftowi. Nie ma jednak wątpliwości, że panujący obecnie klimat polityczny, ze swym uwielbieniem dla przedsiębiorców i dominującą rolą deregulacji, tworzy najlepsze z możliwych warunki do działalności liderów branży internetowej.W listopadzie ub.r. kalifornijski republikanin Christopher Cox - który, jako ojciec regulacji prawnych ustanawiających moratorium podatkowe w branży internetowej, powinien być bohaterem dla społeczności sieciowej - wygłosił te oto znamienne słowa: "W chwili obecnej rząd po prostu nie ma rozwiązań. (...) Kwestia regulacji Internetu, jako elementu działań politycznych, powinna być w zasadzie odłożona na bok, bowiem sam przedmiot owej regulacji nie został jeszcze określony".

Niewielu potentatów internetowych miałoby odmienne zdanie w tej kwestii. Niemoc rządowa powinna stanowić wymarzoną okazję dla prywatnego sektora sieciowego do określenia szeroko zakrojonego programu gospodarczego. Na razie jednak internetowi szefowie nie wykazują zbytniej skłonności do przewodzenia w rozwiązywaniu podstawowych kwestii Gospodarki Internetowej.

W raporcie ogłoszonym w maju ub.r. przez OECD zawarto stwierdzenie, że we wszystkich krajach objętych badaniem dostęp do Internetu zależy od poziomu dochodów. W minionych dziesięcioleciach tego rodzaju nierówności byłyby okazją do szeroko zakrojonej akcji rządowej. Faktem jest, że odzywają się głosy, w tym także członków administracji Clintona, domagające się właśnie takiej interwencji. Jak dotąd, nie ma wielkiego odzewu branży internetowej. Firmy sieciowe nie zdają sobie jeszcze sprawy, że różnice w dostępie do Internetu nie są tylko kwestią dobrobytu społecznego. Ze ściśle kapitalistycznego punktu widzenia jest to problem wielkości rynku. Jeśli producenci komputerów, dostawcy usług internetowych i firmy telekomunikacyjne snują plany stworzenia takiego niemal powszechnego dostępu do sieci w ciągu najbliższych paru lat, robią to nader dyskretnie.

Według raportu Stategis Group, z Internetu korzysta 101 mln Amerykanów. Liczbę tę należałoby zapewne poważnie okroić o liczbę osób używających Internetu wyłącznie do przesyłania poczty elektronicznej, które to osoby być może cieszą AOL, ale raczej nie można ich zaliczyć do grona w pełni korzystających z możliwości oferowanych przez Gospodarkę Internetową. Jednak nawet jeśli przyjmiemy ten optymistyczny szacunek, to liczba 101 mln nie odpowiada nawet połowie ludności Stanów Zjednoczonych. Wyobraźmy sobie jak bardzo skorzystałby e-handel, gdyby sieć docierała aż do 98 czy 99% domostw. Telewizji udało się to osiągnąć już dawno, dawno temu.

E-podatki

Nie widać również chętnych do pokierowania załatwieniem pilnej i drażliwej kwestii opodatkowania e-handlu. Stosowna komisja ustanowiona do zajęcia się tą sprawą, pod przewodnictwem gubernatora stanu Virginia Jamesa Gillmore'a, pogrążyła się w gorszących sporach frakcyjnych. Mimo to niewielu liderów branży internetowej przejawia chęć do interwencji w zaistniałą sytuację, a niektórzy z nich niewzruszenie trwają przy poglądzie, iż e-handel nie powinien być nigdy opodatkowany. To ostatnie stanowisko z każdym upływającym dniem staje się coraz mniej realistyczne, zwłaszcza wobec postępujących prac Komisji Europejskiej nad jednolitą polityką podatkową w tej sferze.

Zastój w kwestii opodatkowania jest tym bardziej paradoksalny, że dotyczy branży szczycącej się szybkim podejmowaniem decyzji. Potencjał intelektualny inżynierów w firmach, takich jak Intel, Microsoft, Oracle czy Sun w połączeniu z fachowością e-handlową Amazon.com, firm oferujących karty kredytowe i pionowe struktury w biznesie, zapewne wystarczyłby do opracowania dającego się zastosować systemu opodatkowania sieci w ciągu zaledwie jednego weekendu. Być może szefowie firm internetowych są zbyt zajęci opracowywaniem produktów i planów biznesowych, by poświęcać czas na bardziej ogólne kwestie polityki internetowej, choć najwyraźniej nie brakuje im czasu na pływanie na jachtach czy występowanie w reklamach piwa. Trafiają się dobrzy doradcy sugerujący, że może należałoby zebrać razem dwudziestu prominentów branży i dać im do rozwiązania ambitne zadanie, np. zniwelowania cyfrowej przepaści, w nadziei, że coś wyniknie z takiego zderzenia ich skorych do rywalizacji ambicji.

Przy pisaniu tekstu korzystałam z publikacji tygodnika The Industry Standard, dwutygodnika Fortune i miesięcznika CIO.


TOP 200