Schody do nieba

Zachodnie korporacje za zamkniętymi drzwiami

Pozostali muszą pomyśleć nad innymi rozwiązaniami. Praca u konkurencji przynajmniej przez kilka miesięcy nie wchodzi w grę. Zresztą, mimo iż nie wszystkie firmy zastrzegają sobie w umowach zakaz podejmowania pracy u konkurencji, wielu odchodzących szefów odczuwa opór przed takim manewrem. Trudno się dziwić. Ktoś przez lata przekonywał rynek, że rozwiązania oferowane przez jego firmę są najlepsze i nagle, z dnia na dzień, ma zacząć mówić coś odwrotnego? W przeszłości bywały jednak i takie przypadki, i to nie pojedyncze.

W tej sytuacji najbardziej naturalną posadą wydaje się fotel prezesa innej zachodniej spółki. Jeszcze kilka lat temu podobny scenariusz stosowano nagminnie. Menedżer, który nie sprawdził się w jednej firmie, po kilku miesiącach wypływał w kolejnej o trochę innym profilu. Niepowodzenia łatwo można było wytłumaczyć niedojrzałością rynku bądź zbyt silną konkurencją.

Dziś takich przejść jest znacznie mniej. Brakuje nowych przedsięwzięć, w które mógłby zaangażować się taki menedżer. Już jakiś czas temu dostrzegł to Jerzy Kalinowski, niegdyś szef działu doradztwa strategicznego w PricewaterhouseCoopers, potem przewodniczący rady nadzorczej Optimus SA, wreszcie ostatnio prezes spółki inwestującej w sektor technologii teleinformatycznych. "Gdy prawie 2 lata temu odchodziłem z Optimusa, otrzymałem natychmiast 5 atrakcyjnych propozycji. Zamykając niedawno i-start, nie miałem aż tak ciekawych ofert od head hunterów" - mówi.

Zmieniły się także wymagania zachodnich korporacji względem swoich przedstawicieli. Dziś do zajęcia stanowiska prezesa nie wystarczy znajomość branży IT i umiejętność poruszania się w międzynarodowym biznesie. Zwłaszcza teraz najważniejszą sprawą stały się udokumentowane sukcesy w dziedzinie sprzedaży, a etykietka "nie wykonał planu" jest w gruncie rzeczy wilczym biletem, zamykającym drzwi do tego świata. No chyba, że ktoś byłby zainteresowany objęciem posady w jednym z gorzej rozwiniętych państw naszego regionu.

Nie bez znaczenia dla perspektyw zatrudnienia jako prezes zachodniej korporacji pozostaje również zmieniający się model sukcesji. Jeszcze do niedawna stanowiska prezesów były niemal bez wyjątku obsadzane przez ludzi z zewnątrz firm. Wynikało to przede wszystkim z braku wykwalifikowanej kadry, a często także z wiary w "efekt miotły", której zaangażowanie samo w sobie może przyczynić się do wzrostu sprzedaży. Powoli jednak europejskie centrale firm zaczynają rozumieć korzyści, jakie dla ciągłości zarządzania firmą przynosi szkolenie następców na najwyższe stanowiska. W Oracle'u program ten nazywa się executive readiness. "Powiem nieskromnie, że byłem jednym z inicjatorów tego przedsięwzięcia. Angażowanie ludzi z zewnątrz w sytuacji, gdy firma posiada odpowiednie kadry, jest bez sensu. Jak sobie pomyślę, jakie bzdury wygadywałem moim nowym podwładnym po przyjściu do Oracle'a..." - mówi, śmiejąc się Paweł Piwowar.

Dobrym rozwiązaniem mogłaby być zmiana branży. Jak mówią łowcy głów, wiele sektorów gospodarki, m.in. energetyka czy przemysł, właśnie zakończyło etap restrukturyzacji i szuka menedżerów z doświadczeniem korporacyjnym, którzy zajęliby się prowadzeniem biznesu. Niedawno nowych menedżerów na najwyższe stanowiska poszukiwało kilka koncernów, zajmujących się sprzedażą rozwiązań z zakresu mechaniki precyzyjnej. Jednak zdobycie takiej posady nie jest wcale łatwe, zwłaszcza dziś, gdy firmy mogą wybierać wśród kandydatów z doświadczeniem w danej dziedzinie. Menedżerowie zaś zapytani o pomysł zmiany branży z reguły mówią: wykluczone! "Branża IT to jedyny sektor, który znam. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym teraz zostać dyrektorem np. huty. Równie dobrze mógłbym tłuc kamienie na drodze" - żartuje Paweł Piwowar. Inni, jak Filip Szanduła, rezygnują nawet w obliczu bardziej intratnych propozycji chociażby z sektora finansowego. "Wolę kreować jakąś wartość, niż jako inwestor-klient szukać możliwości na pomnożenie kapitału" - mówi Filip Szanduła, niegdyś dyrektor pionu inwestycji kapitałowych w Softbanku, a od kilku miesięcy prezes Optimus Enterprise. Jednym z nielicznych przykładów takiej czasowej ucieczki z branży jest Jerzy Kalinowski, który po kilkunastu latach pracy w branży zajął się doradzaniem spółce Medicover. Miesiąc temu okazało się jednak, że wraca do informatyki, tym razem jako prezes AMG.net.

Polska droga

Niektórzy menedżerowie sprawiają już wrażenie zniechęconych do świata zagranicznych korporacji. Andrzej Widerszpil, pytany o plany zawodowe, odpowiada szybko: "11 lat w korporacjach mi wystarczy. Praca w takich organizacjach wymaga ogromnych nakładów energii poświęcanych nie na cele rynkowe, ale na politykę i realizację celów korporacyjnych". Zdymisjonowani szefowie z niechęcią mówią zwłaszcza o konieczności marnowania czasu na różnego rodzaju rozgrywki korporacyjne, których zaniechanie może niekorzystnie odcisnąć się nie tylko na ich karierze, ale także na pozycji całego oddziału. "Jako szef oddziału mam nad sobą kilku równorzędnych szefów i każdemu z nich muszę coś dać, tracąc tym samym czas, który mógłbym poświęcić moim klientom, partnerom biznesowym lub pracownikom" - mówi jeden z prezesów.


TOP 200