Nowy Frankenstein - kto się boi komputera

Nie sądzę, żeby częstotliwość moich odwiedzin u przyjaciół na innym kontynencie wzrosła, gdyby nie było poczty elektronicznej. Wręcz przeciwnie, to właśnie Internet pozwala podtrzymywać znajomości na tysiące kilometrów. Zaiste, trudna byłaby to sztuka w dobie listów słanych pocztą konną bądź statkiem. Przeciwstawianie zatem Internetu rzeczywistym kontaktom między ludźmi jest nieporozumieniem. Zresztą wystarczy sięgnąć do archiwalnych gazet sprzed kilkudziesięciu lat, żeby zobaczyć, iż podobne strachy usiłowano wywoływać już w związku z wynalazkiem telefonu. Nie musimy się obawiać o dominację rzeczywistości wirtualnej nad rzeczywistą. Po prostu nie ma takiej możliwości, bowiem mówimy o dwóch różnych światach i to w kategoriach koegzystencji, a nie wykluczającej się alternatywy.

X muza nie stała się skazującym wyrokiem dla Melpomeny. I wbrew prognozowaniu pesymistów telewizja nie zabiła kina. Owszem, coraz większa liczba wynalazków powoduje, że "medialny tort" dzielony jest na więcej kawałków. Nic dziwnego, że z żalem patrzą na to ci, którzy kiedyś mieli monopol na władanie duszami odbiorców, kierując ostrze swej krytyki przeciwko Internetowi.

Również w medycynie nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu lekarza z pac-jentem. Ale dlaczego ogólnie potępiać możliwość np. telezabiegów chirurgicznych? Nie ma obowiązku korzystania z takiej opcji, są jednak sytuacje, kiedy może to być bardzo interesujące. Jaki np. kontakt ma pacjent z lekarzem podczas operacji dokonywanej pod narkozą?

Ważne jest, aby otoczyć chorego troskliwą opieką przed operacją i po niej. Zabieg może być dokonany zdalnie przez specjalistę, posługującego się medycznym robotem. Dotychczasowe statystyki takich zabiegów pokazują, że ryzyko błędu w sztuce lekarskiej jest przy nich mniejsze niż podczas operacji "ręcznych". Takie próby już bowiem są prowadzone, choć lekarz znajduje się kilka metrów od operowanego, w sąsiedniej sali. Dla technologii odległość nie ma już znaczenia, jeśli decydujemy się na wariant zdalny. Efekty są podobne jak w bazodanowych aplikacjach klient/serwer: specjalista może być dostępny w wielu miejscach bez przemieszczania się. Nie ma przecież potrzeby, aby serwer znajdował się na każdym biurku indywidualnego użytkownika.

Worek Wszelkich Wiadomości

Problem ogromnej ilości informacji, które otrzymujemy każdego dnia, podnoszony był już dziesiątki lat temu. I dziś słychać utyskiwania, że Internet jest taki "nieprzeliczalny i nieobliczalny". Równie dobrze można by mieć pretensję do warszawskiej Biblioteki Narodowej, że zawiera ponad 6 mln woluminów. Czy musimy przeżywać stres, że tych wszystkich książek nie przeczytamy? A ile z nich zawiera wierutne bzdury, nawołuje do przemocy, rasizmu itp.? Podobnie jak Internet. I to medium jest tylko odbiciem i karykaturą nas samych. Wzmacniaczem i katalizatorem. Mieszaniną dobra i zła, "przesiewaną" każdego dnia wolnością naszego wyboru.

To prawda, wiele jest jeszcze do zrobienia, aby z Worka Wszelkich Wiadomości uczynić Właściwy Wymiar Wiedzy. Zresztą nie liczmy na to, że tak naprawdę nastąpi to kiedyś w sposób ostateczny. Internet nie jest zbiorem statycznych stron, które niezmiennie istnieją, ale procesem, który trwa i to w sposób równoległy, niespójny, sprzeczny bądź niezupełny czy wielowartościowy. A są to atrybuty, które o białą gorączkę przyprawiają "szufladkowiczów", niczego nie dostrzegających między TAK i NIE, między czernią i bielą, tak jakby w świecie nie było tylu odcieni szarości i wielu różnorodnych barw.

Cieszmy się raczej z tego, że skoro pewnej informacji nie można znaleźć w Internecie, to nie znaczy, iż taka w ogóle nie istnieje. Ale poruszanie się po tym oceanie danych wymaga sporego doświadczenia, intuicji, umiejętności posługiwania się specjalistycznym oprogramowaniem (agenty) bądź korzystania z pomocy zawodowców (infobrokerzy). Szybkie wystukanie z klawiatury trzech magicznych literek WWW, uzupełnionych dowolnym adresem, na pewno nas rozczaruje. Równie dobrze moglibyśmy próbować opłynąć świat bez map i busoli. Żeglarstwo internetowe też wymaga godzin i dni spędzonych na nauce nawigacji.

I nie bójmy się pozornej anonimowości czy niestabilności internetowych źródeł. Naprawdę nie musimy korzystać ze "zbioru ciekawych linków" Jasia Kowalskiego. Zapomnijmy raz na zawsze o stronach: "w budowie", nieergonomicznych, wolnych czy po prostu (według indywidualnej oceny) głupich. Korzystajmy z tych przyjaznych i dobrze zrobionych. Jest ich pod dostatkiem. Znakomitych portali weryfikowanych nazwiskami cenionych przez nas autorytetów. Dostrzeżemy je na pewno. Współtwórzmy je i napełniajmy aktywnością. W końcu to od nas zależy, którym obszarom Internetu pozwolimy naprawdę żyć.

<hr size=1 noshade>Dr inż. Jarosław Badurek jest pracownikiem koncernu Unilever, naukowo współpracuje z Politechniką Gdańską.


TOP 200