Przesiadka na Maca, czyli tam i z powrotem? (część II)
- Łukasz Bigo,
- 02.04.2007, godz. 16:10
Na szczęście po chwili udało mi się trafić na klon OpenOffice.org skompilowany z myślą o interfejsie Aqua, czyli NeoOffice. Pakiet ma dokładnie te same zalety i wady, co jego "otwarty" ("Open-") krewniak:
- jest kompatybilny z formatami ODF, które zostały zaakceptowane jako standardy ISO
- jest dostępny całkowicie za darmo
- obsługuje sprawdzanie polskiej pisowni, ma polski słownik synonimów i przenoszenia wyrazów (dostępne osobno)
- wczytuje wszystkie istotne pliki Microsoft Office oprócz najnowszych wersji z rozszerzeniami kończącymi się na "x"
- miewa problemy przy dokumentach DOC i XLS z osadzoną dużą liczbą obiektów, tabel
- ma bardzo ubogie szablony w porównaniu do produktów z Redmond.
NeoOffice właściwie niczym nie różni się od OpenOffice.org.
Do pracy dziennikarza, redaktora, nawet człowieka redagującego proste pisma, który nie musi troszczyć się o zachowanie stuprocentowej kompatybilności dokumentów, jest to wybór idealny. Gdybym jednak był agencją PR lub pracowałbym nad bardzo dużymi plikami, które następnie byłyby obrabiane przez innych, zastanawiałbym się o wiele dłużej przed całkowitym porzuceniem oprogramowania Microsoftu. Na szczęście - duży plus! - problem mnie nie dotyczy.
Z przeglądarką internetową było jeszcze łatwiej: Opera udostępnia wersję swej aplikacji dla Windows, dla X11 i dla OS X. Wystarczy pobrać odpowiednią paczkę. Ponadto w systemie znajduje się przeglądarka Safari, której właściwie niczego nie brakuje. Moja decyzja o pracy z dziełem norweskich zamiast amerykańskich programistów wzięła się raczej z przyzwyczajenia niż z czegokolwiek innego. Ze względu na pracę w wielu systemach operacyjnych, staram się zawsze tak dobierać aplikacje, by nie musieć za każdym razem uczyć się nowego interfejsu.
Opera w Mac OS X
Kłopot pojawił się dopiero przy próbie skorzystania z wewnątrzkorporacyjnych mechanizmów opracowanych z myślą o Internet Explorerze. Nie radzi sobie z nimi nawet Opera. Pozostało mi tylko naciskanie na deweloperów pracujących w IDG ("Dlaczego nasze portale wymuszają stosowanie jedynej słusznej przeglądarki?") i chwilowe pozostawienie na dysku systemu Windows.
Z komunikatorem poszło gładko: natychmiast znalazłem paczkę z Psi. Zachwycił mnie jednak fakt, że wbudowany komunikator (iChat) nie dość, że obsługuje Jabbera, to jeszcze potrafi skorzystać z kamerki znajdującej się nad ekranem i mikrofonu; oczywiście pod warunkiem, że protokół komunikacji i serwer są w stanie obsłużyć strumienie wideo i dźwiękowy.
Spróbujcie do pracy z Jabberem zmusić oprogramowanie Microsoftu. Życzę powodzenia!
Poszukiwania GIMP-a ponownie przywiodły mnie do środowiska X11, przed którym za wszelką cenę chciałem uciec. Na szczęście na stronie poświęconej programowi graficznemu znalazłem bardzo ważną wzmiankę - o Finku. Przy pierwszym czytaniu przeskoczyłem nad nią i uznałem, że mnie ona nie dotyczy. Przecież zatwardziały zwolennik BSD musi spróbować, jak to jest instalować oprogramowanie z portów dla Darwina.
Na szczęście moja hardość szybko została wyparta przez lenistwo. Wróciłem do Finka, zainstalowałem i poczułem się jak w debianowo-microsoftowym raju. Dlaczego? Spójrzcie - użytkownik systemu spod znaku pingwina lub diabełka zwykle instaluje oprogramowanie tak:
apt-get install nmap
...tak:
pkg_add -r nmap
...tak:
cd /usr/ports/security/nmap && make install clean
...albo w ostateczności tak:
./configure && make && make install
Kiedy człowiek się przyzwyczai, że dodanie aplikacji polega na wydaniu jednej komendy, będzie narzekał na uciążliwą potrzebę poszukiwania programu w Windows. Przed instalacją Finka, Mac OS X nie różni się od środowiska Microsoftu. Po niej to zupełnie inny system, aplikacje dodaje się tak:
fink install nmap. Oczywiście jest ich mniej niż w Debianie i FreeBSD, ale te najważniejsze są. I o to chodzi!
Dzięki Finkowi szybko zainstalowałem też Midnight Commandera z mceditem. Oprócz tego pobrałem z Internetu VLC - żeby móc oglądać filmy na pełnym ekranie. iTunes okazało się wyjątkowo przyjemne w obsłudze (i świetnie zastąpiło Foobara oraz Amaroka), Chicken of the VNC wskoczył na miejsce TightVNC.
Midnight Commander zainstalowany dzięki Finkowi.
W tym miejscu przyjemny zjazd z górki się skończył: muszę znaleźć substytut GIMP-a lub zdecydować o instalacji X11 (czego bym nie chciał). Pozostało mi rozwiązanie problemu z pocztą, którą przez pierwsze dwa tygodnie "wdrażania się" czytałem wyłącznie z poziomu interfejsu WWW uruchamianego w Operze. Obawiam się też, że narzędzia analityczne (Visio, Project) nie mają dobrych odpowiedników dla Mac OS X...