Wieża Babel

Językoznawcy ostrzegają, że terminologia informatyczna nie stanowi odrębnego języka czy żargonu środowiskowego, niezależnego od polszczyzny, lecz jest jego integralną częścią. Tymczasem, skoro informatycy przyzwyczaili się już do osobowej odmiany słowa "agent", a Microsoft upowszechnił terminy "interfejs", "bajt" i setki innych, nie ma co liczyć, że ktokolwiek spróbuje to zmienić. Zasady poprawności językowej będą musiały skapitulować przed uzusem. Jeśli Microsoft przyjmie zasadę, że należy pisać fonetycznie "Windows" jako "Łindołs", znajdzie się niewielu takich, którzy będą oponować (nawiasem mówiąc, zasada ta jest błędna językowo - w polszczyźnie nie ma zgłoski "łi"; istnieją tylko zgłoski "li" i "ły"). Zapis fonetyczny znajduje potwierdzenie w regułach poprawności językowej, o czym można przeczytać w słownikach języka polskiego.

Warszawska firma Leksem (tłumacząca materiały Oracle'a i Novella) zarzuca Microsoftowi, że tworząc nowe słownictwo nie wykorzystuje istniejącej już terminologii technicznej, opartej na ponad 20-letnich tradycjach książek Wydawnictw Naukowo-Technicznych.

W połowie kwietnia br. pod egidą Microsoftu odbyło się spotkanie przedstawicieli kilku czasopism komputerowych, firm zajmujących się tłumaczeniami informatycznymi i niezależnych specjalistów z tej dziedziny, podczas którego debatowano o nazewnictwie ze szczególnym uwzględnieniem Internetu. W efekcie powstał słownik angielsko-polski (ok. 160 haseł), którego zasady uczestnicy postanowili respektować w codziennej pracy.

Prywatna terminologia

Na szczęście, tworzeniem polskiego języka informatycznego zajmuje się nie tylko Microsoft. Wiele osób z branży dostrzegło, że tracą zbyt dużo czasu na poznawanie nowego nazewnictwa w literaturze fachowej i lokalizacji programów. Pisma i wydawnictwa komputerowe wykorzystują terminologię, która pochodzi z materiałów producentów sprzętu i oprogramowania. Skoro tam nie używa się jednolitego nazewnictwa, trudno oczekiwać, że media zaczną lansować nieokreślony kanon terminologiczny. Aż się prosi o zwrócenie uwagi środowiska na ten problem.

Pierwsze próby poczynił PC-Magazyn po polsku i Biuro Tłumaczeń BTInfo (działa m.in. na rynku prasowym) w czasie styczniowego Komputer-Expo. "Tłumacze lub autorzy różnego rodzaju opracowań z zakresu informatyki w ogóle nie przejmują się terminologią, a przy okazji również poprawnością gramatyczną, co daje efekt w postaci niewielkich niejednoznaczności i śmiesznostek, aż po kompletny bełkot" - mówi Krzysztof Przyłucki z BTinfo. - "Jeśli natomiast tłumaczowi lub autorowi zależy na jednoznaczności, musi do tekstu dołączyć słowniczek, w którym zawiera swój punkt widzenia na terminologię" - dodaje.

W ten sposób czytelnicy mają zapewnioną dodatkową lekturę "prywatnej terminologii", którą jedno środowisko może odrzucić, a drugie uznać za własne. Nic też dziwnego, że specjaliści nieustannie przeplatają w potocznej rozmowie polskie słowa z angielskimi np. "zapdejtować system", skutecznie izolując się takim żargonem przed laikami. Kiedy jednak zmienią pracę, nierzadko muszą się uczyć nazewnictwa od początku. I tak okazuje się, że zbyt dużo czasu zajmują kwestie terminologiczne.

Nie tylko polskie kłopoty

Warto zwrócić uwagę, że nie tylko Polacy mają problemy z angloamerykańską terminologią komputerową. Jest to problem ogólnoświatowy, który dotyczy nawet Amerykanów. Technologia informatyczna zmienia się szybciej niż język. Produkt nazwany początkowo np. DVD, może po kilku miesiącach mieć rozszerzone znaczenie.

Jerzy Szaniawski, autor słowników informatycznych angielsko-polskich, uważa, że poważny wpływ na naszą terminologię wywiera angloamerykańska nowomowa. Jeśli przetłumaczony termin razi nasze poczucie smaku językowego, należy winą obarczyć dwie strony: tych, którzy go wymyślili, i tych, którzy przetłumaczyli. Pracujemy z żywym językiem, który po obu stronach Atlantyku nieustannie się rozwija. Nie należy się dziwić, że polski język komputerowy kuleje, ponieważ oryginalni autorzy z reguły nie dostrzegają globalnych skutków swojej radosnej twórczości. ?

W istocie najważniejsze jest, czy rozumiemy specjalistyczny tekst, jak twierdzi Piotr Carlson z firmy Digital: - "Konkretne terminy są mniej ważne, byle byłyby rozsądne. Naprawdę ważne jest, aby nie sprowadzać tłumaczenia do terminologii, gdyż powoduje to powstawanie (zwłaszcza w prasie) szybko pisanych, całkowicie niezrozumiałych tekstów. Tekst tłumaczony ma być przemyślany i napisany w języku docelowym - terminologia jest w istocie drugorzędna. We wszystkich sytuacjach wątpliwych najlepiej byłoby, gdyby tłumacz stosował formy opisowe. Oczywiście, w tłumaczeniu oprogramowania potrzebna jest właśnie terminologia, ale to sytuacja wyjątkowa."

Jeśli więc zdarzy się sytuacja wyjątkowa, to skąd czerpać akceptowalne dla wszystkich terminy? Czy rzeczywiście pozostaje tylko droga wzajemnych porozumień firm?


TOP 200