Pomóżmy sobie sami

Wiele firm liczy jednak bardzo na możliwość skorzystania z funduszy strukturalnych. Niektóre z nich chyba nawet pod tym kątem konstruują swoje modele biznesowe. Jakie to może mieć skutki dla ich dalszej działalności i obecności na rynku?

Z punktu widzenia przedsiębiorców są to zachowania racjonalne. Gdy można otrzymać środki, których koszty pozyskania są niższe niż na rynku, to trzeba się o nie starać. Lepiej jest mieć kontrakt od publicznego inwestora niż od prywatnego. Właściciel publiczny mniej się przejmuje kosztami, w związku z czym można liczyć na większy zysk. Od niczego jednak nie wolno się zbytnio uzależniać. Tak samo i w tym przypadku, wiązanie swojego biznesu tylko z funduszami strukturalnymi może się potem zemścić. Na każdy projekt trzeba patrzeć osobno i oceniać, w jakim stopniu opłaca się w nim uczestniczyć. Nie wolno jednak zapominać, że trzeba umieć konkurować w różnych segmentach rynku. Przez długi czas odbiorcą jednej czwartej towarów wyprodukowanych w Finlandii był Związek Sowiecki. Gdy nastąpił jego rozpad, gospodarka fińska przeżyła bardzo poważny kryzys. Przedsiębiorstwa fińskie musiały nauczyć się na nowo funkcjonowania według mechanizmów wolnorynkowych.

Zagrożeniem związanym z wykorzystaniem funduszy strukturalnych może być też uzależnienie podjęcia działań od arbitralnej decyzji urzędnika. Komisja oceniająca wnioski odrzuciła niedawno projekt jednej z polskich firm z branży IT uznając, że jest on zbyt mało innowacyjny, podczas gdy fachowcy na całym świecie uważają rozwiązania tej firmy za bardzo nowoczesne, wybiegające w przyszłość, a firmie brakuje pieniędzy na ich promocję.

Urzędnik chce, żeby wszystko wyglądało dobrze w sprawozdaniu, natomiast przedsiębiorca chce, żeby jego działania przynosiły mu zysk. Te dwie postawy są nie do pogodzenia, bariera między nimi jest nie do zlikwidowania. Jedyną sensowną rzeczą, którą można zrobić, jest oddzielenie od siebie tych dwóch, tak różnych sfer działalności. Rolą państwa powinno być stworzenie przedsiębiorcom warunków zachęcających do aktywności. To wszystko. Z resztą już sobie sami poradzą.

Podawałem już wcześniej przykład Irlandii. Trzeba iść irlandzką drogą.

Za przykład kraju, który potrafi skutecznie zabiegać o środki unijne i efektywnie je wykorzystywać, uchodzi ostatnio Hiszpania.

To w dużej mierze mit. Wartość prywatnych inwestycji zagranicznych, które pojawiły się w Hiszpanii po przystąpieniu do Unii Europejskiej, była kilkakrotnie większa niż wysokość funduszy strukturalnych. To była główna przyczyna gwałtownego rozwoju gospodarczego Hiszpanii. Podobnie jest w Portugalii, która stała się krajem bardzo otwartym na inwestycje zagraniczne.

W naszym kraju władze, głównie samorządowe, również starają się zabiegać o zagranicznych inwestorów. Na ile jednak inwestycja zagraniczna w wydaniu, z jakim mamy u nas do czynienia, może być rzeczywistym gwarantem stabilnego, długotrwałego rozwoju regionu? Zawsze przecież gdzieś na świecie można znaleźć tańszą siłę roboczą i otrzymać większe ulgi podatkowe.

Przy podejmowaniu decyzji o wyborze miejsca do inwestycji najważniejsze znaczenie ma dla przedsiębiorców kształt otoczenia biznesowego. Liczą się przede wszystkim stabilizacja polityczna, stabilizacja ekonomiczna, sprzyjające otoczenie instytucjonalne i duży rynek. Dopiero na samym końcu są ulgi. Mogą przesądzać o podjęciu decyzji w sytuacji, gdy wszystkie poprzednie warunki są podobne czy porównywalne, ale nigdy nie stanowią przesłanki najważniejszej, pierwszoplanowej. Firma musi bowiem najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czy i dlaczego chce być w danym miejscu.

To znaczy, że nasze władze za biegają o zagranicznych inwestorów od końca...

Bo to jest to, co urzędnicy potrafią wymyślić. Wiedzą, że mogą się zobowiązać wybudować drogę, uzbroić teren, dać ulgi. Nie są w stanie natomiast odważyć się na działania ukierunkowane na stworzenie klimatu sprzyjającego prywatnym inwestycjom. To bowiem wymaga często podejmowania niepopularnych decyzji, narażania się wyborcom. Lepiej więc mówić o ulgach niż działać, tak jak to miało miejsce w Irlandii, czy bliżej nas w Estonii, Łotwie, Litwie czy Słowacji na rzecz stworzenia stymulującego rozwój gospodarczy systemu podatkowego czy redukcji wydatków publicznych.

Wiele gmin i miast zapowiada, że będzie realizować zaplanowane inwestycje - na przykład budowę systemów teleinformatycznych czy sieci dostępowych - bez względu na to, czy zgłoszone przez nie projekty dostaną unijne dofinansowanie czy nie. W przypadku odmowy przedsięwzięcie ma być finansowane z zagwarantowanych we własnym budżecie środków.

To bardzo dobrze, tak właśnie powinno być. Projekty powinny być przygotowywane pod rzeczywiste potrzeby lokalnych czy regionalnych społeczności, a nie dlatego że można dostać dofinansowanie z unijnego budżetu. Jeszcze raz podkreślam, że znacznie ważniejsze są działania własne i tworzenie wewnętrznych warunków sprzyjających rozwojowi niż wielkość unijnej dotacji.


TOP 200