Telewizja Babel

Widmo dla wszystkich

Jedną z pierwszych inicjatyw Sejmu przełomu politycznego sprzed 20 lat był poselski projekt ustawy mającej przełamać państwowy monopol radiofonii i telewizji zarządzanej w czasach PRL przez Komitet ds. Radia i Telewizji, uważany przez wiele osób, nie bez racji, za nieformalną propagandową przybudówkę Komitetu Centralnego PZPR. Uchwalona po ponad rocznej debacie ustawa o łączności z 1990 roku, podpisana jeszcze przez prezydenta Jaruzelskiego, stworzyła podstawę dla pierwszego wyłomu w zastanym systemie, stając się również początkiem liberalizacji sektora telekomunikacji. Zamysł utworzenia niezależnych prywatnych stacji radiowych i telewizyjnych miała wspierać obowiązująca do dziś ustawa z 1992, na podstawie której powołano Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Głęboko zakorzenione w doświadczeniu historycznego przełomu przekonanie o wadze pluralizmu w dostępie do informacji spowodowało, że regulatorowi mediów, któremu konstytucja przydzieliła rolę strażnika wolności słowa, nadano nadmiernie polityczny wymiar. Przekłada się to na wybór zarządów mediów publicznych, które są identyfikowane przez polityków zawsze jako "ich" lub "nasze". Sposób i cykl wyboru członków KRRiT, której konstytucyjna niezależność niezależnością polityczną często nie jest powoduje, że tę klasyfikację cechuje charakterystyczna polityczna paranoja - telewizja najczęściej bywa "ich".

Czyja misja?

Trudno jest rozmawiać rozsądnie o misji mediów publicznych z politykami, którzy chcieliby ułożyć telewizyjną ramówkę w cyklu codziennych sejmowych potyczek, których wciągnął telewizyjny anturaż pudrowania świecących nosów przed studyjnymi debatami i okazja błyskotliwego komentowania wszystkiego przed kamerą na całą Polskę. Niełatwo jest też rozmawiać o misyjności z twórcami, którzy cenią sobie wyuczoną zdolność poruszania się w mętnym powietrzu korytarzy na Woronicza, nie zawsze łącząc umiejętność załatwiania korzystnych kontraktów ze zdolnością kreowania prawdziwie wartościowych dzieł. Nakazana ustawą misyjność mediów publicznych stała się hasłem wyświechtanym, sprzyjając gustom leniwej intelektualnie gawiedzi, wodewilowej rozrywce, służąc dziwnym martyrologicznym produkcjom udającym anachroniczny teatr telewizji, karmiąc nas tym, co lepiej robią kanały sportowe, koncelebrując ceremonię wieczornych wiadomości ze świata. Istotne cele spycha się na margines, tak jak niszowy kanał Telewizja Kultura, zaczynający w wielkim kompleksie gmachów telewizji od jednej, nie najnowszej kamery, najmniejszego studia, i na którą miało ostatnio zabraknąć pieniędzy. Co miał znaczyć kilkudniowy protest milczenia oferującej ambitniejszą muzykę radiowej dwójki? Jest coś kuriozalnego w tym, że dla ratowania finansowanej z budżetu radiowej trójki próbuje się apelować o składkę wiernych słuchaczy.

W Polsce nie brakuje ludzi, którzy są gotowi realizować ambitne, kreatywne przedsięwzięcia w dziedzinie kultury, edukacji, sztuk wizualnych, publicystyki, reportażu i wszystkiego, co mogłoby być misyjną treścią mediów publicznych. Przydałoby się, by dostali władzę decydowania.


TOP 200