Piraci są wśród nas

Dlaczego zatem informatycy wykazują skazy w etyce zawodowej, jeśli chodzi o sprawy piractwa oprogramowania? Znawcy problemu podkreślają, że pogwałcenie osobistej prywatności postrzegane jest jako atak na konkretną osobę i dlatego jest tępione; kopiowanie pakietów narusza interesy niejasnej grupy ludzi w wielkich firmach komputerowych, które i tak zarabiają miliony, więc drobny akt piractwa szkodzi im relatywnie niewiele.

Złe oddziaływanie ma też świadomość, że piractwo jest bardzo rozpowszechnione - wielu informatyków nadużywa tego faktu jako wymówki dla swego postępowania na zasadzie "i tak wszyscy to robią, więc dlaczego ja nie mogę?".

Czy warto być skarżypytą?

Organizacja BSA często korzysta z donosów, jakie składają aktualni lub byli pracownicy zarażonych piractwem firm. Oto opowieść jednego z donosicieli - dyrektora wysokiego szczebla w jednej z agencji obrotu nieruchomościami, który pozostaje do dziś anonimowy:

- "W trzy miesiące po rozpoczęciu pracy w firmie zwróciłem uwagę na magazyn oprogramowania, w którym odkryłem setki nielegalnych kopii i bardzo mało licencji. Sporządziłem odpowiedni raport dla prezesa, który uświadomił mnie, że zostałem zatrudniony po to, aby firma oszczędzała pieniądze a nie odwrotnie. ®Legalizowanie pakietów kosztuje i dlatego na pewno nie będziemy tego robili" - oświadczył. Informatyk słusznie czuł się winny, że przyszło mu kierować placówką skażoną takim bezmiarem bezprawia. Prawnicy BSA przekonali prezesa agencji, że opłaca się wykupić wszystkie licencje i być legalnym. Skończyło się zatem na niewielkiej grzywnie.

Okazało się, że 73% badanych w ankiecie informatyków stwierdziło, iż postąpiliby podobnie, gdyby ich własna firma miała zamiar użyć swojego systemu informatycznego w jakiś nieetyczny sposób. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że postąpiliby tak jedynie TEORETYCZNIE. Społeczeństwo traktuje tego typu donosicieli tak, jakby byli skarżypytami w szkole - często kończą oni jako przeniesieni, zdegradowani, albo zwolnieni.

Etycznemu trudniej

A oto inna opowieść - tym razem z kolekcji Jeffa Smitha, autora książki "Managing Privacy" (niektóre szczegóły zostały zmienione).

- Julie była informatykiem w banku, którego dział marketingu poprosił ją, aby udostępniła dane klientów z bazy systemu obsługi długów hipotecznych. Dane te, zawierające informacje na temat dochodów i historii zadłużenia klientów miały być wykorzystane w kampanii reklamowej banku. Niektórzy informatycy działu protestowali, lecz Julie dostarczyła dane mówiąc, że "nie będzie policjantem informacji". Wiadomość o fakcie przeciekła do prasy i w rezultacie prezes banku osobiście musiał tłumaczyć się z faktu naruszenia tajemnicy bankowej, a nasza bohaterka otrzymała surowe upomnienie.

Mówić całą prawdę i tylko prawdę

- W roku 1992 wstrzymano prace nad projektem "Confirm", który miał być wielkim zintegrowanym systemem rezerwacji dla hoteli i wypożyczalni samochodów. Projekt był od początku zły, jednak nikt z zaangażowanych informatyków nie zwrócił na to uwagi klientów, dzięki czemu przez trzy lata ładowano pieniądze (w sumie 125 mln USD) w system, który nie miał prawa działać (ten przypadek przypomina mi coś znajomego - przyp. tłum.). Uczciwość analityków zawiodła i prawdziwego stanu rzeczy nie ujawniono na czas, co spowodowało później mnóstwo kłopotów natury etycznej, finansowej, jak również wiele procesów sądowych (przykład przytacza Effy Oz - autor pracy "Ethics for the Information Age").

- Wielu przyjmowanych do pracy informatyków nie podaje całej prawdy o swoich kwalifikacjach w CV, jakie przedstawiają. Zjawisko to ma nawet żargonową nazwę "inflacja życiorysów" i dotyczy przeważnie tych najczęściej poszukiwanych na rynku specjalności. Z badań wynika, że 30% kandydatów chwalących się znajomością języka Smalltalk nie ma o tym najmniejszego pojęcia, w podobnym stopniu niekompetentni są rzekomi znawcy pakietu R/3 (przykład podał Harvey Bookman, właściciel firmy produkującej oprogramowanie do testowania umiejętności informatycznych).

Kodeks etyki

Klasyczną odpowiedzią na problemy z etyką pracowników może być sporządzenie firmowego "kodeksu etyki", choć od dawna trwają spory, czy taki dokument może zdziałać cokolwiek dobrego. "Przekonanie że kodeks rozwiąże problem jest z gruntu naiwne - przecież etyka zaczyna się właśnie tam, gdzie kończy się prawo" - powiada prof. Maarten van Swaay z Uniwersytetu Stanowego w Kansas.

Jest jednak wielu zwolenników kodeksów - mówią oni, że lepiej mieć to niż nic - o ile oczywiście dokument taki uwzględnia realia pracy w danej firmie i jasno określa, co uważa się tu za dobre, a co za złe.

Chyba jeszcze bardziej ważne jest stworzenie w firmie odpowiedniego klimatu sprzyjającego takim dobrym zjawiskom, jak mówienie prawdy, zgłaszanie zauważonych błędów i dyskutowanie o delikatnych sprawach etycznych bez strachu o złamanie czyjejś kariery.

Jak ktoś słusznie powiedział, lepiej jest podyskutować o drażliwych problemach przedsiębiorstwa na wewnętrznych zebraniach, niż przeczytać o nich na pierwszej stronie New York Timesa.

Tłumaczył Jan Sobolewski


TOP 200