Chciałbym i boję się

Jestem za, a nawet przeciw

Wbrew pozorom brak opłat licencyjnych nie oznacza pozbycia się kosztów. "Open source wymaga innej organizacji komórki informatycznej. Większość moich pracowników udziela wsparcia użytkownikom, zaś wprowadzenie open source wymagałoby np. większej liczby administratorów. Należałoby obliczyć, co się bardziej opłaca: przekwalifikowanie komórki czy pozostanie przy gotowych rozwiązaniach" - zastanawia się Piotr Malcharek, kierownik Wydziału Informatyki w Urzędzie Miasta Krakowa.

Według Zbigniewa Główki, prezesa firmy Systemy Komputerowe Główka SA - producenta oprogramowania m.in. dla administracji celnej - oszczędności związane z zakupem licencji nie pokrywają kosztów zwiększonego ryzyka dotyczącego braku wsparcia produktu. "Koszt utrzymania własnej kadry na odpowiednim poziomie znacznie przewyższa koszt utrzymania systemów komercyjnych" - wyjaśnia.

Zdaniem informatyków samorządowych i producentów oprogramowania open source nie zapewnia też pożądanego poziomu bezpieczeństwa. O dziwo, zupełnie inne zdanie mają użytkownicy tego typu rozwiązań w przedsiębiorstwach, którzy uznają produkty open source za stabilniejsze i lepiej zabezpieczone niż odpowiedniki komercyjne. Ale nawet po atakach wirusa Nimda luki w zabezpieczeniach i błędy oprogramowania Microsoftu nie zmotywowały zbyt wielu firm i instytucji do migracji do rozwiązań open source. Panuje nawet przekonanie, że oprogramowanie to jest po prostu tak skomplikowane, że nikt nie mógł zrobić go lepszym niż taka wielka firma, jak Microsoft.

"Nie biorę pod uwagę darmowej bazy danych do wykorzystania przy poważnych zastosowaniach" - twierdzi Zbigniew Główka. Jego zdaniem system operacyjny Linux, uznany za symbol open source, daje się efektywnie zastosować na różnego rodzaju serwerach włącznie z bazodanowymi. "W tym przypadku trzeba jednak brać pod uwagę, że aplikacje komercyjne na platformę Linux są na ogół trochę spóźnione w stosunku do lepiej osadzonych platform systemowych. Gorzej już jest z wykorzystaniem Linuxa na stacjach klienckich, poza terminalami sieciowymi" - wyjaśnia. W jego opinii powód jest prosty - brak efektywnych narzędzi do pisania aplikacji klienckich na tę platformę.

Co ciekawe, oprogramowania open source w Polsce nie powinno się stosować do budowy aplikacji obsługujących podpis elektroniczny. Ten bowiem można składać jedynie za pomocą tzw. bezpiecznego urządzenia. Według definicji ustawowej to urządzenie składa się "z komponentu technicznego oraz oprogramowania". O ile komponent musi posiadać stosowne certyfikaty bezpieczeństwa, o tyle samo oprogramowanie już nie, aczkolwiek producent (lub dostawca) powinien wystawić mu deklarację zgodności (tj. samodzielnie przeprowadzić badania i zagwarantować, że oprogramowanie to jest bezpieczne). Kto zatem miałby wystawić taką deklarację w przypadku open source? Jeśli będzie to dostawca aplikacji bazującej na tego typu rozwiązaniu, to i tak może wziąć odpowiedzialność jedynie za konkretną wersję oprogramowania, co oczywiście jest sprzeczne z postulatem swobodnej rozbudowy i modyfikacji oprogramowania open source. Reasumując - można ostatecznie zastosować aplikację bazującą na open source, jeśli tylko dostawca tej aplikacji wystawi deklarację zgodności, lecz od tej chwili nie wolno już tego oprogramowania modyfikować.

DLA COMPUTERWORLD KOMENTUJĄ

Jerzy Filończuk, prezes firmy Otago

W ostatnich 2, 3 latach obserwujemy zwiększenie zainteresowania Wolnym Oprogramowaniem. Dotyczy to przede wszystkim systemu Linux. Są to jednak migracje jednostkowe. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, aby aplikacje typu open source zdominowały rynek. Oczywiście w pewnych sektorach mogą przejąć dominację, ale nie stanowią raczej realnej konkurencji dla zamkniętych rozwiązań. Otwarty kod jeszcze nic nie gwarantuje. Potrzebni będą wykwalifikowani specjaliści, aby móc go modyfikować. Zwiększa to rynek usług. Niesie jednak groźbę spadku profesjonalizmu.

Wiesław Patrzek, pełnomocnik prezydenta miasta Gdańska ds. informatyzacji

Ostatnio przeprowadzaliśmy analizę porównawczą pakietu Star Office i jego konkurenta Microsoft Office. Wolne Oprogramowanie wypadło jak najbardziej pozytywnie. Nie posiadamy jednak jeszcze żadnej strategii migracji na open source. Oczywiście wykorzystujemy już w pewnej części tego typu oprogramowanie. Część naszych komputerów działa na systemie Linux. Aby jednak zaczęły się ruchy w tym kierunku, potrzebne są odpowiednie regulacje prawne. Najpierw rząd musi się ustosunkować do kwestii Wolnego Oprogramowania. Problemem jest też kompatybilność oprogramowania. Jeżeli będzie istniała całkowita przenaszalność danych, to będzie można zacząć poważnie myśleć o zmianach. Chociaż trudno sobie wyobrazić takie zmiany w zakresie na przykład baz danych. Pamiętajmy też, że część licencji już posiadamy, więc te oszczędności nie muszą być tak oczywiste. Jeżeli będziemy podejmować jakiekolwiek działania w tym kierunku, to nie wcześniej niż za dwa lata.

Borys Czerniejewski, dyrektor ds. międzynarodowych w Infovide

Osobiście rozumiem obawy rządów i instytucji unijnych przed monopolizacją rynku informatycznego sektora publicznego przez jednego dostawcę oprogramowania. W działaniach zapobiegających monopolom należy jednak pamiętać o celu nadrzędnym, jakim jest w tym przypadku tania i sprawnie działająca administracja. Nie można więc zakazywać używania rozwiązań proponowanych przez jedną firmę, tylko dlatego że nie udostępnia ona kodu źródłowego oprogramowania. Stosowanie rozwiązań open source może okazać się w niektórych przypadkach droższe, gdyż nikt nie gwarantuje utrzymania i rozwoju dostępnych obecnie systemów. Instytucja stosująca takie rozwiązania zdana jest niejednokrotnie sama na siebie. Odpowiedź na pytanie, czy instytucje publiczne powinny stosować open source, nie jest więc oczywista i pewnie nie istnieje odpowiedź uniwersalna, mająca zastosowanie we wszystkich przypadkach.


TOP 200