Podzielność uwagi

Pewne rodzaje zainteresowania mogą spełniać kryteria charakterystyczne dla typowych dóbr ekonomicznych. Można też mówić o swego rodzaju transakcjach ekonomicznych typu: ja wytwarzam coś, co cię zainteresuje, ty zaś "kupujesz ten towar", poświęcając mu uwagę. Te analogie szybko się jednak kończą. Wykreowana w Internecie strona żyje swoim życiem - jest odwiedzana albo ignorowana. Ów fenomen można porównać do pola elektromagnetycznego, które istnieje w sposób nieprzerwany i niewidzialny, ale warunkiem jego działania jest pojawienie się w nim "zainteresowanego" obiektu.

To prawda, że chęć zawładnięcia percepcją odbiorcy jest podstawą każdego przesłania reklamowego, a reklama jest tak stara, jak handel. Gdzież tu miejsce na nową ekonomię? Istota nowego zjawiska wynika z jego skali przeradzającego się w nową jakość. Dwa programy telewizyjne (w lokalnych porywach trzy), emitowane w naszym kraju w latach 80., gwarantowały, że audycje w głównym czasie nadawania docierały do "wszystkich". Obecnie, przy rosnącej konkurencji, głównym czynnikiem sukcesu stacji telewizyjnej staje się właśnie rozkład podzielności uwagi telewidzów. Pompa, z jaką "oprawia się" imprezy sportowe czy kulturalne, powoduje, że bite są kolejne rekordy finansowych wydatków. Wystarczy spojrzeć na budżet takiego przedsięwzięcia filmowego, jak "Titanic" czy koszty olimpiad.

A przecież pasywny sposób odbioru centralnie nadawanych spektakli kinowych czy telewizyjnych nie da się porównać z tak wszechstronnym narzędziem, jak Internet, choć i tutaj możemy spotkać się z próbami prostego przenoszenia doświadczeń telewizyjnych do nowej technologii (kanały internetowe). Mimo takich zjawisk, sieć jest pewnym "uogólnieniem" dotychczasowych dokonań w dziedzinie mediów. Tu każdy może być nadawcą i odbiorcą. W takich warunkach zdolność percepcji internautów staje się towarem deficytowym. I tu jest właśnie miejsce dla nowych technologii internetowych. Jedną z nich jest webring (łańcuchy stron).

Władcy pierścieni

Idea powstała przed trzema laty i była dziełem osób: Jerry'ego Hiero, Troya Griffitha i Sage'a Weila. Pomysł był wzorowany na istniejącej strukturze zwanej EUROPA (Everexpanding Unidirectional Ring Of PAges), co oznacza Rozrastający się Jednokierunkowy Pierścień Stron. Z kolei ów internetowy krąg uzupełniono o program centralnie zarządzający organizacją pierścieni - CGI (Common Gateway Interface). W czym rzecz? Krótko: webring to pierścień stron internetowych, powiązanych ze sobą tematycznie i aplikacyjnie. Jasne. Ale właściwie po co owe więzy? W końcu Sieć jest otwartym światem swobodnie żeglujących internautów.

Jeżeli w Internecie nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o podzielność uwagi. Z całą pewnością motyw zawładnięcia percepcją internauty jest tu nie do pominięcia. Ekonomiczna transakcja musi wszakże działać w obie strony: ja zabieram ci twoją uwagę, ale płacę internetowym pierścieniem. Ile wart jest zatem ów wirtualny klejnot? Aby odpowiedzieć na to pytanie, możemy też zapytać inaczej: co najbardziej przeszkadza nam w Internecie? Zapewne niewystarczająca często szybkość działania. To prawda, internetowa wolność objawia się nam czasami już tylko jako powolność. Jest to kwestia głównie o charakterze techniczno-infrastrukturalnym, wiążąca się z kolejnym problemem, jakim są koszty.

W sprawach finansowych powinniśmy pozostać na gruncie realizmu, tak się bowiem dziwnie składa, że darmowa toaleta jest zwykle brudniejsza od tej, w której trzeba uiścić choćby symboliczną, opłatę. Informacja i jej przetwarzanie też mają swoją cenę. Czy jest ona zbyt wysoka? List elektroniczny kosztuje, dosłownie, grosze i jest o rząd wielkości tańszy od konwencjonalnej poczty papierowej. Amerykańskie modele telekomunikacyjne pokazują, że możliwe jest rezygnowanie z opłat za lokalne rozmowy telefoniczne. W takiej sytuacji będziemy płacić już tylko za samo korzystanie z Internetu. Czy można żądać więcej? Nie, ale pod jednym warunkiem: sprawna nawigacja po oceanie informacji umożliwi nam efektywny dostęp do tych danych, które nas naprawdę interesują.

Na razie Internet jawi się często jako zbiorowisko szczęśliwych "luzaków", nie liczących godzin, jakie inni tracą na manowcach nieprofesjonalnie przygotowanych stron. "Jeśli widzisz ten tekst, to znaczy, że go nie powinieneś widzieć, bo naszego serwera już nie ma", "Strona w budowie, kliknij tutaj albo lepiej za miesiąc", "Cześć tu mówi Misiek, z powodu sesji zawiesiłem na razie moje prace webmasterskie" itp. itd. To tylko garść przykładów naszej radosnej twórczości. Oczywiście podobne przykłady znajdziemy we wszelkich możliwych językach świata.

Ślepe linki, martwe adresy i "bieżące informacje" z datą aktualizacji sprzed dwóch lat to prawdziwa zmora internauty. Odrębną sprawą jest techniczna niezawodność stron przeładowanych niestabilnymi obiektami, "wieszającymi" całą konfigurację odbiorcy. A gdzie ergonomia, przejrzystość czy odpowiednia kolorystyka? Czepianie się? Wcale nie, po prostu rejestracja faktów. Typowy użytkownik Internetu od narzędzia, którym się posługuje, nie oczekuje niespodzianek, a jedynie funkcjonalności, dowcipny potrafi być sam. W Internecie jest miejsce i dla miłośników chaosu, i dla zwolenników pragmatyzmu. Ważne, żeby sobie nie przeszkadzać. Co mają do tego internetowe pierścienie? Jest to właśnie technologia, która podnosi poziom selektywności informacji, stanowiąc pośrednie ogniwo między typowymi wyszukiwarkami a specjalistycznymi bankami danych.


TOP 200