Od pola bitewnego do bitowego

Druga strona Wikileaks

Praktyki Wikileaks i inne tego typu mają jedną dobrą stronę: zmuszają do zadawania fundamentalnych pytań o stan demokracji w epoce sieci: jakie granice demokratycznego państwa prawa są w stanie zaakceptować obywatele; jakie tajemnice przed obywatelem mogą mieć rządy. Każdy reżim chce jak najwięcej wiedzieć o obywatelach. System chce równowagi kontynuacji i zmiany - hierarchii i ŁADU wedle własnej recepty; chce ukrywać niektóre swe praktyki, ale chroni przed średniowieczem i Dzikim Zachodem. Theodore Roszak mówił dawno temu, że z takiej mentalności rodzi się kult informacji. Ten zalew, po ekspercku eksploatowany, bywa strategią kontroli, dzięki niemu rządy i biznes zaciemniają problemy, roztaczają mistykę naukowej, bezstronnej analizy.

W ciągu dwóch dekad wyrosła klasa infoglobalna, która nauczyła się wykorzystywać technologie informacyjno-komunikacyjne do skonsolidowania władzy ekonomicznej i semiotycznej. Nastąpiła wymiana elit biznesowych. To one właśnie w ciągu blisko 30 lat neoliberalizmu pomnożyły innowacje w utrzymywaniu ładu globalnego: korporacyjno-państwowego. Można powiedzieć, że system załatwił się własną bronią.

Dla mnie ciekawsze są różnice mentalne, o charakterze generacyjnym, które powodują pęknięcie świata w jego zachodnim epicentrum. Samo Wikileaks i jego twórca mogą się okazać epizodem, ale na jego miejsce powstaną dziesiątki innych systemów wikiprzeciekowych. W tym kontekście najciekawsze jest pytanie: czy to jest bunt pokoleniowy, czy Wikigeneracja wejdzie w system światowy, jak poprzednie pokolenia buntowników, włącznie z technohippisami spod znaku "nadgryzionego jabłka", którzy stworzyli potężne korporacje?

Im większe przyspieszenie cywilizacyjne, tym przepaście pokoleniowe są głębsze, tym trudniej o transgeneracyjną transmisję. Nie ma pokolenia, które przejęłoby całe dziedzictwo poprzedników. Przez tysiąclecia zmiany były jednak nieznaczne, nie było więc konfliktu pokoleń. Sprawa zaczęła się komplikować w społeczeństwie przemysłowym. Teraz skala zmian przerasta wszelkie wyobrażenia. Kapitalizm dotychczas wchłaniał bunt i po tym wchłonięciu się wzmacniał. Teraz może już tak nie być; może dojść do megadestrukcji starego systemu. Ale może być też inaczej - ruch Wiki zostanie oswojony, stanie się atrakcyjną kanwą dla gry komputerowej, w której można będzie zapolować na Assange’a czy jemu podobnych, nie czyniąc im krzywdy.

Wiki można uznać za część procesu, który Z. Brzeziński nazwał politycznym przebudzeniem świata. Miał na myśli renesans etniczności, budzenie się nowych sił, które były uśpione, lokalne, łatwe do zduszenia do czasu subcommandante Marcosa i odkrycia przez niego Internetu jako narzędzia walki z opresyjnym reżimem meksykańskim. To on uczynił z "pola bitowego" - "pole bitewne". Internet nie wywoła rewolucji, wyzwolą ją "ruchy naziemne", dobrze zorganizowane, zrzeszające aktywistów o silnych więziach. Ale Internet może zglobalizować każdy ruch, pozwala na mobilizację, przepływy i przypływy energii, dzięki niemu uczestnicy mogą się policzyć i uwierzyć w swą siłę. Ludzie uświadamiają sobie swoją biedę, buntują się przeciwko skorumpowanym rządom, zasilają szeregi cyberaktywistów. Już nie da się bezkarnie żerować na "ciemnym ludzie", bo on wszystkiego nie kupi.

Epoka Stuxnet

To nie jest kontrkultura, którą można zmarginalizować. System wytworzył technologie, które dają siłę antysystemowi. Antysystem walczy z systemem jak równy z równym. Mamy do czynienia z dwiema netokracjami, które wzięły się za łby. Cywilizacja infoglobalna przydaje olbrzymiej siły netterowi; czyni zeń "superwzmocnioną jednostkę" - podmiot sprawczy, którym w przeszłości były wielkie struktury: państwa, klasy czy masy. Takiej jednostki nie można pozostawić bez kontroli. Może ona zaatakować z każdego punktu cyberprzestrzeni. Można ją zwalczać tymi samymi metodami albo zmusić do ujawnienia - czyli zdewirtualizować i zterytorializować. J. Chabik trafnie zauważa, że ten sposób walki dominuje. Ale optyka się zmienia. To właśnie w Stanach powstał system USCybercom, który ma być poligonem do budowania wielkiej maszyny cyfrowej. Ma ona zapanować nad rozproszoną strukturą sieci, a przynajmniej udaremnić niekontrolowane ruchy cyfrowego mrowiska, które zagrażają bezpieczeństwu USA. Amerykański badacz konfliktów w sieci, Richard Clarke twierdzi, że tworzenie takich systemów jest zaczynem wojen technologicznych - cyberwojen. Preludium do poważnej cyberwojny jest wirus Stuxnet. To już nie jest wirus szpiegowski, a broń niszcząca informatyczną infrastrukturę. Jest czymś w rodzaju "bomby logicznej".


TOP 200