Piktogramy i słowa czyli tam i z powrotem

Mówi się o różnych rewolucjach umysłowych w historii naszego gatunku, ale na miano największej zapewne zasługuje ta, w trakcie której człowiek stworzył pismo oparte na kodzie symbolicznym złożonym z asemantycznych cząstek graficznych i fonetycznych (liter i głosek). Każdą z tych cząstek można zdekontekstualizować, wyjmując ją z całości semantycznej, jaką jest wyraz, logos (stąd można mówić o innym logotypie). Takiej operacji nie da się przeprowadzić z reprezentacjami obrazkowymi, które są same w sobie znaczeniem i kontekstem. Taki alfabet legł, zdaniem de Kerckhove'a, "u podstaw najważniejszych modeli, według których zakodowana jest myśl ludzkości: struktura atomu, genetyczny łańcuch aminokwasów, układ bitowy w komputerach. Wszystkie te kody mają moc działania i tworzenia i wszystkie wyrastają z podstawowego modelu: alfabetu. Tajemnicą wynalazków i innowacji jest pobieranie informacji z jednego kontekstu i umieszczanie jej w innym".

To właśnie umożliwił język alfabetyczny i mózg, będący naturalnym procesorem takiego języka. Umysł zaprogramowany do czytania i model alfabetyczny skierowały człowieka na drogę wgłębiania się w materię przez analizę coraz mniejszych niewidocznych gołym okiem cząstek. Bez takiego alfabetu Demokryt z Abdery prawdopodobnie nie wydedukowałby istnienia atomu (cząstki materii uznawanej przez blisko dwa tysiące lat za najmniejszą), nie mając ku temu podstaw empirycznych. Konkluzja wydaje się prosta: dopóki będzie taki alfabet, dopóty człowiek będzie zdolny do innowacji i transgresji intelektualnej. Nie wiadomo czy taki język przetrwa bez uszczerbku rewolucję w kodach symbolicznych niesioną przez komputer. Jeśli nie przetrwa, oznaczałoby to, że został zniszczony przez jedno ze swych "najpóźniejszych dzieci", komputer właśnie. Za dwa, trzy pokolenia będziemy zapewne więcej wiedzieć, czy - a jeśli tak - to jak dalece języki alfabetyczne ulegną degradacji, zaś neojęzyk będzie ikoniczny.

Można dziś z pewnością stwierdzić, że żadna kultura nie odrzuca komputera i Internetu z ich systemami ikon. Nie bardzo wiadomo, jak te ikony są odbierane w różnych kulturach jako przedstawienia symboliczne, na ile ulegają polisemii (wieloznaczności). Można tylko powiedzieć, że nie stwarzają zakłóceń semantycznych w komunikacji sieciowej. Różnie w przeszłości bywało z odczytywaniem obrazów (i to nawet jeśli zmyślona jest historia o reklamacji przez jednego z członków plemienia indonezyjskiego konserwy mięsnej Gerbera, opatrzonej fotografią twarzy dziecka roześmianego od ucha do ucha, który spodziewał się znaleźć wewnątrz dziecko do... skonsumowania).

Jeśli nastąpi degradacja języka alfabetycznego i upowszechni się ideograficzna lingua franca, to człowiek prawdopodobnie będzie już inaczej zaprogramowany. Czy więc historia zatoczy koło i człowiek będzie podobny do tego sprzed wynalazku pisma, kiedy to myślał obrazami, jak dziś dziecko nie umiejące jeszcze czytać i pisać? To dramatyczne pytanie. Być może dlatego we wszystkich programach polityki kulturalnej, zarówno międzynarodowych, jak i narodowych, widzimy tak mocny akcent na książkę i czytelnictwo, bez których nie ma kultury europejskiej czy ogólniej - zachodniej. A jeśli jej nie ma, to znaczy, że nie ma także geniuszu innowacyjności i kreatywności, które dał Europie język alfabetyczny.

Na razie, jak powiada Sven Birkets w książce The Gutenberg Elegies: the Fate of Reading in an Electronic Age, mamy jeszcze erę protoelektroniczną. Nie wiemy, jaka będzie ta w pełni elektroniczna. Technika cyfrowa pozwala na przekłady intersemiotyczne: dźwięków na obrazy i odwrotnie, słów na obrazy i odwrotnie, słów na dźwięki i odwrotnie. Przy takiej technice kultura przestaje być systemem, lecz staje się sfragmentaryzowanym zbiorem elementów, "kulturą interfejsów". Czy nie nastąpi spłaszczenie historycznej perspektywy, zanikanie ego z powodu kolektywizacji inteligencji i złapania w sieci, czyli "konektybilności" wszystkiego ze wszystkim? W przekonaniu Birketsa stajemy się jako kultura i gatunek płytsi, odwracamy się od głębi i - co najważniejsze - grozi nam erozja języka, która uniemożliwi recepcję wielkich idei i literatury przez miliony ludzi.

Czy są to obawy na wyrost? Czy może się okazać, że dla "pokolenia ikonicznego" język wizualny będzie doskonałym narzędziem ekspresji i duchowości, nie gorszym, a może nawet lepszym niż pismo czy druk dla wcześniejszych pokoleń?

Słowa i obrazy

Można się obawiać, że w efekcie nastąpi deterioracja języka mówionego. Szacuje się, że za pięć lat transmisja głosu będzie stanowić zaledwie 1% całej teletransmisji: reszta przypadnie na tekst, obrazy, grafikę czy muzykę. Człowiek żyjący dziś w cywilizacji informatycznej różni się od swojego przodka z czasów przed wynalezieniem pisma alfabetycznego wieloma cechami. Przede wszystkim posługuje się dwoma kodami: ikonicznym i alfabetycznym. Wielu wizjonerów wieści erozję tego drugiego. Czy jednak kodowi ikonicznemu również nic nie grozi?

Otóż grozi i to z całkiem niespodziewanej strony - głosu, którego udział w teletransmisji danych wprawdzie spada, ale wydatnie się zwiększy, gdy w następnej generacji komputera komunikować się z nim będziemy właśnie głosem. Będzie to nowa era w komunikacji, którą można nazwać face to computer. Czy komputer nie będzie wtedy występować w dominującej roli, jako partner narzucający kod, pozwalający na komunikację tylko na jego warunkach? Może zapowiadany triumf języka mówionego będzie oznaczał swoistą neoarchaizację komunikowania? Wiele tu będzie zależeć od tego, jaki kod będzie preferować "generacja SMS". Dotychczasowe telefony komórkowe raczej promowały język naturalny, mówiony i pisany, choć ten drugi wymuszający nowe skrótowe kody, często bardzo zindywidualizowane ze względu na ograniczoną liczbę znaków (160). Jeśli jednak w nowej generacji (UMTS) upowszechni się MMS (Multimedia Message System), to może dojść do kolejnej ofensywy ikonizacji. Zobaczymy (raczej niż przeczytamy).

Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą socjologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie i Uniwersytecie w Białymstoku.


TOP 200