Wirtualizacja w prawie

W myśl zasady: to co nie jest zakazane, staje się dozwolone. Można sięgnąć też po inną interpretację, utożsamiającą urządzenie z jednym tylko systemem operacyjnym. Dowodzenie trafności takiej wykładni przed sądem byłoby z pewnością karkołomnym zabiegiem. Licencje odwołują się bowiem do przestrzeni technicznej, w której korzystamy z programu, a nie jej funkcjonalności. Z perspektywy prawa autorskiego, nie ma znaczenia, czy urządzenie, na którym zainstalujemy program jest mniej lub bardziej wydajne. Wielość MV nie może być utożsamiana z używaniem programu na więcej niż jednym komputerze.

Iluzoryczne byłoby upatrywanie ograniczeń dla wirtualizacji w mechanizmach technicznych, limitujących używanie oprogramowania. Wiele z nich ogranicza się do identyfikacji maszyny, z którą program powinien współpracować. Zwiększanie ilości zainstalowanych aplikacji w środowisku wirtualizacji nie będzie w sprzeczności z takimi zabezpieczeniami technicznymi. Co więcej, nawet jeśli dojdzie do tego wbrew zabezpieczeniom technicznym, to nie ma mowy o ich usuwaniu. Dochodzi, co najwyżej, do obchodzenia mechanizmów zabezpieczających utwór, jakim jest program komputerowy.

Można wyobrazić sobie klauzule licencyjne wykluczające wirtualizację. Tyle że zapis taki może być martwy w praktyce, skoro trudno będzie efektywnie sprawować kontrolę nad jego przestrzeganiem. Ponadto, prowadziłoby to do sytuacji, w której trzeba byłoby rozważać wprowadzenie co najmniej dwóch modeli licencji na to samo oprogramowanie: dopuszczających wirtualizację oraz wykluczających ją. Jak wypośrodkować opłaty licencyjne związane z nimi? Sama wirtualizacja może być mniej lub bardziej eksploatująca utwór, jakim jest program komputerowy. Wydaje się więc, że producenci oprogramowania powinni po prostu zaakceptować obecny stan rzeczy i tendencje w sektorze IT. Abstrahuję, rzecz jasna, od tej części aplikacji, które są wprowadzane na rynek właśnie z myślą o wirtualizacji.

Wyczerpanie prawa

To nie pierwsza sytuacja, w której przepisy chroniące oprogramowanie nie przystają w pełni do realiów sektora IT. Warto sięgnąć po przykład aplikacji nabywanych online i ich późniejszej odsprzedaży. Na tle niemieckiego prawa, rozgorzał spór o możliwość wtórnego obrotu licencjami do aplikacji uzyskiwanych za pośrednictwem Internetu. Nabywanie licencji wielostanowiskowych w większych pakietach prowadziło do sytuacji, w której pozyskujący je, działając następnie jako "pośrednik", mógłby odsprzedawać licencje pojedynczym użytkownikom. Zasadnicza wątpliwość odnosiła się do tego, czy zachodzi tu przypadek "wyczerpania prawa", czyli instytucji prawnej, która uniemożliwia ograniczanie dalszego obrotu nośnikami zawierającymi utwory, jeśli wprowadzono je do obrotu za zgodą twórcy.

Warto nadmienić, że w wyroku z 15 marca 2007 r. sąd w Monachium uznał, że wyczerpanie prawa nie odnosi się do przypadków oferowania oprogramowania drogą online. Oznacza to, iż nabywanie samej licencji od internetowego pośrednika, podyktowane choćby względami wirtualizacji, jest ryzykownym, z punktu widzenia prawa autorskiego, zabiegiem. Konieczne byłoby bowiem pozyskanie samej kopii aplikacji inną drogą, co może być uznane za ingerowanie w prawo do reprodukcji tego rodzaju utworu.


TOP 200