Z czym na podbój świata

Z Polski?

Zbudowanie marki to proces długotrwały i kosztowny, ale nie chodzi tylko o pieniądze. Amerykanom i Europejczykom Polska nie kojarzy się z wysokimi technologiami, podobnie jak Polacy nie spodziewają się wysokiej jakości po samochodach wyprodukowanych w Turcji. Oba kraje uciekają się więc do tych samych sztuczek, udając, że nie są producentem rzeczonych dóbr. Nie zawsze jednak da się uciec od własnego produktu, zwłaszcza gdy trzeba spotkać się z klientem podczas wdrożenia. "Jedynym wyjściem jest konsekwentne budowanie bazy wdrożeń referencyjnych. Udane przykłady zachęcają kolejnych klientów i wówczas metka «firma z Polski» nie ma już takiego znaczenia" - twierdzi Paweł Prokop. "Poland w nazwie nigdy nie pomaga, a prawie zawsze przeszkadza. Może tylko w dalekiej Malezji nie ma to dużego znaczenia. Dlatego nie eksponujemy nazwy firmy na kartonach naszych produktów, czasem stosujemy skrót, czasem występujemy pod nazwą lokalnego wydawcy, a kiedy klient już używając programu zorientuje się, że ma do czynienia z firmą polską - informacja jest w linii copy-rightów - korzystamy z efektu miłego zaskoczenia" - wyjaśnia Waldemar Kucharski, prezes YDP. Tak naprawdę w ciągu 13 lat transformacji Polska nie wypromowała ani jednej silnej marki, nawet w dziedzinie wyrobów spirytusowych. Polski rząd nigdy nie próbował nadać Polsce określonego wizerunku, a nieudolność podejmowanych z konieczności prób dobrze obrazuje dyskusja nad "latawcowym" logo Polski. Brak jakichkolwiek inwestycji w wizerunek Polski powoduje, że o możliwości wspólnego, narodowego wystawiania się na targach CeBIT mówią entuzjastycznie tylko ci, którzy jeszcze nie próbowali swoich sił na zagranicznych rynkach.

Jak wejść na rynki zagraniczne?

W naszej historii eksportowaliśmy do ponad 25 krajów, w tej chwili znaczne obroty odnotowujemy może w dziesięciu, największe w Malezji, Holandii, Francji, Rosji i Słowenii. W Malezji sprzedajemy pomoce naukowe dla nauczycieli, w Rosji i Słowenii - głównie programy do samodzielnej nauki języków obcych, w Holandii - programy edukacyjne dla uczniów. Recepta na sukces jest więc w każdym kraju inna. W Holandii zawartość naszych programów określa znany wydawca podręczników, a my możemy realizować jego zamówienia, posiadając największe w Europie zasoby multimedialne. Ich zakup wymagał podniesienia kapitału YDP przez emisję akcji, które objęła grupa Senoma-WSOY, fiński koncern medialny, ale w tej chwili mamy ogromną bibliotekę praw do rozmaitych materiałów w formie cyfrowej, które możemy wykorzystać w dowolnym produkcie. W Malezji współpracujemy w trójkącie z tamtejszym ministerstwem edukacji i jedną z firm malezyjskich, w Czechach nasze programy sprzedają nasi konkurenci! Mamy apetyt na Stany Zjednoczone, ale by zbudować swoją obecność na tym hermetycznym rynku, trzeba na nim fizycznie być, a nie działać przez dystrybutora. Ponadto Amerykanie wolą programy sprzedawać niż kupować, nie mówiąc o tym, że ze względu na różnice w metodach edukacji nieufnie patrzą na europejskie rozwiązania.

Waldemar Kucharski, prezes Young Digital Poland

Wątły wizerunek Polski nie jest oczywiście jedynym powodem, dla którego nasz eksport, nawet po wyjściu z ukrycia, jest tak mizerny. "Mamy najbardziej wyrafinowane rozwiązania finansowo-księgowe w Europie, które wymagają jedynie lokalizacji, silnej marki i certyfikacji na rynkach lokalnych. Mamy oprogramowanie wspierające gospodarkę magazynową zgodne z najnowszymi trendami. Od Stanów dzieli nas jedynie odległość, a między nami i Amerykanami istnieje więź" - wylicza entuzjastycznie Mariusz Tomaka, prezes Klubu Eksporterów, jednocześnie prezes firmy SET. Wydaje się, że jest to spojrzenie dość naiwne (patrz również komentarz Tomasza Kunickiego). Firmy, które próbowały wejść na rynek amerykański, stwierdzają, że jest on bardzo zamknięty i trudny, popularność Pope i Walesy nie przekłada się na zaufanie do polskiego oprogramowania, a obsługa klientów wymaga zbudowania silnej i kosztownej organizacji na miejscu. Polskim rozwiązaniom finansowo-księgowym zaś od lat coraz trudniej jest się bronić nawet na rynku krajowym. "Nie da się eksportować tworzonego przez nas oprogramowania do zarządzania. Moda na nie przeminęła, dostosowanie do języka, prawa i zasad gospodarki innych krajów jest kosztowne i trudne, podobnie jak budowanie kanałów promocji i sprzedaży. Jesteśmy za słabi kapitałowo. Być może eksport jest łatwiejszy w przypadku oprogramowania bardziej uniwersalnego, technicznego" - mówi Wojciech Popowski, prezes Simple SA. Przede wszystkim jednak stworzenie nadającego się na eksport oprogramowania wymaga inwestycji w badania i rozwój, których firmy prywatne nie są w stanie samodzielnie udźwignąć i w żadnym rozwiniętym kraju na własnych barkach ich nie dźwigają. "Prowadzenie badań w każdej dziedzinie jest kosztowne i może być rentowne dopiero w dłuższej perspektywie. W Polsce nie istnieje jakikolwiek sensowny mechanizm finansowania projektów badawczych, który zachęcałby prywatne firmy do ich prowadzenia, bądź do komercyjnego wykorzystania dorobku intelektualnego instytutów badawczych. Potwierdza to aktualny stan przepisów prawnych regulujących finansowanie nauki. Ponadto nieustannie malejące wydatki budżetu państwa na naukę (w roku 2002 rekordowo niskie, bo ok. 0,38% PKB!) wskazują, że nauka traktowana jest w naszym kraju całkowicie marginalnie, co w niedalekiej przyszłości może mieć katastrofalne skutki. Oczywiście w Polsce istnieje potencjał intelektualny, ale większość posiadaczy wybitnych umysłów woli rozwijać się poza jej granicami" - zauważa Cezary Dołęga, wiceprezes firmy Neurosoft.


TOP 200