Wyborcza lekcja prawdy

Kto upilnuje komputer

Opisany przykład amerykański mógł się odbyć również u nas. Gdyby komuś zależało, jakąż gratkę stanowiłaby sytuacja, w której system wyborczy audytowano... w nocy poprzedzającej dzień głosowania. Prace nad uruchomieniem platformy przeciągnęły się aż do samych wyborów, a nie da się poprawnie przebadać czegoś, co w sumie nawet nie do końca działa. Możliwości sfałszowania wyborów są w erze elektronicznej, zwłaszcza przy braku rygorystycznej kontroli, znacznie większe niż wtedy, gdy odbywały się na kartkach.

Kartka jest czymś materialnym, co można odłożyć do archiwum i powtórnie przeliczyć w razie wątpliwości. Komputer wyborczy jest czarną skrzynką, której działanie mało kto rozumie. O ile podczas tradycyjnego głosowania mężowie zaufania mogą patrzeć komisji na ręce i skrupulatnie badać uczciwość liczenia głosów, o tyle z komputerem nie da się zrobić prawie nic. Na domiar, szczegóły oprogramowania są zwykle chronione prawem autorskim, które nawet dla instytucji rządowych (sic!) stanowi problem - nie tylko ze zdefiniowaniem przedmiotu zamówienia, ale także w kwestii własności oprogramowania.

Wystarczy wspomnieć znaną sprawę odtajnienia protokołu komunikacji programu Płatnik Teletransmisja napisanego przez Prokom Software na zamówienie ZUS-u. Ta ostatnia instytucja kilkakrotnie posłużyła się argumentem, że nie może ujawnić tego kodu... ponieważ nie jest jego właścicielem. Tymczasem bez dokładnego ustalenia, kto jest właścicielem praw do kodu (napisanego, bądź co bądź, za publiczne pieniądze) nie ma mowy o przeprowadzeniu rzetelnego audytu.

Jak widać przeprowadzenie uczciwych wyborów w dobie elektronicznej nie jest zadaniem łatwym. Jeśli fałszerstwo wyborcze chciano przeprowadzić w tak dojrzałej demokracji jak Stany Zjednoczone, to nie należy się łudzić, że i u nas nie znajdzie się grupa ludzi, którzy chcieliby "potrzymać władzę".

Potrzebna silna lampa

Przykład z aplikacją Curtisa każe snuć bardziej ogólne wnioski odnośnie do możliwości i zagrożeń związanych z informatyką. Nie od dziś wiadomo, że wszelkie machinacje najlepiej prowadzi się w mętnej wodzie. Elektroniczny system wyborczy, tak jak każda inna aplikacja mająca charakter "czarnej skrzynki", do której nikt nie może zaglądać, jest wręcz zaproszeniem do podejmowania prób machinacji. Najlepszym lekarstwem na takie zakusy jest, jak się wydaje, przezroczystość procedur i środków technicznych.

Byłoby najlepiej, gdyby cała platforma wyborcza była otwarta - w takim sensie jak otwarte jest oprogramowanie open source. Zasłanianie się tutaj prawami autorskimi, tak jak w przypadku ZUS-u, jest niedopuszczalne. Warunki przetargu na system wyborczy powinny jasno precyzować, że jednym z wymogów stawianym dostawcy jest publiczne udostępnienie z kodem źródłowym całości tworzonego oprogramowania. Przy wszystkich podobnych dyskusjach pojawia się argument, jakoby otwarcie kodu miało mieć zgubny wpływ na bezpieczeństwo oprogramowania. Ten absurd trafia do przekonania i jest powtarzany przez tych, którzy na temat bezpieczeństwa nie mają większego pojęcia.

Należy się tu jeszcze kilka słów odnośnie do audytu. Manipulacja wyborami w przypadku Curtisa byłaby możliwa przede wszystkim dlatego, że brak było "papierowej" weryfikacji oddanych głosów. Połączenie głosowania elektronicznego z papierową weryfikacją zapewniłoby zalety obu systemów i zagwarantowało uczciwość wyborów.

Głosowanie na komputerze przyspieszyłoby liczenie wyników. Jednocześnie jednak urządzenie powinno na bieżąco rejestrować każdy oddany głos na nośniku, takim jak np. taśma papierowa. Każdy głosujący powinien ponadto otrzymywać wydrukowany kupon potwierdzający oddanie głosu i wrzucać go do tradycyjnej urny. Połączenie tradycyjnych kart ze zliczaniem elektronicznym powoduje jednak, że wyniki obu metod muszą się zgadzać. Każda nieprawidłowość świadczy o manipulacji głosami.

W takim systemie sfałszowanie wyborów byłoby bardzo trudne. "Tradycyjne" fałszerstwo, jak to, które miało ostatnio miejsce u naszych wschodnich sąsiadów, raczej nie dałoby się przeprowadzić. Komputer wyborczy przestałby być tajemniczą wyrocznią podającą na koniec dnia kilka rządków cyfr, lecz zweryfikowanym przez każdego głosującego ułatwieniem procedury wyborczej.


TOP 200