Kto zapłaci za kryzys

Rząd chce za wszelką cenę trzymać w ryzach deficyt budżetowy. Czy jednak koszty tej determinacji nie przewyższą korzyści?

Rząd nie dopuszcza możliwości zwiększenia deficytu budżetowego ponad zaplanowane 18,2 mld zł. Nie szuka już oszczędności, jak kilka tygodni temu, lecz źródeł zwiększenia dochodów. W pierwszej kolejności rozważana jest podwyżka składki rentowej, którą obniżył poprzedni rząd. W grę wchodzi także zwiększenie składki zdrowotnej oraz składek płaconych przez pracodawców na rzecz Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.

Obniżenie składki rentowej było krokiem w dobrym kierunku, bo zmniejszyło bardzo wysokie koszty pracy. Przedsiębiorcy oczekiwali, że za tym się nie skończy. Kryzys ostudził te nadzieje, ale chyba nikt nie spodziewał się tak szybkiego odwrotu od polityki łagodzenia obciążeń fiskalnych. Nasze władze w przeciwieństwie do rządów zachodnich nie chcą pompować w słabnącą gospodarkę pieniędzy, co można jeszcze zrozumieć, ale zwiększanie obciążeń podatkowych, które będą stymulować bezrobocie i prowadzić do ograniczenia popytu, to już chyba przesada. Popyt konsumpcyjny jest obecnie głównym motorem gospodarki. Ludzie i tak mają coraz mniej pieniędzy w portfelach, bo rośnie bezrobocie i spadają płace. Serwowanie dodatkowej pożywki dla mechanizmów recesyjnych, podczas gdy cały świat podąża w przeciwnym kierunku, jest co najmniej ryzykowne.

Obrona za wszelką cenę deficytu planowanego w czasach, gdy prognozy mówiły o spowolnieniu, a nie o stagnacji czy wręcz recesji, wydaje się nie zrozumiała. Rząd tłumaczy, że finansowanie publicznego długu jest drogie. Zgoda, nie możemy zadłużać się nadmiernie. Ale już argument, że jakiekolwiek zwiększenie deficytu ponad nierealistyczne założenia mogłoby podkopać zaufanie rynków do naszej gospodarki, jest nie do obronienia. Rynki finansowe oceniają nas niezbyt dobrze, bo jesteśmy częścią regionu podwyższonego ryzyka, a nie dlatego, że dopuścimy nieco wyższy deficyt budżetowy.

Rząd w pierwszej kolejności powinien ograniczać wydatki, które nie wspierają rozwoju ani najbardziej potrzebujących. Dziedziną, która od lat czeka na reformę jest KRUS. Kryzys to dobry okres, by wreszcie tę sferę uporządkować. Rząd zdecydował się ukrócić przywileje emerytalne pracowników, ale nie ruszył przywilejów emerytalnych rolników, bo koalicyjny PSL broni interesów swojego elektoratu. Koszty kryzysu ma więc ponosić tylko część społeczeństwa. Tymczasem informacja, że tniemy wydatki budżetowe systemowo i trwale, miałaby pewnie bardziej pozytywny odbiór na świecie niż ta, że jak niepodległości bronimy 18,2 mld zł deficytu.

Zdaniem niektórych ekonomistów, przejściowo wyższy deficyt, na poziomie 25, a nawet 30 mld zł, nie doprowadziłby do zachwiania stabilności finansów publicznych. Ważniejsze od skali wzrostu deficytu są cele, na jakie budżetowe pieniądze zostaną przeznaczone. W okresie kryzysu rząd nie powinien redukować wydatków wspierających rozwój ani zwiększać obciążeń, prowadzących do bezrobocia i zmniejszenia popytu krajowego. Koszty takich decyzji mogą być znacznie wyższe niż koszty okresowo wyższego deficytu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200