Rafał

Mam na imię Rafał. Jestem informatykiem w pewnej firmie średniej wielkości - takie sobie kilka serwerków i lekko ponad 100 stacji roboczych.

Mam na imię Rafał. Jestem informatykiem w pewnej firmie średniej wielkości - takie sobie kilka serwerków i lekko ponad 100 stacji roboczych.

Nic szczególnego, nic wybitnego - proza życia informatyka w kształtującej się gospodarce rynkowej przy dużym bezrobociu oraz pokutujących z minionej epoki przyzwyczajeniach kadry zarządzającej i niechęci tych przełożonych do godziwego wynagradzania pracowników. Zresztą z wynagrodzeniem nie jest tak źle, jak z ilością pracy, a szczególnie z brakiem zrozumienia zasad informatyki i zarządzania nią przez właś-cicieli firmy. Jednym słowem jest przy czym zaganiać - liczba komputerów pomnożona przez możliwości użytkowników generujących coraz to bardziej egzotyczne problemy, nie czyni mego chleba lekkim, aczkolwiek jest on może trochę mniej przaśny niż dla wielu innych ludzi.

Przy tej ilości codziennej, rutynowej pracy trudno o stawianie sobie zadań ambitniejszych. Tym bardziej myślenie o malutkich nawet projekcikach w sferze tworzenia oprogramowania należy pozostawić na czas zasłużonej emerytury, jako hobby. Nie mam mocy przerobowych na tyle, aby podołać dodatkowym zadaniom w godzinach pracy. A propos hobby. Czasami jestem nagabywany przez kolegów z pracy (nieinformatyków, bo takich więcej nie ma "na wyposażeniu" firmy) o stworzenie jakiegoś małego programiku. W rzeczy samej są to sprawy drobne - tak szacunkowo na pół miesiąca pracy. Niemniej ze względów wspomnianych wyżej, zmuszony jestem odmawiać. Ludziom zdaje się, że gdy radzę sobie z komputerami, to nie ma dla mnie większego znaczenia czas poświęcony na programowanie, że dla mnie to jak do kiosku po gazetę skoczyć. Do tej pory udaje mi się zgrabnie wykręcać z tego typu indagacji, chociaż nie wiem, czy nie jestem przypadkiem odbierany jako stwór niekoleżeński. Cóż począć, skoro ludzie nie są w stanie pojąć z czym to wszystko się wiąże.

Pewnego razu na przykład, ktoś (a był to ktoś z "samej góry") zagadnął mnie o sprawę napisania drobnego programu - oczywiście nieodpłatnie, w ramach obowiązków służbowych. Starając się wykręcić sianem, tłumaczyłem ogromem moich zmagań z bieżącą eksploatacją i brakiem możliwości wygospodarowania czasu na dodatkowe, aczkolwiek twórcze działanie. Wobec mojego nieugiętego stanowiska usłyszałem propozycję, aby program robić w takim razie po godzinach pracy, jako hobby. Odparłem, że moim hobby jest akurat historia, a nie informatyka. Zaskoczenie było pełne - jak to możliwe, aby nie pasjonować się informatyką.

Uważam, że czynności wykonywane z pobudek komercyjnych przestają pełnić rolę hobby, jeżeli nawet kiedyś nim były. A pan, panie chirurgu, nie ma takiego konika, aby kogoś w domowym zaciszu pokroić?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200