Veni, vidi, Wiki - część 3. Miejsce dla wszystkich

Janusowe oblicze

Przykładem janusowego oblicza Web 2.0 może być "Nasza klasa". Z jednej strony same pozytywy: odtwarzanie dawnych więzi, społeczne tworzenie nowej rzeczywistości. Okazało się, że można uniknąć wspomnianego rozhamowania skutkującego agresją. Przy okazji jednak, ujawniła się jakaś prawda o Polakach: chętniej powraca się do bezinteresownych przyjaźni z wczesnej młodości i starych relacji niż ustanawiania nowych. Jest to ucieczka w nostalgię, podróż sentymentalna, ucieczka od wyzwań, jakie rodzą się pod wpływem nowych relacji. Załatwia się potrzeby statusowe, szuka satysfakcji porównując na własną korzyść biografie dawnych kumpli. Nie trzeba jakichś szczególnych kompetencji sieciowych, aby osiągnąć taki status, który można kapitalizować w "realu".

"Nasza klasa" to bogate złoże danych dla headhunterów, genealogów i innych szukających różnych informacji - w czym nie ma oczywiście nic złego. Ale są też pułapki. Można śledzić nasze ruchy; sfery prywatności czy wręcz intymności, którą ujawniamy, to doskonały materiał na profile osobowościowe. Często to od nas nie zależy: ktoś z dawnych znajomych umieszcza w sieci, bez pytania nas o zdanie, zdjęcia, na których jesteśmy, a których upublicznienia wcale byśmy sobie nie życzyli. Taką wiedzę o naszej prywatnej przeszłości łatwo wykorzystać w spersonalizowanej reklamie i marketingu (np. oferując nam coś do nabycia, można rzucić imię i nazwisko dawnej sympatii albo kogoś, z kim wiążą się dobre wspomnienia: on/ona już to kupiła). Dane z "Naszej Klasy" można wyzyskać na mnóstwo sposobów.

Indywidualizm sieciowy ma różne oblicza. Nie wiadomo, czy erozja tabu w Internecie zaowocuje przyrostem wolności, jak to miało miejsce w przeszłości - w epoce Odrodzenia, a zwłaszcza Oświecenia. Trudno być optymistą. Wolność jest organicznie związana z indywidualizacją. Dzisiejszy age of self w sieci to już jednak inny indywidualizm niż ten promowany przez Oświeceniową misję: krytyczny osąd, własny system wartościowania rzeczy i zjawisk. Indywidualizm dziś ma cechy "personalizmu konsumpcyjnego": wyróżnienie się z tłumu ("patrz na mnie"), ekscentryzm, narcyzm: "bądź sobą albo przepadnij". Miarą wysokiego statusu, sukcesu i kryterium dobrej samooceny staje się liczba relacji w sieci. Jest w tym więcej egopolis niż kolektywnej inteligencji. Plotka o sobie wpuszczana do sieci staje się głównym narzędziem kreowania wizerunku. Webowicz staje się cyfrowym węzłem (digital hub), który prywatyzuje społeczność, sam zarządza relacjami, w które wchodzi i stara się być w ich centrum.

Nie ulega wątpliwości, że technologie kooperacji owocujące serwisami społecznościowymi stają się istotnym elementem socjalizacji wtórnej, dokonującej się w peer networks. Zapewne, gdyby Margaret Mead dziś pisała "Kulturę i tożsamość. Studium dystansu międzypokoleniowego" (1978), uznałaby Web 2.0 za istotny czynnik kultury konfiguratywnej. Web 2.0 zastępuje w tej fazie socjalizacji instytucje: rodzinę, szkołę czy kościół. Ale można by także postawić pytanie, na ile staje się on źródłem pierwotnej socjalizacji, które wyręcza rodzinę w przekazie norm, wiedzy, kultury, znaczeń itp., skoro dzieci poświęcają więcej czasu na obcowanie w sieciach niż rodzice poświęcają im uwagi. Są obawy, że może to spowodować nieprzystawalność światów, co kiedyś nazywano luką pokoleniową.

Ale jest też i druga, jaśniejsza strona medalu. Socjolodzy i pedagodzy zwracają uwagę na fakt, że dzieci od najwcześniejszych lat otaczają się - czy też są otaczane - przedmiotami; funkcje zabawek pełnią rozmaite gadżety techniczne, gry. Amerykański antropolog, D. Boorstin już przed 30 laty obawiał się, że te przedmioty zastępują kontakty między dzieckiem a rodzicem, a wtedy nie jest to uspołecznienie dziecka, a jego uprzedmiotowienie. "Jadące z tyłu dzieciaki mają na uszach słuchawki i grają sobie w Nintendo, natomiast kierowca słucha swojej muzyki. Prowadzenie konwersacji nie jest już konieczne, milkną też na chwilę sprzeczki".

Może więc nawiązywanie relacji przez Internet, a zwłaszcza udział w serwisach społecznościowych jest odtrutką na to uprzedmiotowienie? Szansą uczenia komunikacji i kooperacji. Ale pod warunkiem, że zapośredniczenie tych relacji nie będzie zniechęcać do komunikacji bezpośredniej. A z tym doświadczenia są różne; w jednych zbiorowościach kontakt zapośredniczony owocuje przyrostem kontaktów face to face, w innych niekoniecznie. Na przykład socjolodzy i antropolodzy codzienności zauważają, że w polskich miastach, na osiedlach grodzonych, mieszkańcy coraz częściej wykorzystują Internet, aby piętnować niepoprawne zachowania innych mieszkańców (zdjęcia źle zaparkowanych samochodów, psów załatwiających się na trawniku w obecności właściciela i in.). Może to nawet wpłynąć na poprawę dyscypliny, ale czy koszt nie jest za duży? Poczucie bycia stale obserwowanym nie wpływa dobroczynnie na kapitał społeczny.

Internet w swym najnowszym wcieleniu burzy konwencje. Im więcej o nim wiemy, tym słabiej go ogarniamy. Należy żałować, że nasza elita intelektualna, poza nielicznymi wyjątkami, nie angażuje się w dyskusje, czym Web 2.0 może być dla kultury, gdzie jest dobroczynny, a gdzie jej zagraża.

(1) T. Anatrella, Le Monde, 2-3.04.95, cyt. za Forum", 23.4.95

(2) D. J. Boorstin, Technologia a demokracja, w: Dwieście lat USA, s. 409


TOP 200