Bez papieru

Co prawda kod kreskowy da się nadrukować bezpośrednio na papierze, ale w przypadku różnorodnych rodzajów papieru prostym rozwiązaniem jest posłużenie się gotowymi kodami z rolki, które można zamówić u producentów etykietek, gwarantujących niepowtarzalność kodów. Oczywiście mówimy tu jeszcze o etykietkach papierowych, z czasem i te zostaną zastąpione przez ich elektroniczne odpowiedniki (RFID).

Z pewną liczbą dokumentów papierowych możemy mieć jeszcze długo do czynienia ze względów prawnych. Dotyczy to np. dokumentacji medycznej, ubezpieczeń czy umów kredytowych zawieranych na dziesiątki lat. Taką "makulaturę" da się wszakże zlikwidować jednym podpisem - elektronicznym. W sensie prawnym można wyróżnić jego trzy wersje:

- prostą, np. załącznik do poczty elektronicznej, wysyłanej ze zweryfikowanego adresu, zawierający plik z uprzednio zeskanowanym podpisem ręcznym; z oczywistych powodów ta metoda nie może mieć statusu prawnego i mamy tu w gruncie rzeczy do czynienia z podpisem cyfrowym bez podpisu cyfrowego;

- zaawansowaną, tj. bazującą na kryptografii asymetrycznej z kluczem prywatnym i publicznym; która wystarcza dla większości typowych zastosowań (aczkolwiek z pewnymi wyjątkami, np. gdy chodzi o akt notarialny);

- kwalifikowaną, będącą rozszerzeniem poprzedniej - podpis wymaga dodatkowo użycia indywidualnej karty z kodem (PIN, biometria), przy czym zarówno karta, jak i jej czytnik są certyfikowane i kontrolowane przez wyspecjalizowane placówki posiadające licencję państwową; metoda jest zatem skomplikowana i kosztowna (z czym mamy do czynienia w Polsce).

Papier bez papieru

Do tej pory mówiliśmy o biznesowym wymiarze papieru. A co ze sferą medialną? Tekst na papierze jest tak wszechobecnym elementem naszej cywilizacji, że nie zastanawiamy się nad jego statycznością i nie stawiamy temu medium wymagań wykraczających poza jego znane właściwości. Idea książki jako pewnej technologii pozostaje stabilna właściwie od początków jej istnienia. Oczywiście, do fundamentalnych wynalazków na drodze jej rozwoju należał druk, ale i to nie zmieniło podstawowego mechanizmu korzystania z książki, podczas indywidualnego z nią kontaktu przez czytelnika - dotyczy to przede wszystkim samego procesu czytania i jego mechaniczno- -optycznych właściwości. W każdym razie na jednej półce spokojnie mogą stanąć obok siebie książki wydawane w czasach Kochanowskiego, Mickiewicza czy Szymborskiej.

Czy książka mogłaby być lepsza? Jasne, odkrzyknie zgodny chór krytyków i czytelników, mając na myśli jej treści. A co z technologiczną formą? Czy wystarczy nam tradycyjne "czarno na białym"? I czy tak musi być zawsze? Miłośnik poezji zapewne szybko odpowie twierdząco, co najmniej na przedostatnie z postawionych pytań. Cóż można dodać do wierszy Artura Rimbauda w tłumaczeniu Miriama? Z pewnością nic. Pod warunkiem że każdy przecinek jest na swoim miejscu. Co jednak zrobić, jeśli "Statek pijany" wypłynął z drukarni bez pierwszej zwrotki, a w posłowiu zaplątał się poważny błąd rzeczowy? Można zaczekać na następną edycję w nadziei, że nie zadziała prawo Murphy'ego: stare wydanie książki to stare błędy, nowe wydanie to nowe błędy plus niektóre stare błędy.

Wyobraźmy sobie jednak, że książka sama, w cudowny sposób, potrafi skorygować swoje błędy. Że nawet podczas czytania litery mogą układać się w zaktualizowane treści. To nie jest już czysto fantastyczną wizją. I nie chodzi tu tylko o czysto komputerowe alternatywy dla papierowej książki, takie jak Wikipedia. Mówimy o zastąpieniu kartki papieru jej elektroniczną wersją. W drugiej połowie lat 90. ub.w. wydawało się nawet, że stoimy na progu prawdziwego przełomu w tej mierze. Na rynku pojawiły się takie produkty, jak: RocketBook, SoftBook, Millennium Reader czy EveryBook. Nie zdobyły jednak większej popularności. W gruncie rzeczy były to specjalizowane czytniki plików o dość wygórowanych cenach. Trudno im było zatem konkurować z uniwersalnymi notebookami czy palmtopami. Może uda się to tym razem nowemu produktowi Sony - LIBRIe?

Jedno jest pewne - zwykłym elektronicznym wyświetlaczem nie da się podrobić optyki i mechaniki tradycyjnego papieru. Potrzebne jest urządzenie, które zachowa te tradycyjne właściwości, rozszerzając je o nowe oczywiste zalety, znane z informatycznego świata hipertekstu i multimediów. Takim wynalazkiem jest właśnie papier elektroniczny bądź elektroniczny atrament (e-ink).

Pomysł polega na zatopieniu w kawałku folii mikroskopijnych kapsułek, zmieniających swe położenie (kolor) pod wpływem pola elektrycznego. Sama idea jest od dawna znana w chemii, dla wyodrębniania frakcji z mieszaniny związków (elektroforeza). Od ponad dziesięciu lat próbuje się ją stosować do produkcji elektronicznego papieru. Dotychczasowe, przyznajmy uczciwie że dość skromne, osiągnięcia w tej dziedzinie każą oczekiwać przynajmniej do następnej dekady, zanim wynalazek upowszechni się w praktyce.


TOP 200