Przychodzi informatyk do lekarza...

Często słyszę takie głosy o lekarzach: Co on mi przepisał? Nie będę tego brał! Ten lekarz na niczym się nie zna! Tych recept nie będę realizował! To także brak konsekwencji i zaufania do lekarza. Traktujemy lekarzy jak naciągaczy, którzy widzą w nas tylko źródło swoich dochodów. Ten sam sposób myślenia przenosimy na relacje z konsultantami informatykami. Nie pamiętam przypadku, aby klient zrealizował w całości i bez sprzeciwu wspólnie wypracowane zalecenia. Często odnoszę wrażenie, że ludzie chodzą do lekarza, bo tak trzeba, chociaż sami najlepiej wiedzą, co im jest i jak się leczyć. Dlaczego więc tracą czas i pieniądze? Dlaczego nie leczą się sami? Dlaczego od lat utrzymywana jest fikcja w rodzaju: ten lekarz na niczym nie zna się, ale nie chciałam mu robić przykrości!

Projekt poprawy jest trudny. To "operacja" na żywym organizmie firmy, na otwartym sercu pacjenta, który nie ma czasu i możliwości przerwania pogoni za konkurencją. Wiąże się z tym charakterystyczny dla tych projektów wysoki poziom ryzyka, stres, szybkie zniechęcanie się, brak wiary w rzeczywistą poprawę itd. Jednym z podstawowych zadań konsultanta jest asystowanie klientowi podczas realizacji całego projektu, uświadamianie długofalowego celu poprawy, dodawanie otuchy w sytuacjach kryzysowych, rozwiązywanie problemów oraz nieustanne wspieranie, że warto. Wiemy, iż w przypadku chorób wymagających od nas wiele wysiłku, aby wrócić do zdrowia, jest to niezwykle trudne. Pomoc osoby trzeciej, kilka ciepłych słów mogą wszystko zmienić. Tym, którzy myślą, że przesadzam, a my informatycy jesteśmy "twardzi", jako dowód niech posłuży historia pewnej kobiety, którą szkolono do przejścia na nowy sposób pracy. Osobom, które miały wdrożyć nowe metody pracy, zakomunikowano, że w razie niezdania egzaminu stracą pracę. Wspomniana kobieta nie wytrzymała stresu i na sali szkoleniowej straciła przytomność. Czy potrzebny jest do tego komentarz?

Sądzę, że m.in. dlatego zamiast podejmować leczenie, korzystniejsza jest profilaktyka, by móc usunąć zagrożenia zanim staną się one problemami.

Profilaktyka jakości

Profilaktyczne przeglądy okresowe są przejawem systematycznej troski firmy o jakość jej produktów i procesów - przejawem odpowiedzialności firmy. Mają na celu nie tylko wyszukanie pojawiających się nowych problemów, ale także monitorowanie skuteczności realizowanych projektów poprawy, wprowadzonych zmian oraz stabilności wdrożenia mechanizmów zapewnienia jakości. Przykładami działań profilaktycznych są np. regularne przeglądy systemów zarządzania i wytwarzania, pielęgnacja cyklu wytwórczego, przeglądy systemu jakości itd. Kogo jednak na to stać? Ile trzeba czasu i energii, aby wytłumaczyć kierownictwu, że takie działania są korzystne i przynoszą efekty wprawdzie nie w perspektywie krótkoterminowej, ale w strategicznej.

Podobnie elementem długofalowej profilaktyki jest dbanie o "higienę osobistą pracowników". Mowa o ich rozwoju intelektualnym, psychicznym i duchowym. W firmie są nie tylko roboty kompetentne i zaprogramowane do wykonywania określonych czynności. Są tam przede wszystkim ludzie, którzy nie mogą przez 24 godziny na dobę pracować, projektować, programować, rozwiązywać problemów. Tylko w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch projektanta. Odpoczynek jest sprawą podstawową, choć nie tylko. Dzisiejsi pracownicy naszych firm wielką wagę przykładają do możliwości samorozwoju i samodoskonalenia. Większość ofert pracy zawiera ten element. Potem rzeczywistość dla niektórych zamienia się w koszmar. Czy w takich warunkach można coś zmienić? Jak poprawić wyniki w firmie, która mimo ostrzeżeń lekarzy, prowadzi "niesportowy tryb życia", ignorując nie tylko wypracowane programy poprawy, ale także łamiąc najbardziej oczywiste zasady zdrowego rozsądku? Wracamy więc do poruszanego już tematu warunków skutecznej realizacji projektów poprawy. Profilaktyka i dbanie o pracowników tworzą podłoże do realizacji strategii, taktyki, planów i projektów. Kultura jakości zaczynająca się od pracowników szeregowych będzie wtedy czymś w rodzaju żyznej gleby, na której zaowocują konkretne projekty zmian.

Wstydliwa choroba

Kiedyś spotkałem się z dyrektorem firmy, która zamierzała zrealizować mały projekt usprawniający pracę zespołu projektowego. Rozmowa była trudna i polegała głównie na wyciąganiu od klienta informacji. Pytania były oczywiste. Dotyczyły podstawowych kwestii, takich jak obecne praktyki wytwórcze, zakres stosowania metod projakościowych, sposoby testowania aplikacji, opis głównych problemów, kryteria poprawy itd. Wydawało się mi, że wszystkie te dane klient powinien podać, świadomy tego, iż im więcej będę wiedział, tym moja pomoc będzie skuteczniejsza. Po spotkaniu podzieliłem się moją frustracją z grupą konsultantów. Jeden z nich porównał zachowanie klienta do chorego, który mimo iż potrzebuje pomocy, przed lekarzem stara się maskować swoje "wstydliwe choroby". Eureka! Właśnie, dlaczego wstydliwe? To, że 99% polskich firm produkujących oprogramowanie jest na poziomie produkcji chaotyczno-heroicznej, jest oczywiste. Ukrywanie problemów jest tylko oszukiwaniem samego siebie i - moim zdaniem - nie wpływa w istotny sposób na pozycjonowanie firmy ma tle konkurencji (chodzi mi o ocenę firmy przez innych informatyków, a nie klientów). Czy nie nadszedł czas na zmianę stereotypu myślenia o naszych problemach? Zamiast maskować się, zacznijmy mówić o tym, co i jak można zmienić. Niech zabiorą głos ci, którym się udało. Niech opowiedzą o swoich sukcesach, o tym, co im pomogło, co zrobili, jak pokonali problemy, jak przekonali sponsorów, że warto, ile zyskali finansowo, podejmując w konkretnym momencie ryzyko poprawienia pewnego aspektu swojej codziennej praktyki projektowo-programistycznej.

Mam nadzieję, że moje opinie będą kontrowersyjne i wywołają dyskusję nie nad tym, że jest źle, ale co można zrobić, aby było dobrze. Czekam na listy, komentarze i opinie: [email protected]

<hr size=1 noshade>Tomasz Byzia jest konsultantem InfoViDE.


TOP 200