Kłopoty z przestrzenią biurową

"To było bardzo dziwne. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd mamy pójść" - wspomina jeden z pracowników. "Kiedy już przycupnęliśmy przy jakimś biurku czy na jakiejś kanapie, mieliśmy wrażenie, ze jesteśmy kompletnie na widelcu. Wokół nas toczyło się kilka różnych dyskusji i skupienie się na czymkolwiek było zupełnie niemożliwe". Wszyscy próbowali schronić się w nielicznych "pokojach projektowych", a ci, którym udało się je zająć, bronili dostępu z desperacką determinacją.

Sam Jay Chiat był kompletnie pozbawiony sentymentów i nie przywiązywał wagi do przedmiotów, ale jego ludzie zaczęli upychać swoją własność po kątach, bo zostawianie rzeczy na dłużej na jakimkolwiek stole było surowo zakazane, a szafki nie były w stanie pomieścić wszystkich potrzebnych przedmiotów. Następnie zapominali, gdzie co schowali i każdego dnia po firmie krążyły nerwowe maile: czy ktokolwiek widział moje dokumenty?!

Chiat był przekonany, że firma może posiadać mniej sprzętu niż pracowników, ponieważ i tak zawsze kogoś nie ma, więc systematycznie zdarzało się, że dla kogoś brakowało komputera lub telefonu. Osoby na wyższych stanowiskach zaczęły prześladować młodszych pracowników; ci, którzy mieszkali bliżej, wpadali do biura o 6 rano, pobierali sprzęt, ukrywali go w jakimś kącie i wracali do domu, by dospać; menedżerowie wysyłali do kolejki po telefony i komputery podwładnych.

W biurze nowojorskim, za które Chiat zabrał się w drugiej kolejności, pojawiły się wszystkie niepraktyczne rozwiązania z Los Angeles oraz intensywna kolorystyka i ekstrawaganckie malowidła. Biurka, podobnie jak w LA, ustawione były w wielkich halach pozbawionych jakichkolwiek przepierzeń. "Pamiętam, że kiedyś wróciłem z jakiejś prezentacji i przez dwa dni nie mogłem znaleźć swoich ludzi z kreacji" - wspominał jeden z pracowników.

Czasopisma zajmujące się tematyką projektowania wnętrz były zachwycone, a pracownicy agencji próbowali wypracować strategie przetrwania. Papierowe dokumenty, źle widziane w "biurze bez papieru", przechowywali w bagażnikach swoich samochodów, nieustannie wychodząc po nie i zanosząc je z powrotem. Jeden z pracowników zajął jedną z sal konferencyjnych i ogłosił ją swoim własnym biurem do momentu, aż go zwolnią. Ludzie zaczęli się zapisywać na upatrzone biurka i przestali zwracać swój sprzęt, w biurze pojawiły się wreszcie komputery stacjonarne.

W połowie 1995 roku pracownicy mieli dość, a Jay Chiat ogłosił zamiar sprzedania agencji firmie Omnicom, która zaczęła przywracać tradycyjny rozkład wnętrz. Po trzech latach wszyscy zdołali wyprowadzić się z przeklętych biur w Nowym Jorku i Los Angeles. W nowych biurach wszyscy pracownicy odzyskali swoją osobistą przestrzeń.

Koniecznie drzwi

Coraz częstszemu pojawianiu się otwartych, "klubowych" przestrzeni we współczesnych biurach towarzyszy przeciwny trend: podkreślanie, że prawdziwa produktywność, np. programistów, wymaga pokoi biurowych, w których można zamknąć drzwi, i żadne "gniazda", "jaskinie", "klify", "alkowy" i inne układy biurek, szafek i przepierzeń o równie wdzięcznych nazwach nie zastąpią kawałka sklejki z klamką.

Idealne rozwiązanie wymaga zapewne jakiejś formy kompromisu. Wolni strzelcy pracujący z domu znają doskonale to uczucie desperackiej tęsknoty za dilbertowymi klubikami i szarą demotywację ogarniającą ich po zbyt długich epizodach efektywnej, samodzielnej pracy w ciszy, bez możliwości wymiany zdań o pogodzie przy automacie z kawą. Znają jednak również komfort pracy z nogami wyciągniętymi na oparciu kanapy i nie wykażą już zrozumienia dla biura przypominającego call center. Nie do końca jednak wiadomo, czy miejsce pracy wyglądające jak skrzyżowanie baru na Copacabana z Disneylandem jest rzeczywiście tym, co sprzyja innowacjom.


TOP 200