Bariera numer zero

Brak pieniędzy, wiedzy i kultury

Można jeszcze długo wykazywać, jak bardzo Autor nie ma racji, ale "nieważne", jak mówi pan z reklamy Żywca. W wielu miejscach też ma rację. Ma rację tam, gdzie mówi, że należy "odsuwać od zarządzania ludzi niekompetentnych i aroganckich w swej niekompetencji, broniących swoich racji na podstawie obsesyjnych wręcz przesłanek" (a zdaje się, że zarządza oddziałem dość poważnej firmy). Ma też rację (częściowo, co wyjdzie pod koniec) w słowach "położyć nacisk na edukację decydentów, aby poszerzyć horyzonty". Również ma rację, gdy mówi, że między organami administracji "samo określenie «konflikt interesów» wydaje się absurdalne w świetle statutowych zadań instytucji publicznych". A nie wydają się absurdalne konflikty interesów wewnątrz jednego koncernu? Pisano o tym w podręcznikach akademickich już w połowie lat 60. Równie absurdalne wydaje się Autorowi, że InterSIT w Łodzi (http://www.mapa.lodz.pl ) pozwala oglądać działki i wartości pola ich powierzchni, a wrocławska mapa (http://www.wroclaw.pl/m/478/ ) już nie. Tyle tylko, że Autor nie pofatygował się sprawdzić, dlaczego tak się dzieje.

Przyczyna najogólniej leży w braku pieniędzy. Ale nie tym braku pieniędzy, który tak podekscytował Autora, że na togach polskich rektorów nie zostawił suchej nitki. To raczej ten brak pieniędzy, który czyni z Polski kraj biedny i dlatego nisko wykształcony, a że nisko wykształcony, to biedny. Z tego się też biorą kłopoty Autora, który po długich i pewnie usilnych próbach sprzedania rozwiązań swojej firmy samorządom, melduje nam, że współczynnik sukcesu tych rozmów nie przekroczył jednego procenta, po czym ogłasza swoją diagnozę.

Przyjęty sposób postrzegania "własnego podwórka" przez lokalnych decydentów ogranicza się do realizowania tych zadań, do których są zobligowani odgórnymi regulacjami prawnymi. Pogrzebał się Autor. "Oni" bardzo nie lubią, żeby ktoś o nich mówił "lokalny decydent". Pogrzebał się też w oczach innych, skromniejszych, którzy chcą dobrze wypełniać swoje obowiązki i nie czują się zobligowani odgórnymi regulacjami, tylko prawem RP.

W ślad za swoją diagnozą przepisuje Autor lekarstwo - trzeba promować te nowoczesne technologie, jako środek do zdobywania pieniędzy na szczeblach lokalnych oraz przedstawiać jako inwestycje. To demagogia, czyli proste recepty w złożonych sprawach. W znacznej większości przypadków Autor (w tych rozmowach, co to współczynnik sukcesu taki niski) przekonuje ludzi, których nie trzeba przekonywać. Na ogół szefowie samorządów wiedzą, że potrzebują wędki, tylko już są tak zadłużeni, że nikt im kredytu na jej zakup już nie da. Gdzieniegdzie, jak się uda wyliczyć realny własny udział, albo chociaż jego cień, który można wpisać w papiery ZPORR, żeby dostać wsparcie unijne, będzie to zwykle łatanie dziur, żeby, za przeproszeniem, gołą d... zakryć. Na przykład nowe ujęcie wody zrobić albo oczyszczalnię ścieków sanitarnych skończyć, a nie u Autora GIS-ową technologię kupować, której stopa zwrotu w ogóle nie daje się sensownie obliczyć.

W tym kontekście można się zastanawiać, jak to się dzieje, że gdzieś systemy informacji przestrzennej się jednak rozwijają? To te nieliczne miejsca, gdzie poziom rajców był (kiedyś) na tyle wysoki, że zaplanowali wieloletnie i stałe wkładanie pieniędzy w podstawowe dane przestrzenne, czyli zasób GiK. Dlatego następne rady (dziś) przy podejmowaniu decyzji dzięki systemom opartym na tych danych nie są ślepe.

Te systemy rozwijane są z różną szybkością, odpowiednią do wysokości nakładów i momentu ich uchwalenia. To z grubsza wyjaśnienie, dlaczego system w Łodzi jest najlepszy i największy po tej stronie Atlantyku, a piękna wrocławska mapa jest bez działek, a Warszawa dopiero zaczyna i bardzo mizerna jest, ale od takiego Paryża to duuużo lepsza, choć plastycznie Paryż chyba najładniejszy. Wbrew temu, co Autor twierdzi, różnice w interpretacji prawa nie mają tu wiele do rzeczy i szerokość horyzontów decydentów też. Decydują o tym poziom wykształcenia i kultura, bo to z nich wypływa poziom rajców.

Wielkie ma pretensje Autor do swojego Wrocławia, że nie udostępnia działek, choć Łódź udostępnia, a prawo jest jedno (bariera IV). Wrocław nie udostępnia, bo nie jest do tego ani technicznie, ani nawet intelektualnie przygotowany, a nie dlatego, że źle interpretuje prawo. W Łodzi Internetowy System Informacji o Terenie (InterSIT) został zbudowany w MODGiK bez zlecania czegokolwiek zewnętrznym firmom, a najważniejsze, że prowadzi go też MODGiK w oparciu o bezpośrednie importy z bieżąco unacześnianych baz państwowego zasobu GiK. Natomiast Internetową Mapę Wrocławia przygotował Zespół Wrocławskiego Serwisu Internetowego we współpracy z Biurem Rozwoju Wrocławia oraz Zarządem Dróg i Komunikacji, ale naprawdę system zrobiły firmy GISPartner, AGC i Geosystems Wrocław na zlecenie UM Wrocławia. Nie były w to zaangażowane miejskie służby geodezyjne, a na stronie WWW napisano, że wszelkie prawa do zasobów przedstawianych na internetowej mapie Wrocławia posiada Gmina Wrocław, co oznacza, że nie korzystano z Państwowego Zasobu GiK. W takim razie to nie mapa, tylko obrazek, na którym wszystkie miary są niepewne. Na obrazku nie można publikować działek. Nie można i już. To trzeba wiedzieć, podobnie jak wiedzieć trzeba wszystko to, co wcześniej wskazałem (a nawet dużo więcej), gdy się chce na takie tematy głos zabierać. I to jest ta zerowa bariera.

Dr inż. Zygmunt Szumski jest kierownikiem Działu Systemu Informacji o Terenie w Miejskim Ośrodku Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej w Łodzi.


TOP 200