@lgorytmiczne społeczeństwo - cz. III

Przepływy pracy

Jeszcze nie wiadomo, czy ta zaprogramowana inteligencja wyjdzie nam na dobre (np. ustanowi jakiś nowy "porządek dziobania"). Zapewne trzeba się będzie rozstać z mitem, że technologie informacyjne promują indywidualizm. Jeśli już, to tylko programatorów. Dla większości będzie to nadbudowa nad "taśmą elektroniczną" i forma kontroli nad pracą umysłową.

Czyli déjá vu.

Trzeba będzie pracować w odpowiednim algorytmie; jeśli ktoś będzie miał zachciankę, by robić coś innego przy komputerze, to system od razu to ujawni. Komputer wymaga dyscypliny, żeby można było zarządzać "przepływami pracy". Jeśli ktoś tego nie rozumie, to zachowuje się jak dezerter porzucający taśmę

przemysłową. Różnice między jedną taśmą a drugą nie wydają się jakościowe - najważniejsza jest taka, że przy jednej operuje się narzędziami mechanicznymi, przy drugiej zaś symbolami, co wymaga bardziej skomplikowanych czynności (choć dla tych, którzy to potrafią, to już rutyna). Narzędzia ma się przy sobie - w pierwszym przypadku w licznych kieszonkach uniformu, zaś w drugim na twardym dysku lub w sieci.

Nasza sieć neuronowa przez cały czas się uczy - w wieku informacji głównie nowych algorytmów. One są drogą do opanowania chaosu, ale płaci się za to wysoką cenę: zmniejsza się zakres decyzyjności i odpowiedzialności człowieka. Ludzie w swej masie stają się postdecyzyjni, ale to im nie będzie przeszkadzać. Rozwój osobniczy (ontogeneza) od początku gatunku to w dużym stopniu uczenie się automatyzmów ruchowych, współcześnie jednak jest to coraz bardziej algorytmizacja intelektu, choć raczej w swej próżności sądzimy, że jest to coraz większa intelektualizacja człowieka.

Na czym opieram tę hipotezę? Na potocznej empirii: spróbujcie coś załatwić w biurze, w którym nie działają komputery - usłyszycie nieodmiennie odpowiedź, że nic nie możemy zrobić, bo komputery odmówiły posłuszeństwa. Wszyscy czują się zwolnieni z odpowiedzialności. Bo algorytm komputerowy jest niedostępny, a ludzie nie czują się na siłach, aby uruchomić swój, albo już tego nie potrafią. Zapewne dlatego nie udało się zbudowanie inteligentnego przedsiębiorstwa w Siemensie: okazało się, że pracownicy wolą korzystać z gotowych rozwiązań niż samemu wymyślać, co skądinąd jest bardzo ludzkie. To wyjaśnia też powody, dla których początkujący i niezbyt ambitni pisarze zamiast wymyślać oryginalne wątki powieści kryminalnych wolą korzystać z banku gotowych fabuł. Dobry to przykład na to, że wszystko, co da się obliczyć i zinwentaryzować, wcześniej czy później trafi do bazy danych, a więc także na rynek, bo ten nie toleruje wartości nieprzeliczalnych.

Te systemy mają być niezawodne, bo redundantne: jeśli jeden odmówi posłuszeństwa, to włączy się drugi. Jeśli jednak kiedyś te wszystkie algorytmy zawiodą, to co wtedy?

Obecna generacja niewolników, zwanych serwerami, wykonuje za nas coraz więcej pracy umysłowej, zastępując mózg w jego funkcji kalkulatora, procesora i kondensatora pamięci, a bardziej inteligentne komputery nawet decision-makera. Taka cywilizacja nie jest dobra dla mózgu, który nietrenowany więdnie. Być może więc powstaną odpowiednie fitness-roomy, w których będzie można potrenować na liczydle czy symulatorze tabliczki mnożenia...

Elita mądrzejsza od komputera będzie coraz mniej liczna. Większość będzie od niego głupsza. Masom to nie będzie zagrażać. Im mózg będzie coraz mniej potrzebny. Założę się, że komputery przyszłej generacji będą wyposażone w instrukcję obsługi człowieka.

Stajemy się terminalami

Jak bardzo potrzebne są nam algorytmy zawarte w telefonie komórkowym przekonałem się, pytając w prywatnej ankiecie: ilu ludzi wraca po zostawioną w domu komórkę? Okazało się, że większość. Znaczyłoby to, że bez komórki przestajemy być terminalami. To nasz nowy "terminal czuciowy". Z komórkami przy uchu tworzymy jak pszczoły "cell society" - każdy zajmuje swoją komórkę w globalnym plastrze.

Przyszłość jeszcze bardziej to skomplikuje. Technika przestanie być już narzędziem, stając się częścią systemu technoludzkiego, który ma wartość tylko jako całość, bowiem każdy z podsystemów w pojedynkę będzie bezwartościowy. Do tego potrzeba coraz lepszych interfejsów dla człowiekomaszyny ("głowokomputera"). Nie będzie wtedy sensu mówić, że urządzenie cyfrowe jest narzędziem człowieka; człowiek sam stanie się poniekąd narzędziem narzędzia. Wtedy pożegnamy się już z mrzonkami o rozwoju zrównoważonym. Pojęcie self-sustainability straci sens, nic nie będzie samoodnawialne, niemal wszystko musi być odnawialne w sposób sztuczny, bo coraz sztuczniejsze będzie środowisko naszego życia. W następnym pokoleniu człowiek będzie się musiał bardziej adaptować do środowiska sztucznego niż naturalnego, co będzie wymagać od niego coraz więcej technologicznych ekstensji weń wbudowywanych, zaś to, co w nim intelektualne, będzie coraz bardziej przechodzić do środowiska sieciowego. Ten złożony system będzie skazany na ciągłą transformację, bo bez niej on nie przeżyje. Zaaplikowanie rozwoju zrównoważonego wymagałoby "zatrzymania algorytmów", ale nie ma takiej energii, która by to umożliwiała.

Znowu historia zatoczy koło: zerwiemy z dualizmem technika-kultura/sztuka i wrócimy do techne (τεχη&##949;), która dla Greków była wszystkim: rzemiosłem, techniką, sztuką, umiejętnością. Oni nie znali osobnego pojęcia sztuki: ars to słowo łacińskie. Artysta może być programistą, a programista artystą.

Twórczość typu "sztuka dla sztuki" będzie zastąpiona inną - "technologia dla technologii".

Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Warszawie.

cdn.


TOP 200