e-faktura, czyli bzdura

Mamienie niskim kosztem

Tych, którzy mimo kosztów już się cieszą, że faktury będą teraz generowane przez automat wprost z bazy danych i błyskawicznie wysyłane do klientów e-mailem, czeka jednak rozczarowanie. Oprogramowanie dostarczane przez firmy wystawiające certyfikaty ma zwykle dość ograniczoną funkcjonalność i o szybkim wystawieniu za jego pomocą tysiąca faktur można tylko pomarzyć. Firma wystawiająca 5 tys. faktur miesięcznie musiałaby zatrudnić dodatkowego pracownika, którego głównym zadaniem będzie generowanie podpisów pod elektronicznymi fakturami za pomocą dostarczonych przez wystawcę certyfikatu narzędzi. Trzeba wybrać dokument, kliknąć "podpisz", kliknąć "czy jesteś pewien że chcesz podpisać ten dokument"... i tak 5 tys. razy.

Podobny zarzut przeciwko nowemu rozporządzeniu wysunęła również PIIT. W odpowiedzi na to w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej przedstawiciel jednej z firm wystawiającej certyfikaty zaznaczył, że podpisywanie faktur na masową skalę jest "technologicznie możliwe i zgodne z prawem". Nie wspomniał jednak o tym, że firmy, chcące włączyć podpis kwalifikowany do własnych systemów informatycznych, będą musiały dopłacić jeszcze od 5 do 18 tys. zł za dostęp do dokumentacji i bibliotek programistycznych wybranego wystawcy certyfikatów. Do tego może dojść konieczność zakupu HSM (Hardware Security Module), czyli kolejnych kilkanaście tysięcy złotych.

To nie jedyny problem e-faktur w wersji ministra Nenemana. Rozporządzenie określa tylko tyle, że podpis ma być kwalifikowany, nie określa w żaden sposób co ma być podpisywane. Czym jest faktura w wersji elektronicznej? Może nią być plik Word, PDF, OpenDocument, wiadomość e-mail, plik tekstowy, a jeśli ktoś będzie miał ochotę to i dokument edytora QR-Tekst z lat 90. Może nim być także dokument XML, udostępniany przez serwis internetowy.

Zarówno XML, jak i niektóre formaty dokumentów (Word, OpenDocument, PDF) mogą mieć zintegrowany podpis elektroniczny. Ale - i tu uwaga - nie będzie to podpis kwalifikowany, bo ten składać mogą jedynie wyznaczone programy, które jednak potrafią wygenerować podpis tylko w oddzielnym pliku. Jeśli chcemy więc korzystać ze zintegrowanego podpisu, konieczne będzie kolejne rozporządzenie - i tak bez końca.

Dać, czyli zabrać

W ten sposób z prostego środka technicznego, który miałby przynieść konkretne oszczędności i małym, i dużym firmom prawodawca robi absurdalnie nadęty balon techniczno-biurokratyczny, który w ostatecznym rozliczeniu nikomu się nie opłaci. Nikomu, poza garstką wystawców certyfikatów, którzy liczą na stabilny - bo przymusowy - dochód od dużych firm, dla których nawet kwalifikowane e-faktury będą tańsze od tych papierowych.

Wiceminister Neneman w wywiadzie udzielonym Pulsowi Biznesu agitował za wprowadzeniem podpisu kwalifikowanego stwierdzając mniej więcej, "że te kilkaset złotych... to nie jest to znaczący wydatek dla firm". Jak zwykle, łatwo jest wydawać nie swoje pieniądze. Polscy urzędnicy mają w tym dużą praktykę. Ta wypowiedź kompromituje ministra Nenemana jako urzędnika państwowego, jest bowiem nie tylko arogancka, ale i w dużej mierze (w świetle opisanych wyżej kosztów i problemów dodatkowych) nieprawdziwa.

Dla bardzo dużych firm wysyłających miesięcznie setki tysięcy faktur nie ma większego znaczenia ile będzie kosztować początkowo zestaw do generowania podpisu, bo koszt też zwróci się relatywnie szybko. Firmy średniej wielkości będą się musiały poważnie zastanowić, czy opłaca im się korzystanie z faktur elektronicznych, czy też będzie to oszczędność pozorna, bo oszczędność na fakturowaniu zostanie "zjedzona" przez duży koszt wdrożenia automatu do e-faktur z podpisem kwalifikowanym.

W małych firmach oszczędności na Nenemanowskich fakturach pojawią się dopiero po wystawieniu - nie przymierzając - pierwszych pięciuset faktur. Rokroczne odnawianie certyfikatu ostanie odzyskane po wystawieniu co najmniej stukilkudziesięciu faktur. Oczywiście, tylko przy założeniu, że ktoś będzie się dodatkowo zajmował ich podpisywaniem za pomocą specjalnego programu. Automatyczne fakturowanie będzie za drogie i wielu firmom nie zwróci się nigdy.

Niewątpliwie dla Nenemana, żyjącego z ministerialnej pensji, takie koszty to pestka, ale dzięki tej decyzji po raz kolejny okazuje się, że głośno podkreślana przez władze konieczność pomocy małym i średnim przedsiębiorstwom to tylko pustosłowie. Zmuszone przez większych graczy małe i średnie firmy stracą netto całkiem pokaźne kwoty.

Tak oto po raz kolejny wygrała gospodarka rozdzielczo-nakazowa. A ściślej, niemal wygrała, bo rozporządzenie musi jeszcze zaakceptować minister nauki i informatyzacji. Jeśli zaakceptuje, to małym firmom pozostaje nadal wysyłanie faktur w sposób tradycyjny. Wiele firm już wysyła swoim kontrahentom biznesowym faktury w formie elektronicznej - od czasu, gdy zniknęła konieczność ich podpisywania. Odbiorca po prostu drukuje otrzymaną e-mailem fakturę i traktuje ją tak jakby przyszła pocztą. Taki model e-faktury jest bez problemu akceptowany przez kontrolę skarbową od czasu, gdy faktur nie trzeba podpisywać. Po co, w takim razie, cały ten cyrk?


TOP 200