Architektury, komponenty i uparty Polak

Osobiście lubię pracować w małych zespołach, nad dobrze określonymi zadaniami i w krótkiej perspektywie - pięć, sześć miesięcy. Nigdy nie pracowałbym w projekcie, który ma dwieście, trzysta osób. Struktury społeczne takiego projektu mają wtedy taką masę, że samo zarządzanie nimi wymaga wirtuozerii.

Krytykuje Pan XP, a przecież to właśnie ono mówi o współpracy, małych zespołach, dobrym zrozumieniu i wzajemnym zaufaniu.

Nie, nie krytykuję XP. Nie zgadzam się tylko z przeciwstawieniem - tu jest RUP, tu jest XP. RUP od dawna ma pewne podstawowe rozwiązania, z których dziś słynie XP. Na przykład definiowanie testów wraz z definicją komponentów - doskonała zasada, która w RUP jest od samego początku. Podobnie praca w parach - też dobry pomysł, ale to RUP pozostawia jako decyzję na poziomie projektu.

Łyżka jest dobra do czegoś i widelec też jest dobry do czegoś. Trzeba wiedzieć co się je, żeby móc skorzystać albo z jednego, albo z drugiego. XP jest dobre do prostych zadań i małych zespołów. Ale jeżeli buduje się np. system kontroli lotów, który wspomniany Philippe budował z bardzo dużym zespołem przez pięć lat, to trzeba mieć świadomość, że XP się do tego nie nadaje. Po prostu się nie nadaje.

Zostawmy informatykę. Jakby nie patrzeć, jest Pan jednym z nielicznych Polaków, którzy zaszli naprawdę wysoko w przemyśle software. Co miało szczególne znaczenie dla Pańskiego sukcesu?

W Polsce zdobyłem wykształcenie - studia magisterskie na Politechnice Wrocławskiej i doktorat tez we Wrocławiu, ale z promotorem w Poznaniu. Dobre wykształcenie miało na pewno ogromne znaczenie - zresztą, nie tylko myślę tu o szkole wyższej, ale dobrych teoretycznych podstawach na każdym poziomie. Polska uczelnia daje naprawdę dobre wykształcenie i jeżeli ktoś jest dobry i zna języki, ma takie same szanse jak ja.

Dużo wyniosłem oczywiście z domu - tam przede wszystkim nauczono mnie, że kiedy się coś zaczęło, trzeba skończyć. Wydaje mi się, że największe znaczenie mają jednak cechy charakteru. Jestem "uparty jak Polak", jak mówią Amerykanie.

Miałem też trochę szczęścia. Kiedy w stanie wojennym poproszono mnie, abym wyjechał z Polski, trafiłem w sam środek rewolucji komputerowej. Pojawiły się mikrokomputery, pojawił się na dobre UNIX, pojawił się język C. Wszyscy uczyli się od nowa i ja też uczyłem się od nowa, mieliśmy więc równy start.

Podjąłem parę ryzykownych decyzji w swojej karierze. Pracowałem w Andersen Consulting, byłem dyrektorem laboratorium inżynierii oprogramowania i miałem pod sobą dwadzieścia parę osób. Wtedy właśnie uznałem, że to nie jest to, co chciałbym robić. Podpisałem umowę z firmą SSA z Chicago, choć wszyscy uważali, że to samobójstwo finansowe, bo firma mogła się w każdej chwili wywrócić. Przez dwa lata pracowałem pod ogromnym obciążeniem - wielki system, trudne decyzje zarówno inżynieryjne jak i biznesowe - ale najwięcej wtedy się nauczyłem o budowaniu systemów i o przemyśle softwarowym. Jak to mówią Amerykanie "no pain, no gain".


TOP 200