Nie zdałaś matury, ustawo

Przedmiot: konkurencyjność

Konkurencyjność naiwni łączą z faktycznie zapewnionym, na etapie składania ofert, prawem każdego z wykonawców - dostawców do złożenia swojej oferty przetargowej. Aby być sprawiedliwym, trzeba zaznaczyć, że jest to naiwność, którą trzeba przypisać wyłącznie kupującym. Wydaje się, że dobrze "zrobione" dokumenty przetargowe zagwarantują uczestnictwo w przetargu wyłącznie tym wykonawcom, którzy mają niezbędny potencjał, doświadczenie itd. To bzdura. Doświadczenie uczy, że jeżeli cena sprzedaży - kupna nie będzie wystarczająco wysoka, to znajdzie się niejedna zbieranina (przepraszam, konsorcjum) albo inna lichota (przepraszam, jakaś firma, która z zasady przyklejała się do większego przedstawiciela rynku), która uzna, że ją stać na wykonanie zamówienia. I co? Ano mamy problem tym większy, im większą wagę stanowi cena. Dzisiaj oferty są do siebie bliźniaczo podobne: metodyka taka albo inna równie słuszna; doświadczenie, że pozazdrościć; fachowcy (często) z rynku - czyli daj mi swoje cv, a jak wygramy to się zobaczy; szefowie, którzy u niejednego pracodawcy pobierali nauki, a dyrektorując w kolejnych firmach, mają wiedzę o strategii koncernów w małym palcu. Czym więc te oferty konkurują? Dobrze robi na obniżenie emocji zabezpieczenie finansowe, ale nie zawsze, np. gdy chodzi o wykonanie trudnej pracy za niewielkie pieniądze. No cóż, trochę zaskoczę wyjaśnieniem tego fenomenu: jak to się dzieje, że znakomita część przetargów przebiega bez przekrętów?

Ten fenomen wyjaśnia spostrzeżenie - w co zapewne trudno uwierzyć, że urzędnicy już się wyuczyli (na swoich i cudzych błędach) i coraz lepiej radzą sobie z upodobnionymi ofertami. Mają coraz większą wiedzę. Jeżeli gdzieś naprawdę rośnie rasowa kadra menedżerska rynku informatycznego, to są to m.in. urzędnicy. Teza niewiarygodna, ale da się udowodnić.

Tak więc wynikające z powyższego stwierdzenie o iluzorycznym związku Ustawy o zamówieniach publicznych z konkurencyjnością wypada uznać za udokumentowane. Jakoś to nie martwi, ponieważ nie o taką konkurencyjność chodzi.

Kupującemu chodzi o taką konkurencyjność, której bardzo nie lubią wykonawcy, czyli chodzi o konkurencyjność na każdym etapie realizacji projektu. Dodam od razu, że ustawa niewiele pomoże, a jedyną receptą może być częściowy sposób kontraktowania zadań. Na pewno nam nie pomogą przetargi nieograniczone. To metoda pozorów. Nieograniczone są tylko odwaga sprzedających i niezmierzona naiwność kupujących. Zaoferować byle tanio, podpisać umowę i negocjować zmianę warunków kontraktu.

Przedmiot: rozwój istniejących systemów

Każdy, kto podjął się skomplikowanego zadania rozbudowy (modernizacji) istniejącego systemu informatycznego, zna drogę pt. jedyny wykonawca, ochrona praw autorskich i majątkowych. Nawet nie problem w prawach majątkowych. Jeżeli przyjąć, że kod źródłowy liczy się w setkach tysięcy linii kodu, to prawo majątkowe nie rozwiąże problemu. Dla oprogramowania "szytego na miarę" prawo majątkowe ma wartość umowną. Bardziej nawet dla kupującego, ponieważ musiałby wydać równowartość pieniędzy na identyczne oprogramowanie, tyle że od innego dostawcy. Tutaj rzeczywiście ustawa się nie popisała.

Na dobrą sprawę nie wiadomo w jaki sposób można ją naprawić. Pewne wyjście próbowała zaproponować Ustawa o informatyzacji w jednej ze swoich wcześniejszych wersji. Może to właśnie była dobra droga, no właśnie - była. Chodzi zaledwie o publiczne przyznanie się, że wcześniej wydaliśmy na system mnóstwo pieniędzy, a teraz mamy zamiar poprawiać i nie stać nas na powtórny duży wydatek.

Przedmiot: uczciwość

Z oblanych egzaminów na maturze pozostał ostatni: egzamin kupujących z uczciwości. Jeżeli wierzyć szczegółowym badaniom, trzeba stwierdzić, że jest źle i tendencja niestety nie jest korzystna. W takich okolicznościach nie czas na żarty, ale warto zwrócić uwagę na dwie okoliczności. Po pierwsze, uważam liczbę osób proponujących łapówki za większą od liczby tych, którzy je biorą. Takie twierdzenie wynika z prostego założenia przyjmującego choćby jednego uczciwego po stronie zakwalifikowanych do "brania". To już wystarcza, aby postawiona teza była prawdziwa. Gdyby zatem liczba proponujących łapówki stopniowo malała, to zjawisko uczciwości zaraz przyjmie szlachetną prawidłowość.

Po drugie, bardzo się obawiam, że biorący łapówki stosują błędny algorytm wyliczania "kwoty do wzięcia". Niniejszym proponuję konkretną formułę. Oblicz liczbę lat do emerytury, dodaj do niej liczbę lat wspaniałej starości - bądź optymistą - i pomnóż przez spodziewane zarobki; uwzględnij, że musisz utrzymać czteroosobową rodzinę, a twoje dzieci mają uzyskać dobre wykształcenie - pamiętaj, że jak będziesz w osobności, twoja żona będzie musiała pracować, a spodziewane przychody dodaj do poprzednich; masz mieszkanie, które stracisz; masz zapewne samochód; dodaj psa i parę drobiazgów, a teraz wszystko podsumuj. Przepraszam za sarkazm, ale to jest jedyna stawka, aby się opłacało "wziąć". Wracając do tytułu, ustawa matury z tego przedmiotu zdać nie mogła. To, co zostało tutaj opisane jako "po drugie", jest żartem, ale to, co opisałem odrobinę wcześniej jako "po pierwsze", żartem nie jest. A tak w ogóle, przedmiot proponuję wykreślić z obowiązkowych na maturze. Uczciwości nie da się zadekretować.

Zbigniew Olejniczak jest dyrektorem Departamentu Informatyki Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej.


TOP 200