Szach-mat w zamówieniach

Obrona królowej

Każda firma ma prawo do złożenia protestu. Zamawiający może przyjąć protest lub odrzucić. Dlaczego przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nie boją się protestów w sprawie niedawno rozstrzygniętego przetargu na budowę systemu Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców? Bo profilaktycznie ogłoszono postępowanie przetargowe na warunkach specjalnych, nie przewidujące takiej procedury. W takiej sytuacji można jednak odwołać się jeszcze do arbitrażu. Owszem, komisja przetargowa wybrała drugą ofertę (po odrzuceniu pierwszej ze względów formalnych), lecz dostawca współpracujący przy pisaniu SIWZ nie zamierza oddawać pola bez walki.

Bardzo pouczający jest przypadek - trwającego od 2 lat - przetargu w Ministerstwie Finansów na serwery i terminale. Jego wartość to ok. 40 mln zł. To chyba pierwszy w dziejach Ustawy o zamówieniach publicznych przypadek, kiedy to zamawiający odwołał się od jednoznacznego orzeczenia arbitrów uznających ofertę poznańskiego Talexu za nie spełniającą Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia. Tym samym Ministerstwo Finansów powinno zdecydować się na ofertę ComputerLandu, droższą od tej Talexu o 300 tys. zł, lub anulować przetarg, do czego ma prawo.

Zamawiający nie ma jednak obowiązku słuchać arbitrów. Z jakichś irracjonalnych powodów przedstawiciele resortu finansów uparli się i zaskarżyli orzeczenie arbitrów Urzędu Zamówień Publicznych przed warszawskim Sądem Okręgowym. Wyrok, jaki zapadł, potwierdził zdanie arbitrów. Co zamierza zrobić Ministerstwo Finansów? Na razie nie słychać, aby dalej chciało się procesować, anulować przetarg czy też podpisać umowę z ComputerLandem. W związku z tym pojawiła się wśród przedstawicieli branży IT teoria spiskowa. Owszem, Ministerstwo Finansów podpisze umowę z ComputerLandem, ale potem wykaże na przykład, że kontrahent dostarczył za słabe procesory jak na potrzeby projektu. Może więc próbować dowieść, że ComputerLand "wykonuje umowę z nienależytą starannością" i - na podstawie art. 19 pkt 1 znowelizowanej Ustawy o zamówieniach publicznych - zostanie wyeliminowany z przetargów publicznych na trzy lata.

Ministerstwo Finansów, a zwłaszcza przedstawiciele jego Departamentu Informatyki, słyną z kontrowersyjnych decyzji podczas postępowań o zamówienia publiczne. Ministerstwo Finansów potrafi zresztą napsuć krwi dostawcom, nie ogłaszając przetargu na czas, odwlekając decyzje w nieskończoność. Przykładowo, w resorcie finansów powstał pomysł ogłoszenia przetargu na utrzymanie i rozwój systemu Celina, programu bielskiej firmy Systemy Komputerowe Główka (SKG). Ten system celny jest oczkiem w głowie Komisji Europejskiej. Jego wdrożenie zostało wpisane na listę priorytetowych programów niezbędnych do naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Tymczasem tak naprawdę nikt tego przetargu nie może wygrać oprócz... SKG. Dlaczego jednak Departament Informatyki nalega na procedurę przetargową? Nazwijmy to na razie przerostem ambicji kierownictwa departamentu, które nie chce skierować prośby do Prezesa Urzędu Zamówień Publicznych o przyznanie zamówienia na tę usługę w trybie z wolnej ręki.

To zarazem prosta droga do wykończenia niewygodnej firmy, jaką jest SKG. Wystarczy, że postępowanie przeciągnie się na następny rok, a w tym czasie nikt nie zapłaci wykonawcy za koszty utrzymania Celiny. Taką metodę zastosowali już przedstawiciele tego departamentu, rezygnując z wprowadzenia systemu informacji prawnej ALEXIS na rzecz zakupu za kilka milionów złotych systemu LEX. Jednocześnie przedstawiciele Urzędu Zamówień Publicznych uparli się na ogłoszenie przetargu, podczas gdy firma LEX z Sopotu ma ok. 50% rynku, a LEX Polonica - 30%.

Pobojowisko

Zostawmy jednak Ministerstwo Finansów. Arbitraż oddalił protesty konkurencji. Szach-mat. Firma może podpisać umowę z instytucją administracji państwowej. Na rynku polskim pojawiły się firmy, które specjalizują się w "uwalaniu" przetargów publicznych. Ich przedstawiciele mogą wpłynąć na dowolny fragment postępowania. Wystarczy zadzwonić i porozmawiać.

Arbitrzy pilnie poszukiwani

Arbitrami Urzędu Zamówień Publicznych są m.in. dwie postacie polskiej informatyki - Agnieszka Boboli i Jarosław Deminet. W latach 90. szefowali działom informatyki kilku instytucji publicznych, teraz pracują w firmach. "Znamy proces postępowań o zamówienie publiczne z obu stron. Pomaga to zrozumieć szczególnie sposób myślenia zamawiającego" - twierdzą zgodnie. Według nich w ostatnich latach znacząco wzrosła liczba arbitraży - z 1687 w 2001 r. do 1936 w 2002 r. (z tego rozpatrzono odpowiednio: 1202 i 1404). Nie jest to bynajmniej powód do rozpaczy. "To dobrze, że jest ich tyle. Widać, że firmy nauczyły się korzystać z przepisów" - tłumaczy Jarosław Deminet. "Większość arbitraży dotyczy spraw formalnych i prawnych" - dodaje Agnieszka Boboli. Oboje uważają, że jest to normalny środek i nie należy się bać go zastosować. Nie reprezentują stron, chociaż dotychczas byli przezeń wskazywani. Najlepszym dowodem na to jest niska liczba odrębnych stanowisk arbitrów w postępowaniach. Jednocześnie wzrosła liczba zamówień publicznych powyżej 30 000 euro, z 35,7 tys. przed dwoma laty do 40,5 tys. w roku ubiegłym.

Zdarza się, że zamawiający dąży do arbitrażu dla świętego spokoju, aby uzyskać jednoznaczne potwierdzenie swojego wyboru. Jeśli arbitrzy potwierdzą tok rozumowania zamawiającego, zdobędą argumenty przed potencjalnymi atakami służb kontrolnych.

Często pojawia się zarzut - zwłaszcza w branży IT - że Ustawa o zamówieniach publicznych nie jest dostosowana do potrzeb tego rynku. "Nie zgadzam się. Gdy instytucja potrafi z głową planować projekt informatyczny, zawsze przewidzi czas potrzebny na protesty i odwołania" - stawia sprawę jasno Agnieszka Boboli. Rzeczywiście, wyczyny Ministerstwa Finansów mogą świadczyć o tym, że albo tam skumulowała się totalna ignorancja, albo że jest to zamierzone działanie, którego celem jest powierzanie zamówień publicznych wybranym firmom.

Toczy się gra

Projekt ustawy o informatyzacji, który trafił do sejmowej Komisji Nadzwyczajnej - gdy wejdzie w życie w obecnym kształcie, ustawi rynek na najbliższych kilka lat. Przypomnijmy, że z tytułu funduszy strukturalnych na inwestycje w IT (programy Wzrost konkurencyjności gospodarki, Rozwój zasobów ludzkich, Zintegrowany Program Operacyjny Rozwoju Regionalnego) przeznaczono miliard euro. W ustawie budżetowej na 2004 r. instytucje publiczne chcą wydać na IT ok. 100 mln euro. 120 mln euro ma kosztować dostosowanie administracji do minimalnych wymogów zapisanych w projekcie ustawy o informatyzacji. Dorzućmy do tego pieniądze z PHARE (ponad 100 mln euro), a okaże się, że na rynku publicznym do 2006 r. jest do wzięcia co najmniej 1,3 mld euro. O to, kto zdobędzie te kontrakty, toczy się gra podczas prac w Komisji Nadzwyczajnej.

Sławomir Kosieliński


TOP 200