W zaciszu gabinetów

Cisza przed przetargiem

Zapisy ustawy o zamówieniach publicznych jednoznacznie wykluczają z udziału w przetargu firmę, która współtworzyła jego założenia. Przepisy przepisami, życie życiem. Według ustawy wyznaczony przez zamawiającego termin składania ofert nie może być krótszy niż 6 tygodni od dnia ogłoszenia przetargu nieograniczonego i 4 tygodnie od daty wysłania zaproszeń w przetargu ograniczonym. Są też przewidziane wyjątki, np. należy szybko ogłosić wyniki przetargu, wówczas gdy istnieje zagrożenie poniesienia straty materialnej, a opóźnienie ogłoszenia wyników przetargu uniemożliwi złożenie i wykonanie zamówienia w danym roku budżetowym.

Taki współczesny anty-Borowiecki, powiedzmy wprost - marzyciel i skończony legalista - nie ruszyłby więc palcem, żeby dowiedzieć się o możliwym przetargu, zanim nie pojawiłoby się ogłoszenie w Biuletynie Zamówień Publicznych. Niby w 6 tygodni przygotowałby dokumenty przetargowe (to jest akurat możliwe), oferując, że przygotuje skomplikowany system informatyczny w dwa miesiące (fikcja). Bez wcześniejszego przygotowania? Bez odpowiednich inwestycji w narzędzia programistyczne i ludzi? Dobrze obrazuje to przetarg na informatyzację 16 kas chorych. Wyniki pierwszego przetargu unieważniono. Minęło 10 miesięcy. Kontrakt zdobyły ostatecznie ComputerLand i Kamsoft, zobowiązawszy się, że ich oprogramowanie zacznie działać do końca tego roku. Krótki termin zastanawia, czy jest to możliwe. Owszem, tak, tylko że ComputerLand zaryzykował i wdrażał swój system w kilku kasach chorych na własną odpowiedzialność przez minione miesiące. Kamsoft zaś powiela rozwiązania zastosowane w kasie branżowej.

Ustawa za to nic nie mówi o firmach, które potrafiły wykorzystać swoje kontakty i wpłynęły na treść ustaw czy rozporządzeń.

Gdy zbierałem materiały do tego artykułu, myślałem, że wystarczy śledzić proces legislacyjny: czytać projekty ustaw, wertować przepisy prawne Unii Europejskiej, by przewidzieć przyszłe zamówienia publiczne. Przedsiębiorcy, z którymi rozmawiałem, szybko udowodnili mi błąd w rozumowaniu: "Jeśli nie rozmawiasz z ludźmi w urzędach centralnych odpowiednio wcześniej, nie wiesz, który wiceminister będzie odpowiedzialny za przygotowanie stosownego rozporządzenia, kto zaś pracuje nad założeniami przetargu - przegrywasz". Aby zdobyć kontrakt, trzeba się nachodzić.

...I zatrudniać dobrych analityków, najlepiej byłych wysokich urzędników państwowych, ułatwiających poznanie mentalności klienta, cel inwestycji informatycznych oraz przewidywanie, w jaki sposób będą oceniane przetargi i jaką ofertę złożą konkurenci. "Zatrudniliśmy doradcę ds. zamówień publicznych, byłego wysokiego urzędnika jednego z centralnych ministerstw" - przyznaje szef dużej firmy teleinformatycznej. "Przedstawia on sposób myślenia drugiej strony. Na tej podstawie opracowujemy ofertę: na co zwrócić szczególną uwagę, jak będą konstruowane oferty przeciwników, symulujemy wyniki, zwłaszcza, ile można otrzymać punktów za ocenę poszczególnych elementów. Na tej podstawie decydujemy, czy dajemy upust cenowy, czy też uzupełniamy ofertę nowymi cechami".

Lekarstwem na bezradność urzędników tworzących projekty aktów prawnych byłoby zamawianie ekspertyz. Administrację publiczną nie zawsze na to stać. To tłumaczy życzliwe przyjmowanie pomocy ze strony biznesu.

Do adwokata po ustawę

Tajemnicą poliszynela jest, że pisaniem aktów prawnych na zamówienie zajmuje się kilka renomowanych, warszawskich kancelarii prawniczych. Zdarza się nawet, że wzięty prawnik potrafi napisać dwa sprzeczne ze sobą projekty ustaw, ale zgodne z zamówieniem od dwóch konkurujących ze sobą ugrupowań politycznych, które nic nie wiedzą o podwójnej roli prawnika. Przytrafiło się to np. projektowi tzw. ustawy warszawskiej. Ten sam prawnik stworzył projekt ustawy łączący gminę Warszawę Centrum z pozostałymi gminami warszawskimi w jeden organizm miejski oraz projekt pozostawiający status quo z jedną istotną zmianą, tj. rozdzieleniem funkcji prezydenta miasta Warszawy od stanowiska burmistrza gminy Warszawa Centrum.

W myśl Konstytucji RP inicjatywa ustawodawcza przysługuje rządowi, prezydentowi, grupie 15 posłów lub senatorów, obywatelom, gdy projekt poprze 100 tys. osób. Gdyby branża teleinformatyczna lub konkretne przedsiębiorstwo odczuwały potrzebę zmian w prawie na tym szczeblu, najpewniej szukałyby sojuszników wśród przedstawicieli klubów poselskich. Uczestnicy II Kongresu Informatyki doskonale przecież pamiętają wystąpienie Leszka Millera, który zachęcał informatyków (czytaj firmy tego sektora) do zgłaszania się doń z propozycjami nowych ustaw lub nowelizacji starych. Nie słyszałem, żeby ktoś publicznie skorzystał z tej oferty. Warto jednak odnotować zabiegi lobbystyczne wokół ustawy Prawo telekomunikacyjne.


TOP 200