Znów mamy szansę być liderem

Koszt wydania kart mikroprocesorowych jest jednak jednym z najbardziej widocznych. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy minister zdrowia mówi o tym, że systemy działające obecnie w NFZ realizują część tych samych funkcji bez kart, np. pozwalając na nadzór praktyki lekarskiej...

Tak naprawdę to, co w tym systemie najważniejsze, nie jest wcale elementem najdroższym. Najważniejsza jest jego logika. Przy takiej liczbie zdarzeń nie da się tego dobrze monitorować i nadzorować bez karty. W naszym systemie można było znaleźć lekarza, który wypisał w ciągu dnia najwięcej recept. Przyjrzeć się czynnikom, które spowodowały, że wypisywał aż tyle recept i dopiero na tej podstawie podjąć kontrolę. Zresztą system oparty jedynie na wskaźnikach liczbowych i wyłapujący anomalia tylko na podstawie liczb bywa zawodny. W niektórych krajach pojawiły się wręcz systemy, które doradzają lekarzom lub jednostkom szpitalnym, jak powinny realizować usługi, aby nigdy nie wyjść poza ściśle założone granice i nie zostać skontrolowanym. W systemie RUM opartym na doświadczeniach śląskich, poprzez możliwość jednoczesnego kontrolowania wielu zmiennych, możliwość takiego działania byłaby mocno ograniczona.

Jednym z zarzutów podnoszonych przeciwko systemowi RUM w wersji przygotowanej przez Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia był fakt, że jest to rozwiązanie scentralizowane. Jaką wobec tego architekturę powinien mieć RUM?

Trzeba go rozproszyć przy jednoczesnym zachowaniu elementów centralnych. Na samym początku powinna jednak pojawić się koncepcja tego, kto i co chce wiedzieć o ochronie zdrowia. Minister, wojewoda, marszałek, burmistrz, NFZ mają inne cele i w związku z tym powinni zbierać inne dane. Koncepcja, że wszystko gromadzone jest centralnie i centrala chce wszystko wiedzieć, jest chora. Na szczeblu ministerstwa potrzebne są dane na temat liczby zdarzeń i dynamiki ich rozwoju. Resort zdrowia nie powinien mieć większych możliwości i to nie dlatego, że mu nie wolno, ale dlatego, że nie obrobi większej liczby danych.

Oczywiście, ewidencja pacjentów i świadczeniodawców powinna być prowadzona zarówno centralnie, jak i regionalnie. To wszystko da się zdefiniować. Bez wątpienia największą liczbą informacji powinien dysponować płatnik - dziś Narodowy Fundusz Zdrowia. Natomiast informacje statystyczne powinny być filtrowane i na wyższy szczebel trafiać w postaci raportów. Inaczej niepotrzebnie rosną nam tylko zasoby informatyczne.

Często mówi Pan "nasz system", "zrobimy". Jakie są, Pana zdaniem, szanse na to, że RUM w tym lub podobnym kształcie trafi do realizacji?

Marek Balicki dokonał przełomu i chwała mu za to. Śląska Kasa Chorych długo była na cenzurowanym. Co więcej, minister zdrowia chce skorzystać z naszych doświadczeń. To pozwala mi myśleć, że prace nad Rejestrem Usług Medycznych szybko ruszą z miejsca. Mam nadzieję, że nikt już nie będzie tak szalony i głupi, aby zawracać z tej drogi.

Ile potrwa budowa systemu RUM?

W ciągu 1,5 roku, 2 lat powinna funkcjonować w całej Polsce wstępna wersja Rejestru, w której wszyscy świadczeniodawcy zostaną objęci sprawozdawczością. W kolejnych etapach poszerzany i modyfikowany byłby tylko zakres zbieranych informacji. To realny termin, zwłaszcza że w niektórych województwach system może zostać ożywiony w ciągu kilku miesięcy. Na Śląsku już w przyszłym roku można by wprowadzić elektroniczne recepty. Karta mikroprocesorowa byłaby kluczem z identyfikatorem, a dane do recept znajdowałyby się w RUM. Za dwa lata można by także ruszyć z rozliczaniem płatności. Jednym z błędów systemu offsetowego był fakt, że był on przydatny tylko dla resortu zdrowia, a NFZ i reszta uczestników systemu ochrony zdrowia nie widzieli interesu w jego wdrożeniu. Sensowne byłóby np. szybsze refundowanie recept rozliczanych w RUM. Na Śląsku można by realizować projekty pilotażowe dla działań realizowanych potem w całej Polsce.


TOP 200