Warufakis: euro dzieli zamiast łączyć

Europejska wspólnota zbudowana na wartościach, demokracji, poszanowaniu praw człowieka i dobrobycie była urzekającym marzeniem. Wtem w 2008 r. na Wall Street nastąpiła implozja, która pociągnęła za sobą katastrofę finansową i stała się początkiem końca europejskiego snu. Co wywołało kryzys? Jak się z niego wydobyć? Janis Warufakis, ekonomista, były minister finansów Grecji z ramienia Syrizy, odpowiada na te pytania w świetnie napisanej książce „A słabsi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa, a zagrożenia dla globalnej stabilizacji”.

Warufakis jest przedstawicielem lewicy, co nie pozostaje bez wpływu na recepty, jakie serwuje, ale przedstawiona przez niego analiza jest niezwykle udaną lekcją ekonomii i historii gospodarczej XX i XXI wieku, a wnioski w wielu kwestiach zbieżne z tymi, jakie wysnuli polscy ekonomiści, Stefan Kawalec i Ernest Pytlarczyk w książce ”Paradoks euro”, która wcześniej była omawiana na tych łamach. Warufakisa od naszych ekonomistów różnią jednak rekomendacje, co dalej należałoby zrobić.

Polne koniki i mrówki

Implozja na Wall Street, porównywalna z zapadnięciem gwiazdy i powstaniem czarnej dziury, dała się we znaki zwłaszcza krajom strefy euro. Pierwsza upadła Grecja, a ciężar ratowania banków, które na tym straciły, spadł na barki najbiedniejszych, podczas gdy Google, Facebook i greccy oligarchowie cieszyli się wolnością od płacenia podatków – złośliwie zagaja Warufakis. Pożyczki ratunkowe dla zagrożonych krajów udzielano pod warunkiem polityki oszczędnościowej, która drenowała i tak już zubożałych podatników. W 2010 r. z europejskiej solidarności została tylko fasada – pointuje.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach

Co wywołało kryzys? Kraje północy przywołują bajkę Ezopa o frywolnych konikach polnych i pracowitych mrówkach. Ale prawdziwa przyczyna jest inna i ma związek z wynalazkiem euro, które dziś dzieli Europę, a nie łączy. I tu pełna zgodność z polskimi autorami „Paradoksu euro”. Ale Warufakis głębiej sięga do historii, do systemu z Bretton Woods (1944 r.), a potem szoku Nixona (1971 r.), który wypchnął Europę ze strefy dolara i zmusił do tworzenia własnej strefy walutowej – ułomnej, jak się okazało.

Zanim jeszcze ucichł huk armat, alianci w Bretton Woods wypracowali system stałych kursów walut powiązanych z dolarem. Ameryka wyszła z wojny z nienaruszonym systemem pieniężnym i postanowiła wziąć świat pod swoje skrzydła. Dolar nadawał wartość europejskim walutom, bo miał wsparcie złota. Ale system mógł działać, dopóki USA miały nadwyżkę z Europą. Dolary za amerykańskie towary wracały z Europy do USA, umacniały dolara i Fed, który pełnił funkcję banku centralnego tej strefy, mógł interweniować, kupując franki, liry czy inne waluty, by utrzymać ich kurs wobec marki niemieckiej, która rządziła Europą.

Gdy jednak w latach 60. miejsce nadwyżki w relacjach z Europą zajął deficyt, a pula eurodolarów zaczęła przekraczać wartość amerykańskiego złota, Fed nie mógł już ratować europejskich walut. Ich los spoczywał teraz w rękach Bundesbanku, który mógł waloryzować lub dodrukowywać markę, ale nie chciał, bo jedno groziło spadkiem konkurencyjności eksportu, a drugie inflacją. System zaczął się sypać. W 1971 r. Nixon chcąc pozbyć się europejskiego balastu i zachować gospodarczą przewagę Ameryki, zamknął okienko ze złotem i wyrzucił Europę ze strefy dolarowej.

Reakcja Europy była serią odruchów bezwarunkowych i błędów – uważa Warufakis. Już Keynes w Bretton Woods przestrzegał, że system stałych kursów będzie tworzył nierównowagę handlową. Potrzebny jest więc amortyzator – centralny bank światowy, emitujący walutę światową i dbający o równowagę w przepływach finansowych. Zalecał, by nadwyżki były oprocentowane i tworzyły fundusz pomocy dla krajów deficytowych. Pomysł okrojono, powołano MFW, ale bez prerogatyw banku centralnego – rolę amortyzatora pełnił Fed, tak długo jak USA były krajem nadwyżkowym. Twórcy europejskiej unii walutowej nie wzięli tych nauk pod uwagę i nie stworzyli jednego obszaru finansowego. Jako przykład do naśladowania Warufakis podaje USA, gdzie jest jedna waluta, Fed i rząd federalny, odpowiedzialny za cały obszar. Gdy w 2008 r. stan Nevada miał największy deficyt, na ratunek ruszył rząd federalny, a nie podatnicy kryzysowego stanu.

Warufakis nazywa to politycznym recyklingiem nadwyżek i opowiada się za federalizacją strefy euro na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki. Zupełnie inną receptę ordynują Kawalec i Pytlarczyk, którzy chcą powrotu do walut narodowych i płynnych kursów. Warufakis docenia wprawdzie dewaluację jako instrument przywracania równowagi w przepływach finansowych, ale – jak twierdzi – kojarzy się ona z upokorzeniem i tworzy zachętę dla spekulantów, którzy będą grali na kolejną dewaluację.

Warufakis opowiada się za federalizacją strefy euro na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki. Zupełnie inną receptę ordynują Kawalec i Pytlarczyk, którzy chcą powrotu do walut narodowych i płynnych kursów.

Bardziej interesuje go to, kto będzie płacił za kryzys, niż sposoby ominięcia kryzysu poprzez poprawę konkurencyjności deficytowych obszarów.

Filary nowego ładu

Po II wojnie Amerykanie w Europie i w Azji musieli zbudować filary nowego ładu finansowego stworzonego w Bretton Woods. Najlepszym amortyzatorem hamującym przenoszenie lokalnych wstrząsów byłaby regionalna waluta, za którą stałby silny przemysł i chłonne rynki podtrzymujące rozwój. Na lidera Europy wybrali nie Wielką Brytanię, która po wojnie przeżywała wstrząsy związane z rozpadem imperium, nie Francję, aspirującą do tej roli, lecz Niemcy, gdzie przemysł miał największy potencjał rozwoju. Marka miała być walutą pomocniczą dla dolara w Europie, a jen w Azji, gdzie filarem amerykańskiego ładu została Japonia.

Na początek Amerykanie anulowali 70% pożyczek udzielonych Niemcom po 1945 r., zmusili kraje europejskie do podobnych ustępstw i przystąpili do odbudowy niemieckiego przemysłu, czym rozwścieczyli Francuzów. Plan Marshalla zapoczątkował dolaryzację i unifikację Europy. Struktury przyszłej Unii Europejskiej Amerykanie budowali wspólnie z Europejczykami, głównie z Francuzami, którzy na otarcie łez dostawali ciepłe posadki w nowo tworzonych instytucjach. Pierwszą był kartel – Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Powstał jeden rynek, bo tego wymagała idea kartelu, najpierw w obszarze przemysłu ciężkiego. Gdy francuscy rolnicy protestowali, wprowadzono kolejny element – Wspólną Politykę Rolną. Tak z przemysłowego kartelu powstała EWG, a później UE, zasilana amerykańskimi dolarami. Nastąpił okres prosperity i dobrobytu. Ten triumf Ameryki europejskie elity przypisały sobie – uważa Warufakis.

Schyłek złotego wieku w Europie nastąpił wtedy, gdy Ameryce stopniały nadwyżki. Teraz zaczęli je gromadzić ich protegowani – Niemcy i Japonia. USA z kraju wierzycielskiego przekształciły się w kraj dłużniczy z rosnącym deficytem handlowym.

Schyłek złotego wieku w Europie nastąpił wtedy, gdy Ameryce stopniały nadwyżki. Teraz zaczęli je gromadzić ich protegowani – Niemcy i Japonia. USA z kraju wierzycielskiego przekształciły się w kraj dłużniczy z rosnącym deficytem handlowym.

Nie starały się z tego wyjść, bo miały monopol na walutę światową. To jednak zagrażało stabilizacji w Europie. Do zburzenia systemu z Bretton Woods parła głównie Francja, domagając się wymiany eurodolarów na złoto, a Bundesbank nie zawsze miał ochotę podtrzymywać system. Pomysł prezydenta de Gaulle*a, by stworzyć w Europie unię walutową padł na podatny grunt.

Niemcy początkowo sceptyczne w końcu zgodziły się. Jako kraj bazujący na eksporcie nie mogły sobie pozwolić na płynny kurs, bo wtedy siła ich waluty rosłaby, co uderzałoby w eksport. Jak długo Ameryka dbała o globalny system finansowy, Niemcy mogły się skupić na robieniu coraz lepszych samochodów, ale gdy otoczenie zmieniło się, musiały wejść się do gry.

Unia walutowa

Niemieccy przywódcy, którzy wcześniej wzbraniali się przed myśleniem w kategoriach globalnych, teraz z uwagą śledzili poczynania hegemona za oceanem. Gdy kanclerz Helmut Schmidt nabrał przekonania, że szykuje się nowa era amerykańskiej przewagi finansowej, postanowił działać. We wrześniu 1978 r., nie bacząc na reakcję Bundesbanku, podpisał porozumienie z prezydentem Giscardem d'Estaing, o utworzeniu Europejskiego Systemu Walutowego (ESW). Wkrótce później ESW został przyjęty przez osiem krajów Wspólnoty, a jego częścią stał się Mechanizm Kursów Walutowych (MKW), który miał stabilizować wahania kursowe, zastępując tzw. węża walutowego.

Koncepcja węża powstała w 1972 r., gdy po wyrzuceniu Europy ze strefy dolara na rynku walutowym zapanował chaos, a zarządzania środkowoeuropejskim kartelem, jak nazywa Warufakis Europejską Wspólnotę Węgla i Stali, stało się trudne. Sześć wspólnotowych krajów plus Wielka Brytania, Irlandia, Dania i Norwegia zgodziły się ograniczyć wahania kursów, przydzielając im wąską przestrzeń, w której miały prawo się odchylać. Ale kilka miesięcy później ceny ropy wystrzeliły i „ogon” węża odpadł. Wielka Brytania porzuciwszy go, zdewaluowała funta. Francja zaś chciała ocalić lukratywny kartel z międzynarodową klasą urzędniczą nawet za cenę recesji. Dlatego europejskie elity postanowiły iść dalej, tworząc ESW-MKW z nowymi stanowiskami i centralnym zarządzaniem z Brukseli. ESW-MKW był prototypem euro.

Kontrolowana dezintegracja

Schmidt miał rację, w 1979 r. Paul Volcker został szefem Fed i rozpoczął kontrolowaną dezintegrację światowej gospodarki. Jak USA miały utrzymać hegemonię, skoro wpadły w deficyt handlowy z Niemcami, Japonią, a później z Chinami? Odpowiedź brzmiała: Ameryka musi zacząć obracać nadwyżkami innych. Podnieść stopy procentowe do niebotycznych wysokości i sprawić, by Nowy Jork stał się dla kapitalistów bardziej lukratywnym rynkiem niż Londyn, Tokio czy Frankfurt. By utrzymać wysokie zwroty z kapitału finansowego i z kapitału przemysłowego, trzeba było obniżyć płace w gospodarce. Amerykańcy robotnicy weszli w epokę spadku płac realnych, co odbiło się również na sytuacji w Europie. Zapożyczone kraje na całym świecie, w tym Polska, ogłaszały bankructwa.

W końcu wszyscy uwierzyli, że praca kosztuje za dużo, a sektor finansowy jest niedowartościowany i wymaga deregulacji. Znaczący producenci zostali zdegradowani, a inżynierowie przegrali pojedynek z absolwentami zarządzania, którzy teraz stawali na czele takich gigantów, jak Ford czy GE. Volcker nie był zwolennikiem finansjalizacji ani wyzwolenia banksterów z okowów regulacji, które hamowały ich zarobki, ale gdy okazało się, że jedynym narzędziem utrzymania amerykańskiej dominacji jest polityka pieniężna, stracił skrupuły. Po podwyżkach stóp procentowych w USA 70% zysków z Europy trafiało na Wall Street, która budowała piramidy z transakcji instrumentami pochodnymi, by pomnażać kapitał. Z lubością brały w tym udział niemieckie i francuskie banki. Pobudzono globalną gospodarkę do gorączki wydatków, która trwała do 2008 r.

Rządy technokratów

Po 20 latach zmagań z korygowaniem kursów walutowych europejscy liderzy mieli wybór – albo zrezygnować z ESW-MKW, albo system quasi-stałych kursów z wieloma walutami przekształcić w jedną walutę. Wybrali to drugie, ale bez wspólnej polityki fiskalnej i przemysłowej, bo to wymagałoby unii politycznej, na co zgody nie było. A teraz nie ma już polityków pokroju Kohla czy Mitteranda, by dokończyć dzieło – utyskuje Warufakis. Technokratyczna UE, skupiona wokół kartelu wytępiła polityków-liderów, zastępując ich nieudolnymi i niezorientowanymi urzędnikami.

Technokratyczna UE, skupiona wokół kartelu wytępiła polityków-liderów, zastępując ich nieudolnymi i niezorientowanymi urzędnikami.

Oddaje hołd Margaret Thatcher, krytycznej wobec unii walutowej i przestrzegającej przed Europejskim Bankiem Centralnym jako instytucją nie odpowiadającą przed nikim i niszczącą demokrację. Według Warufakisa Thatcher myliła się tylko w jednym – uważała, że euro jest wprowadzeniem federalizacji tylnymi drzwiami. Ojcowie ESW rzeczywiście mieli nadzieję, że euro nada federalizacji impetu, ale tak się nie stało, choć była okazja w 2010 r. Zaznacza, że Thatcher, jak wielu Brytyjczyków, nie rozumiała, iż wspólny rynek nie jest możliwy bez wspólnego europejskiego państwa. Nie wystarczy zniesienie ceł i kontyngentów, potrzebne są także wspólne przepisy, a tych nie mogą wprowadzać urzędnicy, lecz naród. Tylko unia polityczna może być antidotum na powracające kryzysy. I tym właśnie grecki ekonomista różni się od Kawalca i Pytlarczyka, którzy uważają, że ustanowienie jednego europejskiego państwa jest mrzonką.

Zarówno polscy ekonomiści, jak i Warufakis są zgodni, że swobodnego przepływu towarów i kapitału nie można łączyć ze stałymi kursami, bo jest to przepis na kryzysy, które najboleśniej dotykać będą najsłabszych. Porównują euro do standardu złota, który hamował wychodzenie z wielkiego kryzysu lat 20. Różnica polega na tym, że standard złota można było porzucić, a strefę euro nie. W Traktacie z Maastricht są warunki wejścia, ale nie ma słowa o jej porzuceniu. Kawalec i Pytlarczyk proponują kontrolowaną likwidację strefy, a Warufakis recykling nadwyżek z krajów nadwyżkowych do deficytowych. Przyznaje jednak, iż miał nadzieję, że w 2010 r. Grecja zostanie wyrzucona z eurolandu.

Fenomen atrakcyjności

Dlaczego euro podbiło Europę? Główną rolę odegrała Francja, która chciała wyłączyć Niemcy spod kurateli Waszyngtonu, a dodatkowo podporządkować swoje związki zawodowe dyscyplinie Bundesbanku i wprowadzić niezbędne reformy, by potem dyrygować Europą. Plan się nie udał, bo Bundesbank zadbał o to, by to marka dyktowała warunki na kontynencie. Do strefy euro ciągnęły również kraje słabsze, choć nie miały szans na przetrwanie. Bogacze w tych krajach byli zniechęceni dewaluacjami, które uszczuplały ich majątki, a biedni – powracającą inflacją. Decydowały też względy polityczne. Irlandia chciała oderwać się od Londynu, a kraje postkomunistyczne od sowieckiego niedźwiedzia i biedy – konkluduje Warufakis.

Eurosceptyczna Wielka Brytania weszła wprawdzie w 1990 r. do mechanizmu ESW-MKW, by dać oddech gospodarce, a jednocześnie chronić ją przed inflacją, co przyniosło oczekiwany skutek, ale szybko zawróciła. Nic więcej ESW-MKW nie miał jej do zaoferowania. Konieczność nadążania za marką okazała się toksyczna. Gdy więc Soros dokonał ataku spekulacyjnego na funta w 1992 r., Brytyjczycy opuścili mechanizm i nigdy do nie niego nie wrócili. Podobną drogą podążył Rzym, ale po kilku latach powrócił. Europa południowa, a zwłaszcza Francja, nie chciała przyznać się do porażki. Zastosowano półśrodek – mechanizm został, poszerzono tylko margines wahań kursów.

Anatomia kryzysu

Wynalazek euro sprawił, że kraje nadwyżkowe, jak Niemcy, mogły czerpać korzyści, o jakich wcześniej nie śniły. Ich banki rozpoczęły polowanie na klientów z biedniejszych krajów, takich jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania, bo poziom prywatnego zadłużenia był tam niski. Grecy mieszkali w gorszych domach, jeździli gorszymi samochodami, ale mieli czyste hipoteki, teraz dzięki pożyczkom mogli przesiąść się do nowych volkswagenów i wyremontować domy. Biznes był tym bardziej opłacalny, że oprocentowanie kredytów w Grecji było wyższe niż w Niemczech, co wynikało z nierównowagi handlowej. Grecy kupowali więcej volkswagenów, więc odpływ gotówki utrzymywał wysoką cenę euro. Jeszcze chętniej udzielano pożyczek rządom słabszych krajów, bo w grę wchodziły wysokie kwoty. Nawet niewielka różnica stóp proponowanych greckiemu rządowi i niemieckiemu przynosiła krociowe zyski.

Wynalazek euro sprawił, że kraje nadwyżkowe, jak Niemcy, mogły czerpać korzyści, o jakich wcześniej nie śniły. Ich banki rozpoczęły polowanie na klientów z biedniejszych krajów, takich jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania, bo poziom prywatnego zadłużenia był tam niski.

Chcąc utrzymać popyt na kredyty, banki musiały proponować coraz niższe oprocentowanie. By utrzymać zyski, musiały pożyczać jeszcze więcej. Gdzie w tym szale było ryzyko kredytowe? Nikt się nim nie przejmował. Według procedur wypracowanych na Wall Street, pożyczki siekano, mieszano, wiązano w nowe produkty, znane jako instrumenty pochodne, i sprzedawano instytucjom finansowym na całym świecie. W ten sposób podejrzane pożyczki miały się rozproszyć w morzu „nieryzykownego” globalnego rynku.

Warufakis tłumaczy, jak Grecja i inne kraje konsumujące kredyty niemieckich i francuskich banków wpadły w tarapaty. Do 2008 r. dochody w Grecji rosły szybciej niż długi, ale gdy domek z kart tworzony przez piramidy instrumentów pochodnych runął po własnym ciężarem, prywatne pieniądze zaczęły wysychać, bo bankierzy tracili nawzajem zaufanie do swoich produktów. Odcięcie od kredytów doprowadziło do wzrostu ich ceny. Dług rósł, a dochody malały wskutek ogólnej recesji. W 2010 r. stopy procentowe wynosiły już nie 3%, a 10%. Grecja jako pierwsza stała się niewypłacalna. Jedynym sposobem powstrzymania kryzysu było ogłoszenie przez nią bankructwa i redukcja długów, ale Niemcy i Francja w trosce o interesy swoich banków powiedziały – nie.

Jak się okazało, w 2008 r. banki te, obciążone instrumentami pochodnymi wyprodukowanymi na Wall Street, były nawet w gorszej sytuacji niż Lehman Brothers. Wybulono na nie setki miliardów euro z kieszeni niemieckich i francuskich podatników. Potrzebny był jednak drugi pakiet pomocowy dla banków z krajów deficytowych, których rządów nie było stać na ich ratowanie. Ten problem rozwiązał Europejski Bank Centralny (EBC) z siedzibą we Frankfurcie, emitując skrypty dłużne, którym gwarancje dawały rządy zadłużonych krajów, powiększając swój dług publiczny.

Gdyby Grecja przestała spłacać swój dług, Commerzbank czy Paribas stanęłyby na krawędzi bankructwa. Pożyczki ratunkowe dla Grecji nie miały ratować Grecji, lecz niemieckie i francuskie banki.

W 2009 r. ekspozycja banków niemieckich na długi w Grecji, Irlandii, Portugalii, Hiszpanii i Włoszech była wyższa niż baza kapitałowa niemieckiego systemu bankowego. Gdyby tylko Grecja przestała spłacać swój dług, Commerzbank czy Paribas stanęłyby na krawędzi bankructwa. Pożyczki ratunkowe dla Grecji, którym patronowała tzw. trojka (EBC, KE, MFW), obwarowane bezlitosnymi warunkami oszczędnościowymi, nie miały ratować Grecji, lecz niemieckie i francuskie banki. By nie drażnić europejskich podatników, podpięto je pod szyld europejskiej solidarności – stwierdza Warufakis.

Kostki dominacji

Jak to się stało, że Grecja pociągnęła za sobą inne kraje euro? Funkcjonariusze z Brukseli, nie godząc się na bankructwo Grecji i ograniczeni zasadami z Maastricht, według których żaden kraj nie może uzyskać pomocy finansowej od innych krajów członkowskich, stworzyli nowy fundusz – Europejski Instrument Stabilności Finansowej (EISF), który później został przekształcony w Europejski Mechanizm Stabilności (EMS). Sztuczka skrywała się w strukturze obligacji emitowanych przez fundusz. Obligacje o wartości równej potrzebom Grecji sprzedawał on rynkom i przekazywał pieniądze rządowi Grecji, który natychmiast oddawał je europejskim bankom. Zobowiązania Grecji gwarantowały inne kraje członkowskie, które były wypłacalne, proporcjonalnie do swojego PKB. By nie dopuścić do powstania wspólnego długu, uznano, że każdy kraj ratujący Grecję, będzie wypłacał inwestorom, kupującym obligacje, oprocentowanie równe temu, jakie by płacił, gdyby pożyczał na własne cele. Oznaczało to, że kraje obarczone najwyższym ryzykiem, czyli najbliższe zejścia na drogę Grecji, płaciły najwyższe oprocentowanie za gwarantowaną przez siebie część obligacji. I to właśnie spychało je kolejno na skraj przepaści. Po Grecji przyszła kolej na Irlandię, której też trzeba pomagać obligacjami z EISF-EMS, potem na Portugalię, Hiszpanię, Włochy. W krajach tych wprowadzono znacznie łagodniejsze programy oszczędnościowe niż w Grecji, ale i tak doprowadziły do spadku cen i dochodów.

Kraje obarczone najwyższym ryzykiem płaciły najwyższe oprocentowanie za gwarantowaną przez siebie część obligacji EISF-EMS. I to właśnie spychało je kolejno na skraj przepaści. Po Grecji przyszła kolej na Irlandię, Portugalię, Hiszpanię, Włochy.

Dług Grecji – pisze Warufakis – jest niemożliwy do spłacenia, bo każda kolejna transza „pomocy” idzie na spłatę starych zobowiązań i dodatkowo powiększa dług publiczny, co rodzi konieczność kolejnych cięć wydatków i trzyma gospodarkę w kleszczach. W 2012 r., gdy kryzys objął włoskie banki, premier Mario Monti, zaapelował, by pożyczki z EMS były udzielane bezpośrednio bankom i by nie obciążały długu publicznego. Domagał się więc, by banki zostały włączone pod zarząd jednego nadzoru – EBC. Angela Merkel stwierdziła, że w takim razie kraje euro muszą wyrazić zgodę na unię bankową. Nie doszło do niej, bo pomysł Montiego „zneutralizował” niemiecki minister finansów.

EBC w akcji

Teraz pałeczkę przejął inny Włoch, Mario Draghi, szef EBC, zapowiadając „stabilizację” stóp procentowych w eurolandzie poprzez interwencję na rynku obligacji zadłużonych krajów. EBC miał skupować te obligacje, ale nie w ramach niedozwolonej pomocy finansowej, lecz „stabilizacji” stóp. Fortel się udał, skup nie był konieczny, wystarczyła interwencja słowa, kryzys został zatrzymany, a euro czasowo uratowane. Bundesbank skrytykował zarówno program stabilizacji stóp, jak i zatrzymanie Grecji w strefie euro.

Mario Draghi wiedział, że ma niewiele czasu i musi podjąć kolejny krok – pobudzić gospodarkę strefy euro. Sięgnął po rozwiązanie stosowane już w USA i Japonii – ilościowe luzowanie. Polega ono na tym, że bank centralny skupuje od banków komercyjnych długi i w zamian zapisuje na ich kontach odpowiednie sumy w nadziei, że rozwiną akcję kredytową. Jest to pieniądz znikąd, liczby, które bank centralny wyczarowuje. EBC miał skupować obligacje krajów euro w proporcji do wielkości ich gospodarek, wykluczając te, które wpadły w objęcia trojki, a więc najbardziej potrzebujące. Chciał pokazać, że nikogo nie ratuje. I rzeczywiście nie uratował – jedynym efektem był spadek kursu euro. W niektórych krajach, np. w Hiszpanii doszło wprawdzie do małego boomu w eksporcie, ale miejsca pracy, jakie ten boom stworzył, powstały kosztem miejsc pracy we Francji.

Wykańczanie przez unijnych włodarzy krajów słabszych, by zastraszyć resztę jest, zdaniem Warufakisa, nie tylko nikczemnością, ale i dowodem na to, że wspólny rynek bez demokracji nie może działać.

Wyłączenie Grecji z ilościowego luzowania, a także naciski, by np. pogrążona w kryzysie Portugalia podniosła podatki pośrednie, miały pokazać takim krajom, jak Włochy i Francja, co ich czeka, jeśli nie przeprowadzą reform strukturalnych. Wykańczanie przez unijnych włodarzy krajów słabszych, by zastraszyć resztę jest, zdaniem Warufakisa, nie tylko nikczemnością, ale i dowodem na to, że wspólny rynek bez demokracji nie może działać. Zawiedli socjaldemokraci, którzy kiedyś chcieli ucywilizować kapitalizm, a potem dali się uwieść finansjerze. Wirtualne pieniądze z Wall Street, Londynu i Frankfurtu pompowały wirtualny boom, aż wreszcie w 2008 r. piramidy kapitału finansowego legły w gruzach. Europejscy socjaldemokraci nie mieli siły intelektualnej ani moralnej, by objąć system nadzorem, nie mieli też sprawnego banku centralnego, więc jeszcze raz ugięli głowę przed bankierami, żądającymi ratunku kosztem najsłabszych – konkluduje.

Nie trzeba więcej Europy

Zarysowują się dwie możliwości: rozpad strefy euro, która w obecnej konstrukcji może produkować tylko kolejne kryzysy, albo prawdziwa federacja. Ale federacja z prawdziwym rządem wybieranym z ogólnoeuropejskiej listy odpowiedzialnym przed prawdziwym parlamentem, który jest suwerenny w swoich decyzjach, wydaje się dziś Warufakisowi utopią. W krytycznym momencie należało scentralizować zarządzanie długiem publicznym Europy i jej politykami fiskalnymi, ale nie stworzono federalnej unii politycznej, lecz udzielono niewypłacalnym krajom ogromnych pożyczek, do których dołączono warunki karne, co spotęgowało kryzys.

Warufakis obawia się, że obecnie federalizacja mogłaby oznaczać jeszcze większą centralizację, redukcję mechanizmów demokratycznych i władzę uznaniową, jaką już pokazał trójkąt Bruksela-Frankfurt-Berlin. Przedstawia więc „skromną propozycję”, którą opracował wraz z Jamesem Galbraithem i Stuartem Hollandem. Zakłada ona bardziej efektywne wykorzystanie EBC, EMS i Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) bez konieczności zmieniania obecnych traktatów. Dotyczy czterech obszarów: bankowego, zadłużeniowego, inwestycyjnego i społecznego.

Warufakis obawia się, że federalizacja mogłaby oznaczać dalszą centralizację, redukcję mechanizmów demokratycznych i władzę uznaniową trójkąta Bruksela-Frankfurt-Berlin. Przedstawia więc „skromną propozycję”, która zakłada wykorzystanie EBC, EMS i EBI w czterech obszarach: bankowym, zadłużeniowym, inwestycyjnym i społecznym.

Banki wymagające dokapitalizowania miałyby być przekazywane w ręce EMS, by rządy nie musiały zapożyczać się na ich potrzeby. Do EMS należałaby ich restrukturyzacja lub likwidacja. Po restrukturyzacji EMS sprzedawałby swoje udziały, rekompensując straty. Propozycja przewiduje także ograniczoną konwersję długu krajów, których zadłużenie przekroczyło 60% PKB. Długi miałyby być konwertowane na obligacje EBC, a kraje płaciłyby za obsługę swojej części konwertowanego długu. Natomiast EBI miałby się bardziej zaangażować w pobudzanie inwestycji. Teraz emituje obligacje na finansowanie inwestycji do 50% ich kosztów, a mógłby emitować na pełne finansowanie. W projekcie jest także program solidarności społecznej dla najuboższych obywateli, finansowany przez KE.

Te cztery projekty pozwoliłyby, zdaniem Warufakisa, uporać się z obecnym kryzysem bez tworzenia nowych instytucji, nowych paktów fiskalnych czy trojek. Nie wymagają one wcześniejszych porozumień zbliżających Europę do federacji. Jest to tylko „skromna propozycja”, doraźna i połowiczna.

Warufakis: euro dzieli zamiast łączyć

Janis Warufakis, A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji, Wydawnictwo Krytyka Polityczna, 2017

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200