Sen o giełdzie

Emisje publiczne

Upublicznienie spółki automatycznie bowiem ułatwia pozyskiwanie kapitału za pomocą emisji papierów dłużnych czy pożyczek bankowych. Spółki giełdowe są bardziej wiarygodne od innych. Mają większe możliwości zadłużania się i mogą wynegocjować lepsze warunki.

"Wprowadzanie spółek na rynek publiczny ułatwia pozyskiwanie inwestorów i pieniędzy na działalność" - tłumaczy prezydent Ostrowa Mirosław Kruszyński, który już dwie spółki i obligacje komunalne wprowadził na rynek publiczny (Centralną Tabelę Ofert). "Ponadto obiektywna wycena i jawność procesów pozyskiwania kapitału zwiększa naszą wiarygodność" - uzupełnia swoją wypowiedź.

Pozyskiwanie kapitału nie zawsze jest bardziej opłacalne niż zaciąganie kredytu bankowego. Kiedy kurs akcji na giełdzie jest irracjonalnie niski, to podwyższenie kapitału równoznaczne jest ze sprzedażą firmy za bezcen. Z tego powodu przesunął emisję m.in. potentat na rynku mebli - Forte. Jeszcze jesienią spółka prezesa Macieja Formanowicza zamierzała uruchomić nową emisję akcji po 12-16 zł, ale niski kurs giełdowy poprzednich emisji (oscyluje teraz wokół 6 zł) skutecznie pokrzyżował te plany. Meblowa spółka zapłaciła zresztą za to wysoką cenę, gdyż wiosną musiała drastycznie (o 40%) zmniejszyć prognozy tegorocznych zysków. "Brak pieniędzy na inwestycje z emisji spowodował, że będziemy musieli zaciągnąć kredyt na 10 mln DEM. Wzrosną więc koszty finansowe i choć przychody się nie zmienią, spadnie zysk netto" - mówi Maciej Formanowicz.

Cena wejścia

Wejście na giełdowy parkiet kosztuje. Trzeba przecież sporządzić i wydrukować prospekt emisyjny, zapłacić biurom maklerskim za sprzedaż akcji i przeprowadzić kampanię promocyjną w prasie. Niektóre spółki wydają na emisję nawet do 10% wpływów ze sprzedaży akcji. Niezbędne minimum to 500 tys. zł, ale są i firmy, które wydają na pokrycie kosztów emisji nawet 5 mln zł.

Dotrzeć na zagraniczne giełdy

Najpotężniejszym firmom polska giełda już nie wystarcza. Ich apetyt na pieniądze jest tak olbrzymi, że krajowi inwestorzy nie byliby w stanie samodzielnie go zaspokoić. Akcje "okrętów flagowych" naszej gospodarki, takich jak Bank Handlowy, KGHM Polska Miedź, Pekao SA czy Telekomunikacji Polskiej SA, są notowane równolegle i sprzedawane na rynku polskim i giełdach zagranicznych. Największe spółki oferują wręcz oddzielne transze swoich emisji inwestorom zagranicznym. Trudno się dziwić, wszak są to ogromne przedsięwzięcia. Ostatnia megaoferta Pekao SA miała wartość ponad 920 mln zł, akcje PBK były warte 1,05 mld zł, a papiery KGHM Polska Miedź aż 2,1 mld zł.

Przepisy prawne nie pozwalają wprawdzie na bezpośrednie notowanie polskiej spółki na giełdach zagranicznych, ale zagraniczni inwestorzy mogą kupować tzw. kwity depozytowe (GDR). Są to prawa do akcji wyemitowane przez bank, który akcje skupił i ulokował na swoich rachunkach. Na giełdzie w Londynie można handlować akcjami ośmiu polskich spółek, w tym dwóch informatycznych - Prokomu i Softbanku.

Nic do ukrycia?

Choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się to niedorzeczne, status spółki publicznej może także przeszkadzać. Najlepszym przykładem jest Wedel, którego niemal wyłącznym właścicielem jest amerykański koncern PepsiCo. Postanowił on wycofać spółkę z giełdy i rynku publicznego, gdyż dzięki temu nie musi już publicznie ogłaszać swoich wyników i szczegółowo informować o sytuacji firmy. "Skoro firma nie potrzebuje pieniędzy na rozwój, to nie ma powodu, by odsłaniać się przed konkurencją" - tłumaczą przedstawiciele PepsiCo.

<hr size=1 noshade>Maciej Samcik jest dziennikarzem Gazety Wyborczej.


TOP 200