Prosto w oczy

Początkowo założono, że warto byłoby znaleźć następcę dla poczciwego kodu kreskowego EAN (European Article Number). Wprawdzie takim kodem można zapisać sporo informacji o produkcie, np. w wersji EAN-128, niemniej ich liczba nie odpowiada rosnącym potrzebom współczesnej gospodarki i handlu. Dodajmy przy tym, że te potrzeby często generuje nie kto inny, ale my - klienci. Jeśli w jakimś produkcie spożywczym natrafimy na kawałek szkła, to nie wystarcza nam wiedza o tym, kto go wyprodukował. Chcielibyśmy wiedzieć, kiedy dokładnie miało to miejsce, jaki pracownik obsługiwał wówczas linię produkcyjną, z jakich surowców i od jakich dostawców produkt wytworzono i jaką przebył on drogę: od zakładu, przez wszelkie magazyny, hurtownie, firmy transportowe, aż do regału sklepowego, z którego nasza ręka ów feralny wytwór wzięła. Wszystko to da się zapamiętać na chipie RFID, który wraz z towarem przechodzi przez wszelkie bramki skanujące i zapisujące, zgodnie z cyklem życia produktu - od fabryki aż do wysypiska śmieci. Wystarczy odpowiednia pojemność znacznika i przydzielenie każdemu uczestnikowi łańcucha logistycznego obszarów, które można zapisywać bądź tylko odczytywać.

Ochrona danych czy ochrona przestępców

Dodatkową zaletą radioetykietki jest jej niezależność od optycznego kontaktu z czytnikiem. Wprawdzie generalnie pomyślana jest ona jako element pasywny (nie ma własnego zasilania), ale może korzystać z energii wypromieniowywanej przez współpracujące z nią urządzenia.

Fantazja związana z wymyślaniem przeróżnych zastosowań dla "mądrego znacznika" (smart tag) nie ma granic. Na pierwszy ogień pójdą tradycyjne kasy sklepowe. Koniec z wystawaniem w kolejce w godzinach szczytu i żmudnym skanowaniem każdego opakowania osobno. Pakujemy kosz pełen towarów, przejeżdżamy przez bramkę skanującą i zakupy załatwione. Na życzenie stosowna kwota z rabatami zostanie automatycznie odksięgowana z naszej karty płatniczej, wyposażonej w odpowiedni chip. Nie musimy się martwić, że gdzieś na regale zabraknie "naszego" produktu. Inteligentna półka sklepowa (smart shelf) już wcześniej zadba o to, żeby była pełna - specjaliści od marketingu szacują, że tylko ten element nowej technologii pozwoliłby zwiększyć obroty nawet powyżej 10%. A po przyjściu do domu inteligentna kuchenka mikrofalowa sama wiedziałaby, na ile nastawić czas podgrzewania.

Radioetykietki to także znakomity sposób pobierania opłat na parkingach czy autostradach lub znakowania książek w bibliotece. Wersje "tekstylne" mogą być wszywane w zakładową odzież roboczą, która po praniu bezbłędnie trafi do swego użytkownika. I drżyjcie złodzieje! Na każdym produkcie można automatycznie zarejestrować dane jego właściciela i w krytycznym momencie możliwy będzie odczyt identyfikacyjny przez uprawnione osoby, nawet na przysłowiowym końcu świata.

Kreślone tu wizje nie dotyczą odległej przyszłości, ale stają się rzeczywistością, którą na szerszą skalę zobaczymy w nadchodzącym roku 2005. Amerykańska armia zażądała już, by wszelkie dostarczane jej towary - od karabinu po żołnierskie skarpety - były wyposażone w elektroniczne znaczniki. W podobnym kierunku idą wielkie międzynarodowe koncerny, takie jak szwajcarska sieć handlowa Metro, brytyjska Tesco czy Procter & Gamble.

Początkowo rzecz dotyczyć będzie sfery produkcji i logistyki. Na koncepcje typu "sklep przyszłości" (future store) poczekamy do czasu, kiedy ustalone zostaną szczegółowe standardy ochrony danych konsumenckich wraz z gwarantującymi zachowanie tych standardów technologiami. Na przykład takie organizacje jak CASPIAN (Consumers Against Supermarkets Privacy Invasion And Numbering) żądają, aby żywot radioetykietki kończył się w sklepie - tzn. by po zakupie kasowano wszelkie dane, które mogłyby zostać powiązane z indywidualnym klientem. W praktyce nikt nie zabroni wszakże klientowi, by wydał indywidualną zgodę na niekasowanie tych danych.

Dla tych, którzy chcą uzyskać gwarancję anonimowości, przewidziano już zastosowanie specjalnych dezaktywatorów elektronicznych etykietek. Przypomina to trochę paradoksy związane z telefonią komórkową. Najpierw wydajemy grube pieniądze na infrastrukturę gwarantującą komórkową łączność "wszędzie" - od tuneli metra po narciarskie stoki, a potem wydajemy następne sumy, by zakłócać tę łączność w wybranych miejscach, np. w teatrze.

Elektroetykiety połączone z dowodami osobistymi nie uwolnią nas pewnie od procedur skanowania źrenic na lotniskach czy w bankach, bowiem pełne bezpieczeństwo zagwarantuje nam dopiero kombinacja różnych technologii. Na płytce RFID można wszakże zapisać także nasze parametry genetyczne. Dostęp do nich powinien być ściśle kontrolowany. A tym, którzy i tego się boją, warto przypomnieć, by rozważyli całościowy bilans zalet i wad nowej techniki. Nie może być bowiem tak, że słuszne żądanie ochrony naszych danych osobowych przeradza się (w skrajnej postaci) w ochronę przestępców, których łatwo dałoby się zidentyfikować.


TOP 200