Interesy w sieci w sieci

Kiedy przyjechałem do Ameryki, oswojenie się z telefonem (choć nie było to dla mnie urządzenie całkowicie egzotyczne) wymagało czegoś w rodzaju przełamania kulturowego szoku. Niewiarygodne było, jak wiele spraw, w "normalnym" kraju wymagających wycieczki do urzędu, stania w kolejce lub uwiedzenia ekspedientki, w Ameryce załatwia się przez telefon. Aż dziw bierze, że Amerykanie w ogóle jeszcze podróżują... Przez telefon można odbywać konferencje (w ten właśnie sposób przeprowadzamy w moim college'u wstępne wywiady z kandydatami na wolne posady), dokonywać zakupów i prowadzić interesy. Chyba tylko w Ameryce możliwe było np. że jeden z najbogatszych ludzi w kraju, zwariowany milioner Howard Hughes, przez ostatnie lata swego życia z nikim się nie spotykał, tak że nikt tak naprawdę nie wiedział nawet, jak on wygląda. Ale interesy mógł dalej prowadzić.

Tak więc, czego jak czego, ale technicznej infrastruktury Amerykanom nie brakuje. Nie brakuje im też jednak nadal przedsiębiorczości i praktycyzmu. Choć w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci wielu obserwatorów amerykańskiej kultury głosiło, że tradycyjny etos "amerykańskiego mitu", iż pracą, pomysłowością i szczęściem każdy pucybut może wyrosnąć na milionera, ulegał ciągłej erozji, lecz w rzeczywistości ma się on wciąż zupełnie dobrze. Amerykanie niekoniecznie wymyślają wszystko sami, ale nikt nie potrafi ich pobić w zamienianiu dobrych pomysłów na pieniądze. Najbogatszy dziś człowiek w Ameryce, Bill Gates, może nie zaczynał kariery jako pucybut, ale też swej wielomiliardowej fortuny nie odziedziczył po bogatych rodzicach.

Szansa na sukces

"Krajem wielkiej szansy" jest dziś nie tylko Ameryka. W szybkości wzrostu gospodarczego Polska bije ją ostatnio na głowę. Wzrost, oczywiście, jest pojęciem względnym i dzieci rosną znacznie szybciej od dorosłych (którzy, prawdę mówiąc, na ogół się kurczą) i po to, by polska gospodarka stała się naprawdę konkurencyjna zmienić się musi nie tylko ilość, lecz i jakość. A to może oznaczać radykalną zmianę sposobu prowadzenia interesów.

Jeśli amerykański przykład jest lekcją dla reszty świata, może wymagać pełnego włączenia się w światowe, komputerowe sieci komunikacyjne. Przeszkody, jakie będziemy musieli pokonać, są tu olbrzymie. Przy mniej niż dwudziestu połączeniach telefonicznych na 100 mieszkańców (35% domów) jesteśmy, poza Albanią, najsłabiej stelefonizowanym krajem Europy, która - z 70% domów mających telefony - też zresztą jest daleko za Ameryką. Polska telekomunikacja przeżywa okres burzliwego wzrostu, ale - jak się dowiaduję - nadal trzeba czekać czasem i dwa lata na zainstalowanie nowego numeru, zaś na pełną prywatyzację branży i jej otwarcie dla obniżającej ceny wolnej konkurencji przyjdzie nam czekać do roku 2002. Infrastruktura technologiczna nie powstała z dnia na dzień, ale czekając na jej powstanie - nie zapominajmy, że musimy przejść też transformację psychologiczną. Nie tylko w Polsce, ale w większości krajów poza Ameryką, Internet nadal uważany jest dość powszechnie za domenę technicznie wykształconych hobbystów, miejsce, gdzie znaleźć można rozrywkę lub zawrzeć elektroniczną przyjaźń z innymi podobnymi zapaleńcami, żyjącymi w odległych zakątkach naszego globu. Zanim Internet stanie się narzędziem pracy, dobrze byłoby może "poćwiczyć" na telefonach. Jaką ważną sprawę można dziś w Warszawie załatwić przez telefon, bez spotkania w dobrej knajpie i zjedzenia dobrego obiadu zakrapianego alkoholem?


TOP 200