Strach przed cyberwojną

Zapomnijmy jednak na chwilę, że współczesna wojna jest, przynajmniej w swym przemysłowym aspekcie, wojną totalną i strategiczne znaczenie ma informacja wszelkiego niemal rodzaju. Przyjrzyjmy się pewnym czysto militarnym możliwościom, jakie stwarza współczesna technologia informacyjna. Weźmy, np. taką zaawansowaną formę elektronicznego ataku, jak packet forge spoofing. Jest to ingerencja w cudzy system informacyjny, która nie niszczy danych ani nie uszkadza komputera wroga, lecz polega na dyskretnej i subtelnej zmianie tych danych. Przykładowo, taktyczne plany przeciwnika mogą zostać "przeredagowane", tak by wydawało mu się, że jest w posiadaniu dodatkowego "wirtualnego" dywizjonu myśliwców, który istnieć będzie tylko w "elektronicznej przestrzeni". Idea spoofingu jest prosta - dobrze jest pozbawić wroga informacji, ale jeszcze lepiej jest dostarczyć mu informacji fałszywych.

Spoofing ma, bez wątpienia, wielką taktyczną i strategiczną przyszłość. Podobnie znakomitą przyszłość ma mniej subtelna i bardziej brutalna dezinformacja. Wyobraźmy sobie zupełnie realistyczny scenariusz: wojska sprzymierzone, uczestniczące w operacji "Pustynna burza", posuwają się w głąb Iraku. W pewnej chwili, przy użyciu "staroświeckich" bomb sterowanych laserowo, siły powietrzne Narodów Zjednoczonych demolują wszystkie irackie telewizyjne stacje nadawcze i w tym samym momencie zaczynają na tych samych częstotliwościach transmitować w języku arabskim własny program. Na ekranach telewizorów pojawia się przywódca "Frontu Wyzwolenia Iraku", ogłaszając, że właśnie przejął władzę w kraju i zwraca się z apelem do ludności, by wyszła na ulice i powitała kwiatami amerykańskich sojuszników. Czy Irakijczycy nie są wystarczająco łatwowierni, by dać się nabrać na taki podstęp? W końcu nie wydawali się zbyt zdziwieni, gdy Saddam Husein, po swej sromotnej klęsce militarnej, postawił w Bagdadzie pomnik zwycięstwa nad imperializmem amerykańskim.

Miliardy na wojnę informacyjną

Ewidentna wrażliwość amerykańskiej infrastruktury informacyjnej na ataki ze strony grup terrorystycznych lub wrogich rządów skłoniła prezydenta B. Clintona do powołania specjalnej Grupy Roboczej do spraw Wojny Informacyjnej, której pierwszy publiczny raport został ogłoszony w listopadzie 1996 r. W tym, liczącym 85 stron, dokumencie czytamy, że grupa owa zaleca podjęcie ponad 50 defensywnych działań, wymagających wydania w ciągu najbliższych pięciu lat dodatkowych co najmniej 3 mld USD nie przewidzianych w bieżącym budżecie wojskowym. "Dodatkowych" - jest tu oczywiście słowem kluczowym. W budżecie militarnym supermocarstwa, którego roczne wydatki na cele obronne "skurczyły się" w ostatnich latach do 300 mld USD, stanowi to zaledwie jednoprocentowy wzrost. Jeśli jednak mowa o pełnych kosztach gotowości do "wojny elektronicznej", to w kręgach zbliżonych do Pentagonu mówi się o wieloletniej inwestycji rzędu 150-160 mld USD.

W dziedzinie tej prym wiodą Siły Powietrzne, które włączyły już przygotowania do wojny informacyjnej do swych taktycznych i strategicznych planów operacyjnych na wszystkich szczeblach dowodzenia. Powołana też została do życia prototypowa specjalistyczna jednostka, 609. Dywizjon Wojny Informacyjnej z siedzibą w bazie lotniczej w Shaw w Południowej Karolinie, która zajmuje się pracami rozwojowymi w dziedzinie zarówno działań defensywnych, jak i ofensywnych. Na szczeblu krajowym, koordynacją i badaniami w tym zakresie zajmuje się powołane w 1993 r. Centrum Wojny Informacyjnej Sił Powietrznych w bazie lotniczej w Kelly, którego eksperci przyczynili się walnie do aresztowania Richarda Pryce'a.

Wojna w epoce inteligentnych maszyn

Wojskowi stratedzy, przygotowujący operacyjne plany przyszłych bitew, nie bawią się już więc ołowianymi żołnierzykami, a programują swoje komputery, które w przyszłej, "postmodernistycznej" wojnie toczyć będą "gwiezdne wojny" z komputerami wrogich mocarstw. Choć przewidywanie przyszłości powinno, zdawałoby się, być podstawową umiejętnością dobrych strategów, historia uczy nas jednak, że żołnierze nie są na ogół dobrymi futurystami. Chyba od początku naszych dziejów byli to na ogół ludzie konserwatywni, uparci i pozbawieni wyobraźni, którzy do każdej następnej wojny przygotowywali się tak, jak gdyby miała się ona toczyć według tych samych praw, co poprzednia. Czyżby nagle panowie wojskowi zmienili się w przenikliwych intelektualistów o otwartych głowach i nowatorskich umysłach? Choć nie można wykluczyć takiej, mało prawdopodobnej możliwości, wydaje się pewne, że sprostanie przyszłym potrzebom obronnym krajów tak technicznie zaawansowanych, jak Ameryka wymagać też będzie uważnej analizy przewidywań myślicieli cywilnych.

Jednym z nich, nie mających wiele wspólnego z militarystami, jest Manuel De Landa, krytyk filmowy, komputerowy programista i autor książki zatytułowanej "Wojna w epoce inteligentnych maszyn" (War in the Age of Intelligent Machines. New York: Zone Books, 1991). Kiedy De Landa mówi o "inteligentnych maszynach" wojskowych, ma na myśli coś więcej niż sterowane laserowymi promieniami bomby czy rakiety Cruise zdolne do samodzielnej nawigacji i identyfikacji celów, które zrobiły tak wielkie wrażenie na dziennikarzach, opisujących niedawną wojnę w Zatoce Perskiej. Urządzenia te, choć technicznie bardzo wyrafinowane, nie są jeszcze "inteligentne", ponieważ nie wybierają same swych celów, a ich uruchomienie wymaga ludzkiej decyzji. Tym, co budzi znacznie większe obawy De Landy, jest przyszła generacja systemów broni, zaopatrzonych w sztuczne organy percepcji i skomplikowane komputery, przetwarzające samodzielnie uzyskane dane, podejmujące na ich podstawie oszacowania militarnej groźby, identyfikujące potencjalne cele i - w sytuacji, gdy decyzja ataku wydaje się "racjonalna" - ruszające do boju bez ludzkiej interwencji.


TOP 200