Dla siebie, nie dla pieniędzy

Praca w zróżnicowanych zespołach zmusza do wypracowania wspólnego języka, wolnego od żargonu technicznego, używanego tak często chociażby podczas realizacji projektów informatycznych. Pozwala na oderwanie się od realiów organizacji, w której się pracuje, spojrzenie z zewnątrz na zachodzące w niej procesy. Powoduje również porzucenie ról typowych dla projektów realizowanych w znanym sobie środowisku. Wyzwala kreatywność w poszukiwaniu rozwiązań tworzonych pod presją czasu.

Właśnie ta różnorodność jest chwalona przez wielu informatyków, którzy w pracy zawodowej są na ogół zmuszeni do realizacji założeń wypracowanych gdzie indziej i przy ich często symbolicznym udziale. Nie mówiąc już o tym, że zdobycie solidnej porcji wiedzy oraz konieczność ciągłego konfrontowania swoich doświadczeń z innymi członkami grupy pozwalają uwierzyć we własne siły, nabrać pewności co do swoich pomysłów.

Nie tylko w czasach koniunktury

Wydawać by się mogło, że o studiach MBA powinno się myśleć jedynie w okresie dobrej koniunktury. To właśnie wtedy czas i środki zainwestowane w naukę mogą zwrócić się w dwójnasób, dzięki kolejnym podwyżkom i awansom oferowanym absolwentom. Nic bardziej błędnego.

Dyplom MBA nawet w okresie największego boomu nie gwarantował dobrej posady - przynajmniej na stałe. Dziś, gdy z problemem ze znalezieniem odpowiedniej do oczekiwań pracy borykają się trzy czwarte absolwentów ostatniego rocznika Sloan School of Management przy MIT (czwartej na liście najlepszych szkół biznesowych wg tygodnika US News & World Report), gwarancje te są jeszcze mniejsze.

Dziś, gdy za każdym projektem informatycznym muszą stać silne uzasadnienie biznesowe i wsparcie daleko wykraczające poza dział IT, niezmiernie przydatną sprawą okazują się godziny spędzone na wspólnym opracowywaniu projektów i warsztatach z negocjacji, zwłaszcza że kreatywność, samodzielność i umiejętność wypracowywania kompromisów chyba nigdy nie były tak bardzo w cenie jak w momencie dekoniunktury.

Nadal dobra inwestycja

Oczywiście, mimo kryzysu, dyplom MBA nadal stanowi dobrą inwestycję. Bardziej niż kiedykolwiek stało się jasne to, iż jest to inwestycja długofalowa, a jej koszt zwróci się w ciągu 10-15 lat. Jak podkreślają absolwenci pierwszych roczników MBA, w naszym kraju dopiero teraz, po kilku latach od uzyskania dyplomów, dostrzegają niektóre zalety zdobytej podczas studiów wiedzy. Niektórzy mówią wręcz, że decyzja o rozpoczęciu tych studiów była kamieniem milowym na drodze ich kariery. Otworzyła im oczy na pełną gamę możliwości stwarzanych przez współczesny biznes niezależnie od koniunktury gospodarczej. "MBA otworzył mi oczy na ludzi. Uświadomił konieczność czytania książek i ustawicznego dokształcania się" - podkreśla wicedyrektor ds. informatyki w dużym przedsiębiorstwie.

Bogactwo urodzaju

Wybierając spośród ponad 30 kursów MBA prowadzonych w kraju, trzeba zorientować się w kilku sprawach. Przede wszystkim bezwzględnie zasięgnąć opinii o szkole u jej dotychczasowych absolwentów. Żadne rankingi ani dni otwarte nie pozwolą na wyrobienie sobie obiektywnej opinii na temat poziomu studiów.

Trzeba również dowiedzieć się, kto będzie prowadził wykłady podczas kursu. Najlepiej w tej roli sprawdzają się praktycy, ale z doświadczeniem w dydaktyce. Doświadczenia takich ludzi pozwalają zrekapitulować zdobytą wiedzę i wyważyć rację pomiędzy teorią a praktyką.

Warto też się dowiedzieć, czy warunkiem koniecznym do przyjęcia na studia jest co najmniej kilkuletnia praktyka zawodowa. Brak tego wymogu zwłaszcza ostatnio sprawia, że na studia trafia wiele osób świeżo po magisterium. Nie mają oni często niemal żadnej praktyki zawodowej, co czyni studia - opierające się w dużej mierze na wymianie doświadczeń - znacznie uboższymi.

Warto również upewnić się, czy dany kurs wybierają ludzie zainteresowani wiedzą czy osoby liczące przede wszystkim na nawiązanie kontaktów z dobrze "ustwionymi" kolegami. Niektóre z kursów, nawet tych najdroższych, są tworzone bardziej w celach towarzysko-biznesowych niż edukacyjnych.


TOP 200