Między duchem a materią

Ale dokończmy naszkicowany przed chwilą obraz: kule planet obok kul naszych mózgów. Na pytanie "skąd wiemy, że wiemy" odpowiedzieliśmy wcześniej, formułując informatyczną definicję świadomości. Badanie świadomości planet może być przecież równie interesujące. Wszak wszystko przenika działanie "informacyjnej damy", której z szacunkiem przypisaliśmy atrybut tajemniczości. Postarajmy się uchylić choć trochę rąbka jej tajemnicy. Skąd planeta "wie", że ma przyciągać inną? Kiedy mówię i mój głos dociera do ucha słuchaczy, nośnikiem akustycznym jest powietrze, drgania jego cząstek. Ale tam w kosmosie między planetami może nie być ani jednej cząstki o grawitacyjnych właściwościach.

W mianowniku wzoru Newtona jest tylko promień międzyplanetarnej odległości do kwadratu. Odległości, która nie ma ograniczeń. Więc skąd? Fizyk wzruszy tu ramionami wyrażając zdziwienie: czyżbym nie słyszał o ogólnej teorii względności, o zakrzywionej przestrzeni Riemanna, a co najmniej przyspał na tej lekcji fizyki, na której padło ważne pojęcie pola? Ależ słyszałem i nie spałem. Dlatego pytam: skąd to pole? A świadomie bierzemy na cel akurat grawitację, a nie elektryczność, bo z tą pierwszą jest troszkę trudniej, choć i od prawa Coulomba też można by wyjść.

Fizyczne pola możemy rozpatrywać w kategoriach informacyjnych. To nie planety "wiedzą", że mają się przyciągać, ale przestrzeń, w której się znajdują. A cóż to za różnica, skoro efekt jest taki sam? Efekt się nie zmienia, ale zupełnie inaczej wygląda interpretacja jego przyczyny. To znaczy: właś-ciwości przestrzeni są takie, że umieszczenie w niej dwóch ciał spowoduje ich określone oddziaływanie. Innymi słowy mówiąc: pusta przestrzeń nie jest całkowicie pusta. Jest w niej pewien ładunek informacyjny, pewne reguły istnienia i rozwoju. Oczywiście, praktyk zapyta: a co jest w takim razie nośnikiem owego ładunku informacji na modłę elektronów odpowiedzialnych za ładunki elektryczne? Ba. Tego nie wiemy. A co jest nośnikiem "prądów" grawitacyjnych?

Nie jest to jednak usprawiedliwieniem dla istniejących teorii kosmologicznych, które pomijają w swoich rozważaniach czynnik informacji. Owszem, dyskutuje się nad kolejnością tworzenia się czasu, przestrzeni, energii czy materii podczas Wielkiego Wybuchu, zapominając o piątym elemencie: INFORMACJI. A przecież jej wprowadzenie do początków naszego wszechświata wiele by uprościło, pozwalając wyraźniej dojrzeć związek między powstawaniem galaktyk a naszego mózgu. I komputera.

Komputerowe samopoczucie

Po odpowiedzi na pytanie "skąd wiemy, że wiemy", pora na zajęcie stanowiska wobec drugiego zagadnienia: czy komputer może coś "wiedzieć". Postawiony cudzysłów nie pozostawia wątpliwości, że chodzi tu o jego samowiedzę, a nie o dane mierzone bajtami. Z drugiej strony, postawienie cudzysłowu sugeruje negatywną odpowiedź. Jasne, sztuczna inteligencja jest ciągle bardziej sztuczna niż inteligentna i gdzież jej do możliwości zwojów nerwowych mrówki. To prawda, że owady nie grywają w szachy, ale grając z komputerem gramy w gruncie rzeczy sami ze sobą, tyle że na przyspieszonych i "wzmocnionych" obrotach. Równie dobrze moglibyśmy siłować się z koparką. W końcu to tylko żelastwo, które bez naszej uszlachetniającej myśli byłoby tylko kupą złomu.

Mimo to żelastwo komputerowe, wzbogacone ideami zaklętymi w software, osiągnęło już wielce interesujące poziomy złożoności. Weźmy najbardziej podstawowy program każdego komputera: system operacyjny. Odpowiada on za dialog człowieka z maszyną cyfrową. Moglibyśmy również powiedzieć: maszyny cyfrowej z człowiekiem, ale samo użycie słowa "dialog" pozwala przejść do porządku dziennego nad kolejnością wyliczania jego uczestników. System operacyjny zarządza innymi programami, procesami, ich czasami, danymi i pamięciami, sprzętem.

Jest więc ten superprogram dystrybutorem zasobów. Ale też system operacyjny sam jest zbiorem procesów i potrzebuje pamięci czy procesorowego czasu. Sam musi wiedzieć o sobie (dyskretne opuszczenie cudzysłowu przy "wiedzieć" wynika tylko z konwencji przyjętej w czysto informatycznej literaturze). Musi w każdej chwili znać całą złożoność swoich plików, struktur, blokad, przerwań, semaforów, stanów opisujących całość tworzonego przezeń środowiska, w którym programy użytkowe wykonują swoje zadania. Jeśli zatem doszukujemy się paraleli między komputerem a mózgiem, to wówczas w systemie operacyjnym powinniśmy szukać modelu dla fenomenu świadomości.

Komputerowa świadomość, podobnie jak ludzka, powstaje w sposób ewolucyjny. Jej progi można też postrzegać w kontekście funkcji uzależnionych od dynamicznej gęstości informacji. Tak jest: pierwsze komputery nie miały maszynowej samoświadomości, bo nie miały systemów operacyjnych, były tylko "żelazem". Oczywiście i w tych pierwotnych konstrukcjach były zalążki systemów operacyjnych, ale na tej zasadzie można by się ich dopatrzyć i we wcześniej wzmiankowanym zegarze Kartezjusza.

Nie o to jednak chodzi. System operacyjny (opis procedury działania) wczesnego komputera znajdował się w głowie jego operatora. To właśnie on ze swojej konsoli, rozkaz po rozkazie, wprowadzał ręcznie program do pamięci. Rzecz jasna mógł się posłużyć czytnikiem taśmy czy kart, ale nie są to media dynamiczne i owa "ręczność" sterowania maszyną pozostawała. Domyślamy się, że ewoluowanie komputerów powodowało powierzanie czynności operatorskich komputerowi. Maszyna dostrzegła samą siebie. W jakim stopniu? Wiemy o tym równie mało, co o znaczeniu zawartości mózgów zwierząt. Ale tak zaczęło zamykać się duchowo-fizyczne koło: idea, która stworzyła materialny komputer, sama zaczęła napełniać go swoją treścią.

dr inż. Jarosław Badurek jest pracownikiem koncernu Unilever, naukowo współpracuje z Politechniką Gdańską.


TOP 200