Manipulator uchylnostycznozwrotny

Internet (1995-1996)

Pojawiają się przeglądarki - najpierw Netscape Navigator, a następnie Internet Explorer. Grono użytkowników komputerów i informatyki ulega znacznemu rozszerzeniu.

Internet zmienia też metodę poszukiwania i wymiany informacji. Niewątpliwie ma to ogromny wpływ na powstawanie nowych terminów w branży IT. Przede wszystkim dzieje się to znacznie szybciej - nie ma już czasu na długotrwałe dyskusje i mozolne ścieranie się stanowisk. Informacja o nowym produkcie musi pojawić się w sieci już, natychmiast. Nowy termin również rozpowszechnia się błyskawicznie (niestety, niezależnie od tego, czy jest dobry czy zły). Zmienia się również sposób komunikacji - nie ma czasu na cyzelowanie listów; najpierw piszemy, potem wysyłamy listela (obecnie e-maila), a na końcu myślimy.

Wybucha dyskusja, czy spolszczać Internet i WWW (Intersieć, Wszechświatowa Pajęczyna), modem, FAQ? Pojawiają się nowe zawody i stanowiska, chociażby mój ulubiony webmajster (webmaster).

Problem Roku 2000

Pamiętacie Państwo? Wszędzie miały zapaść egipskie ciemności, rozświetlane gdzieniegdzie łunami pożarów. Nasze oszczędności w bankach miały zniknąć, a na ulicach miał królować chaos jak ostatnio w Nowym Orleanie. A wszystko to za sprawą jakichś brakujących bitów czy bajtów... Cóż, okazało się, że strach ma wielkie oczy, ale przy okazji po raz pierwszy ludzie uświadomili sobie znaczenie informatyki - i w konsekwencji jej języka - w codziennym życiu. Okazało się, że nawet w poczciwym tosterze siedzi jakiś mikroprocesor. Terminy, takie jak system dwójkowy, bit, reprezentacja dat, trafiły nawet do prasy codziennej. Niektórzy zrozumieli nawet dowcip o informatykach, pożyczających sobie "równe" 1024 zł.

Internetowa bańka (2000-2001)

O ile pod koniec 1999 r. koncentrowano się przede wszystkim na straszeniu, o tyle teraz wszystkie media - łącznie z telewizją, tabloidami i prasą dla gospodyń domowych - omawiają fenomen Internetu i to, ile można na Internecie zarobić. Mnożą się portale, wortale, startupy i dot-comy. Rozwija się e-biznes, e-handel i e-wszystko. Jeśli komuś kiepsko sprzedają się wiadra, zmienia nazwę na e-wiadra, podnosi cenę kilkakrotnie i sprzedaje wszystko na pniu. A najlepiej przestawia się z produkcji wiader na cokolwiek, choćby luźno związanego z Internetem, wchodzi na giełdę i zostaje milionerem.

To teraz informatyka naprawdę trafia "pod strzechy", a wraz z nią jej język. Określenia, takie jak "kompatybilny", "lokacja" czy "linki" wchodzą do języka potocznego. Wszyscy wysyłają do siebie e-maile, czatują i "guglują".

Dziś

Dziś komputery stały się towarem masowym, który można kupić w każdym hipermarkecie (oczywiście, poza bardziej zaawansowanymi, takimi jak blade serwery i maszyny wyposażone w procesory z dwoma jądrami...). Dominującym trendem stało się natomiast dążenie do miniaturyzacji i mobilności. Co i rusz pojawiają się nowe handheldy, palmtopy, smartfony, tablety. Informatyka i telekomunikacja przenikają się nawzajem, co wiąże się z konwergencją języka i problemem dualizmów. Informatycy zwykli np. mówić na switch - przełącznik, a specjaliści od telekomunikacji - centrala. Prowadzi to do niespójności, ale mimo to każdy broni uświęconych latami przyzwyczajeń.

Jutro

Cóż, nie mam dobrych wiadomości. Obserwuję postępującą macdonaldyzację języka, który ulega nadmiernemu upraszczaniu, a gorsze terminy wypierają lepsze. Wprowadzane są na zasadzie "aby szybciej", często przez laików. Nikt nie zadaje sobie trudu, aby spytać o zdanie ekspertów. A nawet jeśli się wypowiedzą, to i tak nikt ich nie słucha. Jeśli jakiś termin sprawia trudności, to tłumaczy się go fonetycznie, często bez sensu (np. zabilowanie, inteligencja biznesowa, kastomizacja, bakup, trigerować). Powoduje to zaśmiecanie języka terminami obcojęzycznymi, które stwarzają później problemy z odmianą. SMS-y, e-maile, czaty i małe wyświetlacze telefonów wymuszają skrótowość i natychmiastową reakcję, a cierpi na tym jakość językowa.

Jednocześnie nadal rozpowszechnia się kultura obrazkowa, telewizja i MMS-y. Po co pisać pozdrowienia z wakacji, skoro można po prostu wysłać zdjęcie? Po co tłumaczyć menu na kolejne języki, skoro można je zastąpić ikonkami? Komunikacja między ludźmi oraz między ludźmi a maszynami odbywa się w coraz mniejszym stopniu na poziomie języka, a w coraz większym - za pomocą mieszanki tekstu, obrazu i dźwięku. Coraz mniej ma tu do powiedzenia tłumacz czy językoznawca, a coraz więcej semiotyk, czyli specjalista od teorii znaków. Wyrocznią staje się Internet, a argumentem w dyskusjach o języku - liczba wystąpień danego terminu w wyszukiwarce.

Przez ostatnie 15 lat nasz świat i wykorzystywane przez nas technologie uległy kolosalnym zmianom. Równie szybko zmieniał się język. To nieuniknione - inaczej nie bylibyśmy w stanie opisać tego nowego świata.

Teraz przyspieszamy jeszcze bardziej. Wprowadzajmy więc do języka nowe terminy i zwroty, ale tak by ułatwić - a nie utrudnić - zrozumienie nowych technologii. Nie rezygnujmy z zastąpienia angielskiego odpowiednika tylko dlatego, że po polsku brzmi "dziwnie". "Samochód" i "telewizja" też kiedyś brzmiały dziwnie. Zastanówmy się, co naprawdę znaczy termin, który chcemy przenieść na polski grunt. Czy na pewno nie ma dobrego polskiego odpowiednika? Jak nowy termin będzie się odmieniać? Zapytajmy też ekspertów, co o tym sądzą. Od nas wszystkich zależy, czy za 15 lat nadal będziemy w stanie mówić i pisać o informatyce po polsku, a czytelnicy będą nas rozumieć.

Krzysztof Przyłucki jest dyrektorem Biura Tłumaczeń Informatycznych BTInfo.


TOP 200