www.humor.org

  • Krzysztof Szymborski,

O tym, jakie logiczne konsekwencje wynikają z takiego przekonania, powiem za chwilę. Tymczasem, aby kwestię humoru umieścić w szerszym antropologicznym kontekście, wspomnę o jednej jeszcze współczesnej szkole naukowej, zajmującej się dociekaniami na temat ludzkiej natury - psychologii ewolucyjnej. Pojawiła się na ten temat w ostatnich latach seria poczytnych książek popularnonaukowych. Ostatnia z nich, napisana przez dyrektora Centrum Neurologii Poznawczej na MIT Stevena Pinkera i zatytułowana "Jak pracuje umysł", zawiera podrozdział poświęcony ludzkiemu poczuciu humoru. A właściwie nie tylko ludzkiemu, bowiem zwyczajem psychologów ewolucyjnych Pinker sięga do materiału porównawczego, dotyczącego także zachowania się innych gatunków. To od niego właśnie dowiedziałem się, że śmiać się potrafią także, na przykład, szympansy - tyle, że brzmi to bardziej jak piłowanie drzewa niż ludzkie ha, ha, ha. No, ale mniejsza o szympansy, które (na razie) nie używają jeszcze komputerów...

Co do ludzi, to Pinker (który określa śmiech jako jedną z nie kontrolowanych form wytwarzania przez organizm ludzki hałasu) podkreśla jego społeczną funkcję - śmiejemy się, jak twierdzi, trzydzieści razy częściej w towarzystwie niż w samotności, a nawet wtedy zwykle wyobrażamy sobie jakieś "wirtualne" towarzystwo. Śmiech jest więc także formą międzyludzkiej komunikacji. Jest on, przyznaje, często formą agresji, niekiedy, szczególnie u plemion zbieracko-łowieckich, graniczącą z sadyzmem. Wszyscy zresztą dobrze wiemy, że nic tak nie rozbawia ludzi (nie tylko dzieci), jak wyciągnięcie komuś spod siedzenia krzesła albo podstawienie nogi. Humor może być jednak także potężnym orężem w intelektualnej dyspucie. Pinker poddaje też naukowej analizie kilka próbek humoru (trochę lepszych niż dowcip przytoczony przez mnie na wstępie). Jak powiadają, lady Astor oświadczyła kiedyś Winstonowi Churchillowi: "Gdyby był pan mym mężem, wsypałabym panu trucizny do herbaty". Na co Churchill: "Gdyby była pani moją żoną, wypiłbym ją". Co w tym śmiesznego? Otóż, odpowiedź Churchilla - tłumaczy Pinker - jest anomalna w kontekście groźby zabójstwa, bowiem ludzie zwykle opierają się próbom morderstwa. Anomalia ta zostaje usunięta przez przeniesienie kontekstu z morderstwa na samobójstwo, w którym to przypadku śmierć jest wybawieniem z udręki. W tym nowym układzie odniesienia lady Astor sprowadzona zostaje do niegodnej roli sprawczyni tej udręki. Jasne?

Czasy się zmieniają

Powróćmy do humoru komputerowego. Humorem tym rządzą te same generalne prawa psychologiczne co każdym innym, tyle że jego społeczny i kulturowy kontekst podlega szybkiej przemianie. Przed kilkunastu zaledwie laty komputery były potężnymi, niebywale skomplikowanymi maszynami, których obsługa wymagała osiągnięcia wysokiego stopnia technicznego wtajemniczenia. Wiele żartów o tematyce komputerowej, pochodzących z tego okresu, mogło rozbawić jedynie programistów lub elektroników o wyższym technicznym wykształceniu. Wtajemniczeni (zwani tu często geeks, co oznacza osobę pozbawioną talentów towarzyskich, zwykle noszącą okulary, krótko ostrzyżoną, zdradzającą skłonności do tycia i zbyt często używającą swego mózgu - coś zbliżonego do naszych "kujonów") śmiali się nie tylko z techniczno-matematycznych żartów, będących poza możliwościami zrozumienia zwykłego śmiertelnika, lecz także opowiadali sobie dowcipy o grupkach, którzy nie wiedzą nic o komputerach.

P.: Ilu pracowników Microsoft potrzebnych jest, by wymienić żarówkę?

O.: Ani jednego. Microsoft po prostu zmienia standard jasności.

P.: Jak nazywa się "politycznie poprawny" komputerowy wirus?

O.: "Elektroniczny mikroorganizm".

Słyszeliście o nowym "wirusie kongresowym"? Jeśli zarazi Twój komputer, tracisz połączenie z siecią, a jego ekran rozszczepia się na dwie połowy i jedna wini drugą za problem.

Wirus Gallupa: 60% zaatakowanych komputerów straci 38% danych w 14% przypadków (plus minus 3,5%).

Komputery potrafią bardzo szybko robić bardzo dokładne błędy.

Programista: jąkający się ssak z zaczerwienionymi oczami, który potrafi rozmawiać z nieożywionymi obiektami.

Ich złośliwość wobec "komputerowych analfabetów" była oczywiście w pełni odwzajemniona, bowiem "normalni" ludzie opowiadali sobie dowcipy o komputerowcach, przedstawianych jako osobnicy całkowicie pozbawieni kontaktu z codzienną rzeczywistością i mający np. poważne trudności z uruchomieniem samochodu bez instrukcji obsługi, nie mówiąc już o poderwaniu dziewczyny. Kiedy jednak komputery wtargnęły masowo do codziennego życia Amerykanów - a proces ten uległ szczególnemu przyspieszeniu na początku lat 80., gdy komputer klasy PC zaczął zastępować tradycyjną maszynę do pisania w amerykańskich biurach - "społeczny status" komputerowców i ich stosunki z resztą ludzi uległy zasadniczym zmianom. Użytkownikami komputerów stali się niemal wszyscy i choć nadal istnieje coś w rodzaju "klasowej różnicy" między laikami a ekspertami, między tymi dwoma grupami nawiązana została bliska i wzajemnie korzystna współpraca. Nikt z moich kolegów na uczelni nie śmieje się dziś z naszych komputerowców, bez których pomocy nie bylibyśmy w stanie przeżyć jednego dnia. Oni, z kolei, dobrze wiedzą, kto płaci im pensje...