Siecioprzestrzeń

My, ludzie przełomu tysiącleci, żyjemy jeszcze w relatywnie dużej skali rozpiętości czasu; ciąży na nas przeszłość i tradycja. Nowe pokolenia żyć będą w wąskiej szczelinie teraźniejszości; tak samo nie będą rozumiały naszych pojęć czasu i przestrzeni, jak my nie rozumiemy średniowiecznych. Pesymiści kulturowi obawiają się, że dla nowych generacji dostępna będzie wieczna obecność, a nieobecna wieczność. Świadomość obejmować będzie coraz mniejszy zakres przeszłości, a horyzont przyszłości zamknie się w perspektywie kilku lat.

Za to technologie wydłużają czas naszej percepcji: fotografia to przedłużenie wzroku w czasie, telewizja - przedłużenie wzroku w przestrzeni. Lewis Mumford powiedział o telegrafie, że stworzył "świat rozbitego czasu i rozbitej uwagi". Czasy dzisiejsze, zwane późną bądź płynną nowoczesnością, jeszcze bardziej go rozbijają. Zdaniem autorów książki "High Tech, High Touch" (Naisbitt i Phillips, 2003), faksy i poczta elektroniczna wyrugowały pojęcie "czasu na odpowiedź" i "w zmowie z przenośnym telefonem sprawiają, że jesteśmy do wzięcia dwadzieścia cztery godziny na dobę, jak towar na półce w sklepie całodobowym".

Pojęcie nowości staje się względne: jeśli coś się zmienia z tygodnia na tydzień, to mamy poczucie przestarzałości wszystkiego, zresztą takie cechy są świadomie nadawane produktom konsumpcyjnym. Technika, zwłaszcza informacyjno-komunikacyjna, starzeje się bardzo szybko: dziś ludzie stoją na drodze wzrostu efektywności komputera, każda następna minuta jest droższa do poprzedniej, każda minuta weryfikuje, co warta jest czyjaś praca, myśl twórcza, innowacyjność itp. Tego nie miały ludy przednowoczesne, w których tradycja zapewniała trwanie kultury "z pamięcią kształtu".

Technologie określają horyzont, poza którym leży niemożliwa do odgadnięcia przyszłość; one najbardziej ją kształtują. A nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy - za 5 czy za 50 lat - pojawi się jakiś geniusz, który wymyśli coś rewolucyjnego, co znowu przyspieszy rytm cywilizacji. Prognoza nawet tylko średnioterminowa to science fiction. Czy pozostaje zatem jedynie prognozowanie jednotygodniowych trendów? Nie zdziwię się, jeśli zobaczę tytuł książki czy artykułu: "Future of civiliziation: Next 24 hours". Systemów złożonych nie da się po prostu prognozować. Taka cywilizacja nie wytwarza tradycji, nie wznosi słupów milowych.

Ekonomia czasu to ciągła pogoń za innowacyjnością. Bo nie można już praktycznie konkurować tym, co inni już wcześniej wymyślili. "W antykwariacie trzeba mieć ciągle coś nowego", jak mawiają bukiniści. Musi to być ekonomia bezustannej oryginalności. Dalej to wszystko potoczy się zapewne jak w przyspieszonym filmie, a tym przyspieszaczem będzie ekspansja Internetu, najpotężniejszego dziś wehikułu akceleracji. Francis Fukuyama poczuł się zmuszony przyznać, że wieszcząc koniec historii nie wziął pod uwagę drobiazgu: ekspansji technologii i nauki, które nie tylko nie kładą kresu historii, ale ją jeszcze przyspieszają. Coraz krótszy jest czas życia wiedzy i jeszcze krótszy wprowadzania nowej.

Wszystko natychmiast

Już dziś większość z nas ma czas tylko na okruchy myśli. Doskwiera nam dylemat rozpostarty między bezmiarem informacyjnej masy a praktyczną niemożliwością znalezienia chwili na zastanowienie, żeby widzieć rzeczy we właściwej perspektywie. Technika zawłaszcza czas wolny, którego nam miała przysporzyć. Komórka i inne elektroniczne zabawki odrywają człowieka od przemijania czasu, mnożąc zajęcia. Coraz mniej ludzi w nowoczesnym społeczeństwie ma wspólny czas wolny; różne grupy mają różne wolne czasy. Inny jest on dla młodych, inny zaś dla starszych. Superkapitalizm czas ludzki zamienia w towar, uwagę do sprzedania. Rytm życia coraz bardziej wyznaczany jest przez technikę, a nie przez ciało. Zegary techniczne regulujące nasze organizmy zderzają się z zegarem biologicznym.

Żyjemy w kulcie "czasu rzeczywistego", tak jakby wcześniej był on nierzeczywisty. Czas rzeczywisty to teleobecność: wysyłając do rodziny zdjęcie z Giewontu MMS-em nie musimy praktycznie rozkładać czynności w czasie. Osiągamy efekt natychmiastowości. To miał na myśli Castells, gdy mówił o bezczasowym czasie.

Tak się spieszymy, że często sami siebie wyprzedzamy i wpadamy na siebie (to nie surrealizm!). Ale wszyscy pędzimy w jednym kierunku, choć wydaje się nam, że w różnych. Bo z infocywilizacją jest jak z pociągiem czy samolotem: pasażerowie chodzą sobie po korytarzu czy pokładzie we wszystkich kierunkach, ale te wehikuły pędzą nas wszystkich w jednym.

W znanym wojskowym dowcipie kapral bezwiednie definiuje czasoprzestrzeń, wydając rozkaz - "Szeregowiec Kowalski, macie kopać rów stąd do 15-stej". To nie jest taki głupi dowcip. Przestrzeń autostrad, szlaków miejskich itp. staje się w istocie czasoprzestrzenią.

W Las Vegas i innych miastach przeładowanych reklamowym ulicznym spamem, bilbordy są tak rozmieszczane, a komunikaty reklamowe tak aranżowane, aby były dostosowane do percepcji kierowcy przy dopuszczalnej prędkości samochodu (a tam się przestrzega limitów prędkości).

Konkluzją tego eseju jest stwierdzenie, że uporanie się z barierą czasu jest ważniejsze niż pokonywanie przestrzeni. Przykładem dobrze ilustrującym interfejs między czasem i przestrzenią jest zmiana definicji 1 metra. Nie jest to już wzorzec z Sévres, lecz ilość drgań izotopu cezu, liczona w czasie, w którym światło musi przebyć 1/299999999 km.


TOP 200