Recepta na sukces

- Pańska spółka Technimex powstała jeszcze w czasach panowania dawnego ustroju. Czy tamte realia ekonomiczne, tak inne od współczesnych, pomagały w prowadzeniu interesów, czy raczej przeszkadzały?

- Nasza spółka była jedną z pierwszych, które udało się zarejestrować - miała numer rejestracyjny 123. Sama rejestracja zajęła pół roku, mało kto wtedy wiedział, co to jest spółka, udziałowiec, akt notarialny. To była wtedy wiedza tajemna.

Tamte czasy miały swoje zalety, jeśli umiało się je wykorzystać. Właśnie wtedy nadchodziła era mikrokomputerów i sprzedając dwa komputery, można było utrzymać firmę przez miesiąc. Czyli, że wzrost kapitału był szybki. Oczywiście tylko wtedy, jeśli się ciężko pracowało, często jeździło do Berlina z plecakiem, no i miało pewne świeże pomysły.

Jednym z takich moich pomysłów, którym zaszokowałem wtedy Wrocław, było umieszczenie plakatów reklamowych swojej firmy w tych miejscach, gdzie zwykle naklejano tylko partyjne plakaty pierwszomajowe. To nikomu nie przyszło do głowy, a wystarczyło pójść tam, gdzie trzeba, zapłacić pieniądze i w pewnym momencie pojawiły się na mieście reklamy "Technimex - Komputery" itp. Inny pomysł - który zresztą nie wypalił - to umieszczenie reklamy na etykietach zapałczanych. Dobry pomysł dawał wtedy momentalnie efekty.

Kolejnym krokiem, w którym wykorzystaliśmy istniejące możliwości, było podpisanie umowy barterowej na dostawę komputerów dla firmy, która miała potężny eksport. Wykorzystałem fakt istnienia strasznych widełek w cenach dolarów - Państwo im płaciło grosze, my musieliśmy w kantorach płacić drogo. Spotkaliśmy się "pośrodku" i efektem tego było, że przez rok sprzedawaliśmy komputery po cenie, w której nasza konkurencja je kupowała! (biorąc pod uwagę przelicznik kantorowy). Telefony się urywały, ludzie mówili "Zygmunt, czy ty zwariowałeś, pomyliłeś się". Ja na to, że "nie, ja za tyle sprzedaję".

- Słowem, żeby zrobić dobry interes, potrzebna była nie tylko wiedza, ale intuicja i pomysłowość w wykorzystywaniu różnych luk, jakie wtedy były dostępne.

- No tak, przecież było kiedyś tysiące firm komputerowych, z czego zostały nieliczne. Nie wszystkie zaakceptowały też fakt, że w nowych czasach trzeba stosować inne techniki. Niektóre z nich nie mają nic wspólnego z rynkiem, sprzedażą, czy rentownością. Są to zabawy z optymalną strukturą kapitału - mam tu na myśli tzw. współczynnik zadłużenia, czyli stosunek długu do kapitału własnego. Na tego typu operacjach - czysto kapitałowych - jestem w stanie wypracować dwa razy wyższy zysk dla akcjonariuszy niż niejeden dyrektor marketingu.

Są też inne techniki zarządzania finansowego, np umiejętne stosowanie kredytów, przy wykorzystaniu tzw. "dźwigni podatkowej". Średni koszt kapitału, to na zachodzie podstawowy parametr finansowy.

- Reasumując, jak robić dobre interesy dzisiaj?

Kiedyś podstawą były dobre pomysły, to o czym mówiliśmy; dzisiaj jest żmudna praca, określenie swojej misji na rynku, znalezienie takiej niszy, gdzie nie ma konkurencji. Do tego odpowiednie strategie, plany operacyjne i ścisła - jak walec - realizacja tych planów.

Kiedyś powiedziałem sobie: trzeba doprowadzić do takiej organizacji na rynku informatycznym, żeby przejęła 30% rynku korporacyjnego. Musiałaby mieć ona około 100 mln USD rocznego obrotu. Taka organizacja byłaby konkurencją nie do zwyciężenia. I to się stanie - wcześniej, czy później.

Należy myśleć w skali makro, a nie kategoriami typu: "czy jutro w tym kontrakcie na trzy komputery dać trzy procent, czy piętnaście". Jest to typ myślenia analityka finansowego, który nie żyje dniem codziennym, ale planuje na dziesięć lat naprzód.

- Rozumiem, że dla Pana takie obiegowe pojęcia, jak sukces, czy kariera, nie są niczym szczególnym. Po prostu "robi Pan swoje" i w efekcie to wszystko przychodzi samo w naturalny sposób.


TOP 200