Nadchodzi czas Zombi

Oburzanie się na spam przypomina trochę wyklinanie na tajfun. Musimy z nim żyć, chociaż słyszę, że podobno chce się z nim walczyć, tudzież są przygotowywane jakieś regulacje prawne.

Oburzanie się na spam przypomina trochę wyklinanie na tajfun. Musimy z nim żyć, chociaż słyszę, że podobno chce się z nim walczyć, tudzież są przygotowywane jakieś regulacje prawne.

Ze spamem walczyć się powinno nawet nie dlatego że doskwiera on ludziom, lecz że generuje straty. Ileś milionów ludzi traci czas na bezproduktywne usuwanie masowych reklam z dysku - nie mówiąc już o tym, że spam spowalnia cały ruch w Internecie, na czym tracimy dokładnie wszyscy.

Ciekawe jednak, że nikomu nie przeszkadza spam na billboardach, bo tu nie ma strat; lecz zyski. Jeśli się rzeczywiście walczy ze spamem, to ja się pytam, dlaczego pewien gentleman mógł na nim w Ameryce legalnie zarobić 20 mln USD? Widocznie miał zlecenia od biznesu. Mają też pewnie takie zlecenia programiści kreujący spamowe boty, czyli programy (mailery), które same szukają e-adresów, trafiają na chybił trafił na IP i same wysyłają miliony śmieci.

Tysiące firm oferuje programy rozsyłające spam dla zwykłych użytkowników. Za użytkowanie spam generating software płaci się kilka dolarów za godzinę i dodatkowo dolara za każdą następną. Jedna godzina wystarczy, żeby rozesłać kilkadziesiąt tysięcy e-mali (zależy od przepustowości i ilości danych w e-mailu). Płacą za to działy promocji firm, których pracownicy... są później nierzadko adresatami tych przesyłek. To zaklęty krąg.

Sieciowy napęd

Jeden spam wysłany rano może potencjalnie dotrzeć do miliarda adresatów, czyli prawie z prędkością światła. Taka jest potęga sieci w epoce globalizacji. Mamy tu do czynienia z daleko posuniętym procesem dezintermediacji - medium raz wprawione w ruch samo klonuje informacje bez angażowania żywego pośrednika. Wtedy traci się nad tym kontrolę; wszyscy mogą być beneficjentami, ale i ofiarami. Ot, demokratyzacja ryzyka - chciałoby się powiedzieć za Ulrichem Beckiem. Nikt nie jest odeń wolny.

Potężni dostawcy usług pocztowych w sieci składają pozwy przeciwko kilkuset osobom prawnym i fizycznym rozsyłającym junk email. Pozywający: America on Line, Earth link i Yahoo! powołują się na nowe prawo antyspamowe, które weszło w życie w USA z początkiem tego roku. Nowe prawo znane jako Can-Spam Act of 2003 (http://www.spamlaws.com/federal/108s877 ) pozwala na zwalczanie niektórych metod, którymi posługują się firmy i osoby rozsyłające śmieciową pocztę, czyli fałszywie informujące o treści tematy wiadomości, podawanie fałszywych adresów zwrotnych oraz ukrywanie miejsc wysyłania poczty.

Ostre prawo antyspamowe zmniejsza zyski spamerów, ale naturalnie nie zlikwiduje tego procederu, a nawet skłania do radykalizacji działań. Przepisy antyspamowe nie obejmują naturalnie legalnego mailingu, na który internauta musi się zgodzić, jeśli chce otrzymać darmowe konto pocztowe (co w Polsce jest regułą). Wtedy żaden program antyspamowy tego nie wyłapie i nie zlikwiduje.

Widać tu pewną analogię. Potężny food industry wydaje miliardy dolarów na reklamę chipsów i innego dziadowskiego jedzenia, a inni zarabiają kolejne miliardy na leczeniu otyłości, czy też tylko iluzji leczenia (nagroda) i tzw. easy gliderach (taśma do maszerowania w miejscu).

I interes się kręci. Nie mogę zapomnieć widoku 5 tys. studentów i pracowników naukowych Penn State University zebranych w hali sportowej z okazji wizyty prezydenta Clintona na Commencement Day (pasowanie absolwentów). Większość chrupała chipsy, popijając kolą.

Tak samo jest ze spamem: jedni produkują spam, a inni - programy antyspamowe. Mam mocne podejrzenie, że często robią to jedni i ci sami. Kiedy odesłałem przez pomyłkę do nadawcy (zamierzałem na serwer mojego dostawcy Internetu) jeden z takich ordynarnych kawałków, to w odpowiedzi otrzymałem - a jakże - adres witryny z programem antyspamowym. Obieg zamknięty. Oczywiście, nie za darmo.

Zaznaczę, że nie chodzi mi o reklamę w ogóle, bo ta jest nieodłącznym atrybutem rynku, a o reklamę w postaci wszędzie wciskającego się spamu, który ogranicza nasze możliwości wyboru, a przecież to on właśnie - ów wybór - miał być najważniejszą ofertą kapitalizmu po zniszczeniu imperium zła i triumfie "królestwa dobra".

W poprzednim odcinku zastanawiałem się nad ontologicznym statusem spamu, dochodząc do konkluzji, że jego ekspansja leży w naturze kapitalizmu epoki infoglobalizacji. Pal sześć, gdyby chodziło tylko o klasyczne rozsyłanie spamu z pojedynczych adresów. To też byłoby dokuczliwe, ale do opanowania. Problem jest poważniejszy, bo związany z nielegalnym wykorzystywaniem komputerów jako Zombi, co bliżej przedstawił na tych łamach Krzysztof Gienias (w numerze z 24 lutego br.). Jak podaje autor, powołując się na wiarygodne źródła, ok. 30% spamu jest przesyłane z przejętych maszyn.

Stale pracują komputery, których zadaniem jest trafić na odpowiedni IP, który sprzedaje się firmom reklamowym.

Według danych firmy Sandvine, 80% e-maili reklamowych jest sprawką komputerów-zombi. Co więcej, w Internecie można nabyć adresy IP zawirusowanych komputerów z otwartymi portami komunikacyjnymi. Spamerzy z takich adresów budują sieci BotNet, o czym użytkownicy nie maja pojęcia. Obrót tymi BotNetami stał się osobną sferą handlu w sieci.

Poważnym problemem stają się programy szpiegowskie (spyware) służące do podglądania lub wykradania cennych danych, takich jak numery kart kredytowych, hasła dostępu czy ważne dokumenty. Badania z początku br. przeprowadzone wspólnie przez firmy EarthLink oraz Webroot Software wykazały, że oprogramowanie szpiegowskie jest zainstalowane na ok. 30% amerykańskich PC. Skanowanie miliona komputerów wykryło na nich ok. 28 mln takich programów. Około 300 tys. to bardzo niebezpieczne programy wyspecjalizowane w wykradaniu danych.

Groźne jest to, że programy szpiegowskie chroni doskonały kamuflaż; instalują się one niepostrzeżenie, często za pośrednictwem freeware. Większość programów, takich jak "ściany ogniowe", jest bezradna. Jest mnóstwo programów antyszpiegowskich, ale jeśli nawet wykrywają one spyware dosyć skutecznie, to jednak nie bardzo radzą sobie z czyszczeniem z nich komputerów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200