Cyfrowi wandale

Łagodny terroryzm

Do niedawna Internet uchodził za medium, gdzie sam poszukuję oferty, sam sobie ją kreuję. Było medium typu pull (użytkownik sam "ciągnie" informację z sieci) w oceanie mediów push wciskających nam przekazy. To już zaczyna należeć do przeszłości. Sieć dołącza do mediów, które chcą w nas pompować podłą rozrywkę i w istocie pozbawić nas wyboru. Ludzie biznesu działają skądinąd logicznie: skoro do Internetu przenosi się coraz więcej aktywności społecznej, to trzeba to zagospodarować. Musimy się więc powoli wyzbywać iluzji, że Internet jest globalnym forum obywatelskim, zaludnionym przez "lepszą" część światowej populacji.

Reakcją na epidemię spamu bywa ograniczenie korzystania z poczty elektronicznej. Według firmy New Internet & American Life Project (dane z marca br.) 29% amerykańskich użytkowników sieci ograniczyło korzystanie z poczty elektronicznej z powodu spamu. To tak jakby pochować siekiery w obawie, że ktoś może zrobić z nich zły użytek.

Spam atakuje już nie tylko skrzynki pocztowe, ale bezczelnie wciska się w inne kanały komunikacji sieciowej, np. komunikatory i mesengery. Jeszcze jest tego w porównaniu z pocztą relatywnie niewiele, bo w 2003 r. ok. 400 mln, ale według szacunków wspomnianej agencji w tym roku będzie tego już co najmniej 3 razy więcej. Wyjaśnienie wydaje się proste: dla młodych użytkowników Internet staje się najważniejszym źródłem informacji i rozrywki. Coraz większa liczba internautów informacjami z tego źródła kieruje się przy wyborze filmu, pubu i innych rzeczy. Te informacje wymienia się przez komunikatory. Trudno się więc dziwić, że spamerzy bardzo się tym interesują.

Ładnie brzmiące określenie sieci jako forum komunikacji społecznej staje się eufemizmem, należałoby raczej mówić o digitalnym wandalizmie czy łagodnym terroryzmie albo swoistej "lewatywie spamowej". Jeśli na to pozwolimy, to przyjdzie czas, że spam będzie nam aplikowany dożylnie.

Spam doskonale nadaje się na symbol każdej niechcianej reklamy, nie tylko w Internecie, ale także w mediach w ogóle oraz przestrzeni publicznej, bo on jest wszędzie - w realu i wirtualu. Radia nie muszę słuchać, ani też oglądać telewizji. Ale muszę korzystać z poczty elektronicznej, bo to moje narzędzie pracy. Oczywiście, możemy się zbuntować i nie otwierać e-mail boxu przez kilka dni, ale musimy korzystać z przestrzeni fizycznej, w której atakuje nas na każdym kroku jakiś billboard. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że nie jest to już przestrzeń publiczna. Kto ma prawo oddawać bez naszej zgody władzę symboliczną nad dobrem wspólnym, jaką jest przestrzeń? Specjaliści od demokracji jakoś na ten temat się nie wypowiadają.

Nie ma już prawie miejsc wolnych od szeroko rozumianego, reklamowego spamu: wylewa się ze skrzynek pocztowych, zaśmieca klatki schodowe, atakuje nas nad pisuarem, szyderczo wyziera spod szklanych blatów kawiarnianych stolików; są już gdzieś w świecie taksówki z monitorami od tylnej strony przedniego siedzenia. Podobno widziano już kurze jaja z reklamami na skorupkach. Dziwię się, że Małysz jeszcze nie skacze tyłem, bo z przodu nie ma już centymetra wolnej przestrzeni na reklamę. Niedawno doniesiono, że Rosjanie planują wykorzystanie sputników do reklamy w kosmosie. Ciekawe, że nie wpadli wcześniej na pomysł umieszczenia tam wizerunku Lenina czy Breżniewa. Ot, syndrom późnego przybysza, który fascynuje się tym, co innym już doskwiera.

Amerykanie już dawno zrezygnowali z reklamy w kosmosie. Wystarcza im nasycenie w media "naziemne": 300 tys. billboardów, 1000 gazet codziennych, 11,5 tys. czasopism, 400 mln odbiorników TV, kilkaset milionów odbiorników radiowych (wliczając 130 mln w samochodach); 1 tys. stacji TV, kilkadziesiąt tysięcy radiowych, kilkadziesiąt milionów fotografii dziennie, 100 mln "junk mail" w skrzynkach pocztowych, 500 filmów kinowych, z których każdy zawiera jakiś product placement. I 100 mln "telechat". Do wszystkich tych mediów wciska się spam.

Kombajn do produkcji spamu

Spam widzę więc jako jeden z ważniejszych problemów kultury XXI w. Nazwę po imieniu: jest to problem zawirusowanej kultury. Przez stulecia ludzie walczyli o prawo do informacji, bo walczy się o prawo do czegoś, gdy ma się poczucie deprywacji, pozbawienia tego, z czego bierze się łapczywość w jego zdobywaniu. I wywalczyli: mają informację na żądanie. Ale jaką informację? Dziś walczymy o prawo do niezalewania nas niechcianą informacją. Zamiast "info on demand" pojawia się "demand of no info". Czy nie przełoży się to na tęsknotę za społeczeństwem postinformacyjnym, czyli prawem do ciszy? Co zatem stało się z informacją, która była naszym przyjacielem, a teraz obraca się przeciwko nam?

Im więcej produkuje się danych, informacji i wiedzy, tym więcej ich potrzeba: im więcej plików w komputerach, tym więcej wydruków. Jest to prawo procesu kumulacyjnego, klonowania informacji. Mieliśmy złudzenie, że komputery sobie z tym poradzą. Wymyślono je między innymi dlatego że cywilizacja tonęła w terabitach "pamięci skoroszytowej", którą nikomu nie udawało się już zarządzać.

Osobny problem, to jak w tych warunkach dochodzić do własnych sądów i co z naszym obywatelstwem? Czy można pokornie skapitulować, tłumacząc sobie, że jest to cena za wolność? Oczywiście, zawsze jest coś za coś. Ale czy nie jest to cena za wolność płacona... wolnością?

I tu niestety jest pies pogrzebany: infokapitalizm, jaki zapanował dziś na świecie, jest zapewne systemem najlepszym, choćby dlatego że jako jedyny przetrwał, ale czy nie staje się systemem coraz mniej przyjaznym? Nie był przyjazny u swych początków, w okresie pierwotnej akumulacji, ale z czasem się humanizował, by przybrać w drugiej połowie XX w. na rozwiniętym Zachodzie bardzo ludzkie oblicze, zwłaszcza na tle komunistycznego konkurenta.

Spam leży w naturze systemu epoki infoglobalizacji. Możliwości ekspansji spamu na "cyfrowym pastwisku" globalnym są niezmierzone. Jeśli raz wprowadzi się coś do komputera, może to być powielane i multiplikowane bez końca. Olbrzymią część intelektualnej potencji ludzkiej pochłania wymyślanie urządzeń, które nie robią nic innego, jak tylko zwiększają podaż informacji. Czymkolwiek zajmują się dziś rządy i biznes w rozwiniętej informacyjnie części świata, przechodzi to przez komputer. Jest to globalne namnażanie przestrzeni informacyjnej z pomocą prawdziwie niewidzialnej, bo cyfrowej ręki rynku. Patrząc z tego punktu widzenia, można powiedzieć, że ci, którzy zechcą wykorzystać to do perswazyjnych strategii, mogą w każdej chwili uruchomić cyfrowy kombajn do produkcji spamu.

Cdn...

Profesor Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.


TOP 200