Zasługi bez awansu

Poważni dostawcy rozwiązań informatycznych bądź usług doradczych, wymagających wsparcia informatycznego, też są zwolennikami takiego rozszerzenia zarządu. Zyskują wówczas kompetentnego partnera, który - mają nadzieję - będzie umiał docenić ważność i trafność ich oferty, będzie bardziej dalekowzroczny w myśleniu o biznesie i otwarty na innowacje. Ich zdaniem, wielu szefów informatyki ucieka od nowych rozwiązań, bo się po prostu na nich nie zna, a zwłaszcza na ich powiązaniu z biznesem. Co więcej, nie ma chęci się tego uczyć. Człowiek, który w młodości zdecydował się zostać inżynierem, rzadko kiedy w późniejszym wieku odkrywa powołanie biznesowe, tę szczególną żyłkę do interesów. Wbrew pozorom zdecydowana większość szefów informatyki wcale w głębi duszy nie chce zajmować się strategią biznesową, choć chce awansować i więcej znaczyć w strukturach przedsiębiorstwa. Sami tego wewnętrznego dylematu nie rozwiążą. A potrzeba zarządczego nadzoru nad informatyką narasta również w wyniku nacisku dostawców. Ktoś musi być dla nich partnerem. Tymczasem teraz i prezesi, i szefowie informatyki zwalają na siebie nawzajem zadanie rozmów i negocjacji, bo czują się niekompetentni, choć każdy w inny sposób.

Geneza powstania tego stanowiska jest czasem bardziej prozaiczna. Stwarza się po prostu miejsce pracy dla człowieka, który jest dla władz firmy ważny, wartościowy, wcześniej był na przykład niezależnym doradcą. Jeśli choć trochę jest blisko technologii informatycznej, a bardzo blisko biznesu, to pozycja CIO jest dla niego idealna. Technologii douczy się szybko na tyle, żeby umieć zadawać pytania ekspertom, a z biznesem jest już obeznany dostatecznie. Lukę wiedzy technologicznej można nadrobić szybciej niż odszukać w sobie instynkt biznesowy. A poza tym jest się z tego samego towarzystwa.

Wysokie progi

Właśnie, "to samo towarzystwo", czyli psychologiczna akceptacja pracownika w roli członka zarządu przez jego kolegów z tegoż zarządu (i innych również), jest fundamentalną, choć całkowicie lekceważoną w rozważaniach przesłanką podczas poszukiwania kandydata na CIO. Otóż dla zdecydowanej większości dyrektorów awans kierownika działu informatyki do grona zarządu jest rzeczą całkowicie nie do zaakceptowania. Nie dlatego że go nie doceniają czy nie szanują. Oni go sobie zupełnie nie wyobrażają w roli równego sobie. To jest banalna ludzka przypadłość. Człowiek się łatwo przyzwyczaja do tego, aby kogoś zdegradowanego traktować jak podwładnego i traktuje tę sytuację jako trudną, ale normalną. Ale z największą trudnością przyjmuje do wiadomości, że człowiek dotąd podległy, podporządkowany, staje się mu równorzędny. Wymaga to zmiany tysięcy drobnych zachowań, od kolejności mówienia dzień dobry począwszy, a na dopuszczeniu do ważnych dokumentów firmy skończywszy. To jest na ogół nie do przejścia. Jeśli zatem szef informatyki spędził w danej firmie kilkanaście lat i dobrze jej się przysłużył, działa to raczej przeciwko niemu . Jego zasługi mniej znaczą niż nawyki naczelnego kierownictwa i jego komfort. Nie awansuje. Zarząd (i załoga też) szybciej zaakceptuje nowego członka zarządu z zewnątrz niż awansowanego swojego człowieka.

Są oczywiście wyjątki. Są dyrektorzy bez kompleksów. Są właściciele władni złamać takie postawy zarządu. Ale ja mało o nich słyszałam.


TOP 200