Ustawa to nie wszystko

Uchwalenie ustawy o podpisie elektronicznym jest jednym z warunków rozwoju e-biznesu w Polsce. Można jednak odnieść wrażenie, że w obecnym stadium rola tej ustawy jest przeceniana. Nie mniej ważne są: przygotowanie aktów wykonawczych, rozwój rynku usług oraz - być może najważniejsze - budowa społecznego zaufania do tej formy podpisu.

Uchwalenie ustawy o podpisie elektronicznym jest jednym z warunków rozwoju e-biznesu w Polsce. Można jednak odnieść wrażenie, że w obecnym stadium rola tej ustawy jest przeceniana. Nie mniej ważne są: przygotowanie aktów wykonawczych, rozwój rynku usług oraz - być może najważniejsze - budowa społecznego zaufania do tej formy podpisu.

Gdybyśmy tylko mieli ustawę o podpisie elektronicznym" - to mantra, którą do tej pory często powtarzali prawie wszyscy zajmujący się biznesem elektronicznym w Polsce. Na razie rozwija się on stanowczo za wolno, by spełnić rozbudzone oczekiwania. Pojawienie się ustawy o podpisie elektronicznym zapewne nie zmieni radykalnie sytuacji. To tylko jeden z elementów fundamentu, który trzeba przygotować, by rozwój e-biznesu nabrał tempa.

Potrzebna jest zmiana świadomości konsumentów, a to nie będzie łatwe ani nie stanie się szybko. Zaufanie społeczne bowiem buduje się latami. Ustawa o podpisie elektronicznym nie spowoduje, że w społecznym odbiorze posługiwanie się podpisem elektronicznym zyska powszechną akceptację. Przekroczenie barier mentalnych - czyli sprawienie, żeby ludzie w równym stopniu wierzyli elektronicznemu i własnoręcznemu podpisowi na dokumencie papierowym - może się okazać znacznie trudniejsze, niż zakładają to optymiści, entuzjaści nowej gospodarki.

Podobnie trudne będzie budowanie zaufania przedsiębiorców, zwłaszcza kierujących mniejszymi firmami. Możliwość posługiwania się podpisem elektronicznym przy zawieraniu umów o wartości powyżej 2 tys. zł (tak by miały one wartość dowodową) powinna wprawdzie obniżyć koszty prowadzenia działalności gospodarczej, ale wąskim gardłem pozostaje niski stopień zinformatyzowania i usieciowienia polskich firm.

Orzech dla prawnika

W toku prac parlamentarnych, w których scalono dwa konkurencyjne projekty, ustawa rozrosła się do sporego aktu prawnego, liczącego kilkadziesiąt artykułów - aktu, któremu mają towarzyszyć liczne delegacje w postaci rozporządzeń. Nad ustawą pracowali specjaliści, którzy dbali o merytoryczną stronę zagadnienia nie zważając, czy będzie ona zrozumiała dla szerokiego kręgu użytkowników. Hermetyczny język ustawy, komplikujący i tak wystarczająco trudną materię (np. "system podpisu elektronicznego to implementacja złożonych algorytmów matematycznych"), z pewnością nie zachęca do jej stosowania.

W rezultacie działalność instytucji wystawiających certyfikaty elektroniczne, potrzebne do poświadczania tożsamości osób posługujących się podpisem elektronicznym, przez długi czas będzie deficytowa. W toku prac parlamentarnych nad ustawą uwidocznił się konflikt interesów w trójkącie tworzonym przez firmy zainteresowane komercyjnym wystawianiem certyfikatów, środowisko bankowców, dla którego kluczową sprawą było pozostawienie obsługi sektora finansowo-bankowego w obrębie tego sektora, oraz stroną rządową (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, a konkretnie Urząd Ochrony Państwa). Konflikt dotyczył tego, kto i na jakich zasadach będzie mógł obsługiwać poszczególne fragmenty rynku usług wystawiania certyfikatów elektronicznych. Liczne poprawki do ustawy zgłaszano do ostatniej chwili.

Nietrudno zrozumieć tę lobbystyczną nerwowość. Świadczenie usług wystawiania elektronicznych certyfikatów to przedsięwzięcie o bardzo długim okresie zwrotu z inwestycji, wymagające środków w wysokości nie mniejszej niż milion dolarów. Kosztuje przede wszystkim zapewnienie infrastruktury technicznej, potrzebnej do bezpiecznego przechowywania informacji, związanej z certyfikatami i danymi osobowymi osób, którym wydano certyfikaty.

Od momentu uchwalenia ustawy liczba wystawianych certyfikatów elektronicznych zapewne będzie szybko rosła, ale nadal liczba ich odbiorców będzie ograniczona do liczby użytkowników Internetu w Polsce. Według ocen specjalistów z NBP, za 2, 3 lata w obiegu znajdą się ponad 2 mln certyfikatów. Certyfikaty kwalifikowane powinny kosztować od kilkudziesięciu do ok. 200 zł. Ich wystawianie będzie zatem opłacalne dla firm obsługujących co najmniej 100 tys. klientów (na dochody będzie się składać również opłata za poświadczanie ważności certyfikatów, to zaś zależy od elektronicznej aktywności ich użytkowników). Wystawcy certyfikatów mogą także zarabiać na świadczeniu innych usług, związanych głównie z obsługą infrastruktury klucza publicznego (PKI) na zasadach outsourcingu. Pewne przychody powinno również przynosić wydawanie certyfikatów na potrzeby bezpiecznych serwerów WWW czy poczty elektronicznej. Można sądzić, że przez pierwsze lata stanie się to głównym źródłem zarobku dla tych firm.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200