Spisek czujników. Felieton Michała Bonarowskiego

Każdy, kto oglądał film „Terminator”, wie, że tylko kwestią czasu jest, kiedy maszyny się zbuntują i nas pokonają. Tyle że nie w odległej przyszłości - walka już się zaczęła.

Moja stacja pogody mierzy temperaturę oraz wilgotność, zewnętrzną i wewnętrzną. Mierzy też ciśnienie atmosferyczne i na podstawie jego zmian udaje, że potrafi przewidzieć nadchodzące zmiany pogody. Dane pogodowe wysyła do aplikacji na smartfona i pewnie gdzieś tam jeszcze, zważywszy jej kraj pochodzenia. Jednak wybaczam jej tę domniemaną nielojalność, bo lubię wiedzieć, czy wychodzę rano z domu w upał czy w zimnicę.

Temperaturę i wilgotność powietrza mierzy też mój oczyszczacz powietrza. Wydaje się to w miarę logiczne: w końcu mieli to powietrze po wielokroć. Ale gdy się głębiej zastanowić, to po co oczyszczaczowi temperatura powietrza, które czyści? No i on zapewne też gdzieś tam wysyła te informacje, bo jest podłączony do Wi-Fi, dzięki czemu mogę nim sterować smartfonem z dowolnego miejsca na świecie z zasięgiem internetu.

Zobacz również:

  • 5G - rozwój jeszcze przed nami, 6G - tuż tuż, za rogiem
  • 8 błędów strategii danych, których należy unikać

O tym, jaka jest temperatura mojego ciała, wie także opaska sportowa. Mierzy temperaturę, żeby obliczyć wydatek energetyczny podczas wykonywania ćwiczeń ruchowych. Dane o temperaturze są wysyłane dalej. Ja mam do nich dostęp przez aplikację, ale pewnie krążą też w jakiejś chmurze, gdzie aplikacja gromadzi je i przetwarza.

Temperaturę mojego otoczenia mierzy mnóstwo innych urządzeń. Pralka, lodówka, zmywarka, klimatyzator, kuchenka – to oczywiste. Ale także samochód, samolot czy łódź: wszystkie te maszyny wiedzą, ile stopni Celsjusza, Kelvina czy Fahrenheita jest w pobliżu. Wie o tym także mój smartfon, a nawet komputer, na którym piszę ten tekst – te urządzenia wyłączają się, gdy temperatura spadnie lub wzrośnie do określonej wartości.

To wszystko jest jeszcze jako tako sensowne. Ale moje inteligentne gniazdko elektryczne także donosi mi (a pewnie i komuś innemu na świecie) o tym, jaka temperatura i wilgotność panują w okolicy. Momencik. Projektantowi tego urządzenia chciało się pomyśleć o temperaturze i wilgotności i udostępnić te informacje w istotnym miejscu w aplikacji do sterowania włączaniem i wyłączaniem dopływu prądu. Po co gniazdku informacja o wilgotności powietrza? W instrukcji, która zresztą jest żywym przykładem na to, jak wielkim gwałtem na języku może odcisnąć się tłumaczenie maszynowe, nie jest nic napisane o tym. Nie ma też nic w dokumentacji technicznej.

No cóż, sprawa robi się jasna, gdy wyobrazicie sobie, że takich czujników jest mnóstwo w całym cywilizowanym świecie. Nie wymyślne i wymagające zaawansowanej techniki przetwarzanie obrazu i dźwięku, ale właśnie mierzenie temperatury i agregowanie tej informacji pozwoli zbuntowanym maszynom nie tyle widzieć i słyszeć, ile czuć, gdzie są ludzie: czy robią coś energetycznie nieobojętnego, czy gdzieś się pali ogień albo wymarza jakiś obszar upraw. Analityka oparta na dużych zbiorach danych termicznych da zapewne też inne przewagi i sprawi, że nasze szanse na zwycięstwo zmaleją do minimum.

Ale nie znikną. Bo czujniki są zawodne, a poza tym łatwo je oszukać. Mój oczyszczacz uważa, że mgiełka zimnej pary wodnej wydobywająca się z umieszczonego kilka metrów dalej nawilżacza to smog w czystej postaci i twierdzi, że w pomieszczeniu poziom pyłów przekroczył kilkukrotnie wszelkie normy. W tym samym czasie poziom wilgotności nadal uznaje za umiarkowany. Niedawno miałem termometr zaokienny, który „zbierał” temperaturę i nie oddawał. Po prostu wskazanie temperatury tylko rosło. W efekcie przez kilka zimowych dni z niewielkim słońcem „nazbierał” sobie ok. 40 st. Celsjusza i nie zamierzał oddać, nawet gdy przyszły przymrozki.

Komputer, który w niezwykle upalny dzień postanowił wyłączyć się, bo było mu za gorąco, oszukałem, dmuchając delikatnie w kratkę na spodzie – ruch powietrza ostudził termistor i można było znowu przeglądać fejsa. Alarm pożarowy można wywołać, trzymając przy czujce zapaloną zapałkę, a alarm przeciwpowodziowy, wylewając parę kropel na czujkę wody. I taka będzie nasza antymaszynowa partyzantka: na jeden znak o jednej porze oszukamy system, wywołując wrażenie, że coś się dzieje: pożar, wichura albo powódź na dużym obszarze.

Zapomnijcie o wymyślnej broni na wojnie z cybernajeźdźcą. Na wojnie z maszynami naszym orężem będą zapałki, wachlarze i szklanka wody.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200