Samotny inteligentny tłum

Nowe media, nowe społeczeństwo

Jak zmienia organizację społeczną Internet i telefonia komórkowa? Dopiero się tego uczymy. Ciekawe przykłady podaje wspomniany Rheingold. Przypomina, co wydarzyło się 20 stycznia 2001 r. w stolicy Filipin, Manili. Kilka niewinnych SMS-ów przyciągnęło na główny plac miasta wielotysięczny tłum protestujący przeciwko prezydentowi Josefowi Estradzie. Powtarzające się co dzień demonstracje rosły w siłę. Okazała się ona tak duża, że Estrada musiał ustąpić.

O rok późniejszy przypadek koreański opisuję w szczegółach w swojej książce "Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci". Zaczęło się z pozoru niewinnie. W 2002 r. Korea wraz z Japonią były gospodarzami mistrzostw świata w piłce nożnej. Drużyna Korei, zwana Czerwonymi Diabłami, sprawowała się nadzwyczaj dobrze. Jej kibice zwoływali się przez komórki i Internet, by wspólnie oglądać rozgrywki na rozwieszonych na ulicach telebimach. W Seulu gromadziły się miliony młodych ludzi. Powstał w ten sposób Ruch Czerwonych Diabłów, który po pół roku okazał się być wielką siłą polityczną. W czasie wyborów prezydenckich w grudniu 2002 r. dokonała się tzw. rewolucja pokolenia 386. Tym razem młodzi skrzyknęli się, by wybrać swojego kandydata.

Odległe od siebie miejsca, odległe od siebie motywy społecznej mobilizacji. Manila, niezadowolenie z polityki urzędującego prezydenta. Korea Południowa, sympatia dla narodowej reprezentacji. Polska, żałoba po śmierci wielkiego człowieka. Wszędzie jednak dostrzec można te same motywy, a raczej motyw zasadniczy. W każdym z tych miejsc ludzie odkrywają, że mogą się porozumiewać i działać wspólnie bez pośrednictwa instytucji. Kościół, partie polityczne są nieobecne, stoją obok, mogą się co najwyżej przyłączyć do ruchu, przyjąć wskazaną im przez samoorganizującą się wspólnotę rolę.

Podobnie zmarginalizowane w każdym z tych przypadków były tzw. MSM, czyli mainstream: media, radio i telewizja. O ile stwierdzenie to jest oczywiste w przypadku Filipin i Korei, wydawać się może nazbyt odważne w odniesieniu do śmierci Papieża.

A jednak rola radia i telewizji, choć tak wydawałoby się wszechobecnych, ograniczała się do podsycania i transmisji emocji, tworzenia globalnej wirtualnej wspólnoty pogrążonych w smutku. Wspólnoty realne tworzyły się samodzielnie.

Polska szansa na rewolucję

Co się stało w Polsce w kwietniu 2005 r.? Czyżby Jan Paweł II, tak bardzo przywiązany do tradycji, stał się przyczyną ponowoczesnej rewolucji? Jakkolwiek paradoksalnie brzmi to stwierdzenie, dopiero taka rewolucja byłaby zwieńczeniem procesu rozpoczętego w 1979 r. sławnym zawołaniem na ówczesnym Placu Zwycięstwa - "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej Ziemi". Oto bowiem pojawia się szansa na przebudowę struktury społecznej komunikacji w Polsce i na odbudowę wolnej przestrzeni obywatelskiego porozumienia, w której instytucje, skorumpowane i anachroniczne, zepchnięte są do roli pomocniczej. Stają się nie tyle zbędne, co ustawione w roli adekwatnej do potrzeb współczesnego społeczeństwa. Obywatele przekonali się, że mogą, gdy zajdzie taka konieczność, działać sami. Ta wiedza, miejmy nadzieję, przetrwa dłużej niż chwilowe zawieszenie broni między szalikowcami...

I sprawa druga. Ta wiedza jest warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, powodzenia polskiej społecznej rewolucji. Olbrzymi potencjał mobilizacji i samoorganizacji, jaki się ujawnił, nie jest z definicji ani dobry, ani zły. Technologie, jakie w tej mobilizacji pomogły, łatwo mogą być wykorzystane do celowej manipulacji. Mogą pomóc w odbudowie niezależnej sfery publicznej jako przestrzeni publicznej, obywatelskiej debaty. Mogą też jednak posłużyć chaotyzacji dyskursu publicznego, stać się narzędziem populizmu, o czym więcej pisałem w "Antymatriksie".

W kwietniu uzyskaliśmy empiryczne potwierdzenie sygnałów napływających z wielu stron, ujawnianych przez wiele krajowych i zagranicznych badań. Polacy są znacznie lepiej przygotowani do twórczej adaptacji nowych technologii niż polskie, w dużej mierze samozwańcze, elity. O ile społeczeństwo, w znacznej przynajmniej części, wkroczyło już do ponowoczesności, jego przywódcy i pasterze nadal tkwią w epoce przemysłowej. Próbują kierować światem, który już dawno odszedł. Najwyższy czas, żeby oni odeszli wraz z nim.

Jaki świat wyłoni się w miejsce starego? Nie wiemy, nie mamy prostej recepty na jego budowę. A budowa nie będzie łatwa, bo Polska cierpi od wielu lat na niedostatek wyobraźni. Jak zauważa prof. Przemysław Czapliński, wybitny krytyk literacki, żadne z najważniejszych wydarzeń w powojennej polskiej historii nie było prefigurowane w polskiej literaturze. W najważniejszych tytułach naszej prozy nie było miejsca na rok 1980 czy 1989. Nie było również miejsca na rok 2005. To zły sygnał, bo aktywna wyobraźnia jest jednym z ważniejszych mediów społecznej komunikacji.

Edwin Bendyk jest publicystą tygodnika Polityka, współzałożycielem Centrum Badań Sieciowych przy Warszawskim Instytucie Badawczym.


TOP 200