Nadchodzi czas Zombi

Kradzież użytku

Myślę, że sprawa Zombi to nie tylko spam. Chodzi o coś poważniejszego. Kiedy czytam informacje o spyware czy trojanach, to po raz któryś utwierdzam się w przekonaniu, że w społeczeństwie informacyjnym nie ma nic za darmo, nie ma obecnej we wszystkich poprzednich kulturach instytucji daru. Programy w sieci są atrakcyjne, bo darmowe, ale tylko dlatego że często zawierają aplikacje, które mają przeszukiwać nasze zasoby i umożliwić to, co starożytni Rzymianie już dawno nazwali jako furtum usus - kradzieżą użytku - w tym przypadku chodzi o kradzież użytku wiedzy i mocy obliczeniowych komputerów. Chodzi zresztą nie tylko o kradzież użytku, ale także informacji ułatwiających kradzież tożsamości przez skłanianie internautów do podawania swych danych osobowych w fikcyjnych ankietach czy ofertach w zamian za jakąś rzekomą nagrodę czy wygraną.

Jednocześnie dostępna jest usługa sieciowa EWATCH oferowana przez firmę PR Newswire. Za 5 tys. USD ustala ona tożsamość każdej osoby występującej w sieci pod dowolnym imieniem. Z kolei Internet Crimes Group Inc. odkrywa tożsamość autorów anonimowych wiadomości.

Chodzi także o ewidencjonowanie i udostępnianie wiedzy ukrytej w prywatnych zasobach, jej odpowiednią strukturyzację, aby była poddana jednakowym algorytmom, była kontekstowa, przejrzysta, uległa searching engines. Bo na razie nie jest taką - prywatni producenci wiedzy mają własne systemy klasyfikacji i zarządzania opierające się globalnemu data miningowi, kontekstowej organizacji wiedzy. Nie jest to tylko domeną cyfrowego podziemia; mają w tym swoje interesy rządy, armie i wywiady. Może to zniechęcić wielu użytkowników do dobrowolnego oddawania mocy komputerów do sieci gridowej w zbożnych celach, np. przetwarzania sygnałów z kosmosu w celu poszukiwania odległego życia.

Wszystko to każe zastanowić się nad naturą technologii informacyjnych. Cieszymy się, że mamy przyjazne technologie, które dają nam błogie poczucie władzy nad narzędziem. Nic bardziej złudnego. Komputer i sieć to synteza potężnej wiedzy akumulowanej przez pokolenia i wiele dyscyplin nauki. Windows to tylko nakładka na tę wiedzę maskowaną przez okna i interfejsy. Te dają pokrzepiające poczucie kompetencji, która tak naprawdę jest tym mniejsza, im większe nagromadzenie wiedzy w inteligentnym narzędziu.

Ludzie w swej masie minimalizują wysiłek, dążą do łatwizny, co było zresztą źródłem wielu wynalazków. Chyba producentom i programistom jest to na rękę, czują się jak egipscy kapłani, którzy posiedli tajemnicę gwiazd. Przyjazna technologia skrywa przed użytkownikiem swe tajemnice. Rower zawiera zmaterializowaną wiedzę techniczną, staje się coraz bardzie skomplikowany, ale niejeden użytkownik może o nim wiele wiedzieć, rozebrać go i złożyć, wyrobić sobie zdanie o jego jakości. Dziś obejmujemy naszą kompetencją coraz mniejszy fragment wiedzy o narzędziach, między innymi dlatego że mniej istotne jest, z czego narzędzie się składa, jak je rozebrać i złożyć. Liczy się to, jaki "diabeł" w nim siedzi, jaki ma software, czyli "duszę".

Do tej pory rower nie miał software'u, tylko mechanikę, ale będzie miał go coraz więcej.

Chronić komputer jak dom

Kwestia kompetencji technicznych w stechnicyzowanym społeczeństwie to nie tylko zagadnienie kapitału społecznego, czyli zaufania między ludźmi, to także kwestia wolności. Bardziej wolni są ci, którzy rozumieją technologię, mają wyobraźnię i wiedzę o niej. Na ignorancji użytkowników się zarabia. A ponadto, zdaniem Theodore'a Roszaka, data glut (zalew informacji) jest potrzebny w strategii kontroli społecznej, pozwala władzy i grupom interesu zaciemniać problemy mistyką technologii i wiedzy. Dlatego właśnie obecnie notuje się wzrost raczej sterowniczej i konsumpcyjnej niż poznawczej funkcji informacji.

Nie jest łatwe być au courant z technologią, która tak strasznie goni do przodu, że mało kto za nią nadąża. Dziś tylko co zdolniejsi hakerzy są w stanie wyłapywać dziury w systemach, co daje im sporo władzy.

Można napisać setki nowych programów antyspamowych czy antywirusowych, ale rzecz polega przede wszystkim na braku kultury funkcjonalnej dla epoki komputera i sieci. Ona dopiero musi wyrosnąć. To nie pierwszy taki przypadek, gdy szeroko rozumiana kultura (łącznie z prawną) nie nadąża za techniką. Działa tu prawo opóźnienia. Ludzie muszą traktować swój komputer podłączony do sieci, jak własne domostwo czy samochód narażone na kradzieże i włamania. Ukradziony samochód może zostać użyty do popełnienia przestępstwa. Analogicznie, na niezabezpieczonym komputerze spamer może zeskanować porty i zainstalować serwery SMTP, wysyłając ogromne ilości zapychającego sieć spamu i wirusów.

Po prostu internauci są sami sobie winni, udostępniając swoje adresy w sieci wszystkim, którzy tego zażądają, np. w zamian za dostęp do stron erotycznych.

Rzecz w tym, że ludzie w różnych kulturach mają odmienne poczucie ryzyka i zagrożenia, ponieważ faktycznie jego skala jest różna w różnych społeczeństwach. W jednym możemy nie zamykać domu na noc, w innym trzeba go zaryglować. Tymczasem globalny zasięg sieci wymaga u wszystkich użytkowników na całym świecie takiej samej świadomości; przeświadczenia, że Internet jest wspaniałym wynalazkiem, ale płacimy koszty w postaci globalizacji ryzyka, która je czyni jednakowym dla wszystkich.

Profesor Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.


TOP 200