Kultura eliksiru

Nie tylko chemia...

Do poprawiania człowieka wprzęgnięta została także genetyka. Od maja br. prawo brytyjskie dopuszcza w celu optymalnego sztucznego zapłodnienia selekcjonowanie zarodków - dopiero ten wolny od wad genetycznych umieszcza się w macicy. To już można nazwać "ludzkim ogrodnictwem", czyli eugenicznym wspomaganiem natury.

Genetyka i psychofarmakologia "rasują" organizmy i mózgi, ale to ciągle dokonuje się w ramach poprawiania natury, choć oznacza już ingerencję w prawa ewolucji. O wiele bardziej brzemienna w skutki będzie bioelektroniczna hybrydyzacja człowieka. Ona jeszcze raczkuje, a poza tym niewiele wydostaje się z zacisza laboratoriów. Eksperymenty w tej dziedzinie dają nadzieję na przywrócenie wzroku czy słuchu, a osobom sparaliżowanym odzyskanie władzy nad ciałem. I cóż w tym strasznego, że taki człowiek będzie hybrydą bioelektroniczną?

Implanty domózgowe - bo w końcu musi paść to słowo - to fantastyczna i potencjalnie obiecująca, ale i groźna wizja. Chodzi o interoperacyjność neurokomputerową: mózg-maszyna. Niektórzy te nowinki dezawuują, inni traktują całkiem poważnie - i to nie tylko ci goniący za naukową sensacją. Do implantów człowiek się przyzwyczaja od dawna, ale nigdy nie były to chipy wszczepiane w mózg. Ten temat, podobnie zresztą jak cały problem integracji człowieka i maszyny, staje się obsesją kultury popularnej, by wymienić najgłośniejsze filmy: "Johny Mnemonick", "Terminator", "Robocop", "Blade Runner" Ridleya Scotta, "Kosiarz umysłów". Z tych filmów wyłania się obraz człowieka przestarzałego, ofiary fatalistycznych sił. Ideał kulturalnej, myślącej jednostki stanie się tak samo anachroniczny jak ludzkie ciało.

Jeden z tych filmów, dość już dziś realistyczny "Johny Mnemonick", pokazuje, jakie mogą być skutki przełamania bariery dostępu do mózgu. Nie wiadomo zresztą, czy takich eksperymentów już nie przeprowadzano. Jeśli tak, to niedługo może się okazać, że dzięki takim implantom człowiek przestanie być wewnątrzsterowny, a stanie się usieciowiony, zewnątrzsterowny w dosłownym znaczeniu tego pojęcia (przez remote control, czyli pilota), stanie się "człowiekiem silikonowym", symbiotycznym, metaczłowiekiem. Wtedy wizja "wielkiego brata" w postaci "wielkiego serwera" wcale nie musi być taka fantastyczna. Czy nie znajdą się tacy chętni, którzy chcieliby mieć implantowaną w mózgu całą "Encyklopedię Britannica" skomunikowaną z siecią neuronów mózgowych i wykorzystywaną w razie potrzeby? Intelektualne "turbodoładowywanie" człowieka może być tak samo, a może jeszcze bardziej akceptowane niż wzmacnianie potencji. Bo któż nie chce być mądrym?

Niemiecki filozof Peter Sloterdijk obawia się, że wkraczamy w trzeci etap formowania się gatunku ludzkiego (filogenezy): w pierwszym etapie czynnikiem uczłowieczania była ewolucja, w drugim hominizowała nasz gatunek kultura, w trzecim czynią to antropotechnologie. One wiele obiecują, ale też zastawiają pułapki. Skoro można dzięki nim się udoskonalić, poprawić sobie osobowość, sylwetkę, to po co się męczyć pracą nad sobą, gimnastyką itp. Po co wysiłek intelektualny, skoro chemia mózgu to załatwi - poprawi jego parametry?

Nie zadawaliśmy sobie pytania, po jakie moce sięgamy, gdy postęp techniki wspomagał tylko mięśnie i zmysły. Obecne generacje technologii przekroczyły paradygmat newtonowski, wyprowadziły nas z ery mechaniki. Po prostu "majstruje się koło mózgu" - po raz pierwszy dokonując tego za pomocą technologii, bo psychofarmakologicznie i symbolicznie czyniono to od zarania ludzkiej historii.

Jeśli pytamy o owe antropotechnologie, to nie sposób oprzeć się refleksji: czy to jest jeszcze hominizacja gatunku, czy już może posthumanizm? Takie pytanie zadaje Fukuyama w przywoływanej książce "Our Posthuman Future", a także Juergen Habermas w mniej znanej, ale chyba mądrzejszej pracy "Przyszłość natury ludzkiej" oraz wielu innych poważnych autorów.

Nasilają się spekulacje na temat "wyścigu szczurów" między mózgami - sztucznym i naturalnym. Czy motorem działań jest zwykła, ludzka ciekawość, potrzeba dzielności, dążenie człowieka do wyczynu, do transgresji - przekraczania siebie? Steven Hawking mówi o komercyjnych powodach usprawniania człowieka oraz szalonego pędu do konstruowania inteligentnych maszyn. I chyba w tym tkwi sedno problemu. Rynek staje się najważniejszą sferą regulacji, wsysając wiele dziedzin, które w przeszłości były przynależne sferze publicznej. Skoro dziś liczy się najbardziej kapitał ludzki: wiedza i umiejętności, to powiększenie inteligencji człowieka jest atutem w walce konkurencyjnej. Jak powiada A. Buller, jakość i ilość sztucznej czy naturalnej, ale poprawionej inteligencji będzie decydować o przynależności krajów do przodujących lub zacofanych.2 Tak jak sportowców nic nie powstrzyma przed zażywaniem różnych specyfików dla podniesienia wydolności organizmu i osiągnięcia sukcesu, tak i ludzie nie obronią się przed pokusą używania psychotropów czy poddania się manipulacji genetycznej, aby osiągnąć jak najlepszą pozycję na skali, którą wszyscy jesteśmy dziś mierzeni. Jeśli zainwestowano przed kilkunastu laty tyle pieniędzy w superkomputer Deep Blue, to nie po to tylko, aby dał mata arcymistrzowi szachów, lecz po to, aby jego następca pomagał wygrywać w konkurencji wojskowej, ekonomicznej, czy kulturalnej, która staje się coraz bardziej konkurencją intelektualną. Jeśli będzie lepszy od najlepszego geniusza, to dla tego ostatniego nie będzie miejsca.

Tak jak ropa czy ruda musi zostać przetworzona, żeby była paliwem czy stalą, tak wiedza też musi zostać przetworzona i zaaplikowana, aby dawać pieniądze czy władzę. Muszą więc być lepsze mózgi i programy generujące informacje i wiedzę, których nie ma w pamięci komputera, ale które wynikają z zawartości jego pamięci. (Inteligentne programy, samouczące się sztuczne sieci neuronowe, silniki wnioskujące - infering engines, zdolne do sądów logicznych i posługujące się własnymi regułami implikacji) Ludzie, którzy je konstruują, to "inżynierowie wiedzy". Mogą je tak długo konstruować, dopóki ich mózgi będą lepszymi "silnikami wnioskującymi" od tych, które stworzyli. Coraz inteligentniejsze maszyny stawiają inżynierom wiedzy coraz wyższe wymagania, wypychają ludzi w coraz wyższe rewiry intelektualne dostępne coraz mniej licznym.

W stronę posthumanizmu?

Pojęcie wspomnianego posthumanizmu krąży w obiegu internetowym, a także w dyskusjach o sztuce. Definiuje się go najczęściej jako stan, w którym przezwyciężone zostają ograniczenia naturalnej "ludzkiej formy". Doprowadzi doń człowieka dążność do doskonalenia gatunku. Już rozpoczęło się przekraczanie granic człowieczeństwa; następny krok nie będzie naturalny, czy nawet mutacyjny, a technologiczny. I nie będzie to przyspieszenie ewolucji, lecz jej dyskontynuacja.

Posthumanizm jawi się jako coś podobnego do prymitywnego mechanicyzmu. Tak jak ten uważał człowieka za trochę bardziej skomplikowaną maszynę, tak posthumaniści traktują mózg ludzki jako bardziej złożony komputer. Nawiązuje się tu do nietzscheańskich idei końca moralności, woli mocy, nadczłowieka. Wolność wyraża się w zupełnej swobodzie kierowania ewolucją własnego ciała i umysłu; nie ma litości dla ekonomicznie czy psychicznie słabszych.

Jedno jest pewne: toczyć się będzie wojna o inteligencję między chemią, biologią-genetyką a informatyką, miedzy mózgiem a komputerem. W XXI w. rozstrzygnie się, jak sobie poradzimy ze sztucznymi tworami, które wymyślamy: do nas czy do nich będzie należeć kontrola przyszłości Ziemi. Czy nowe moce, po jakie sięgamy, nie oznaczają, że nie wystarczy do wyjaśniania tych kwestii perspektywa humanizmu, a potrzebna będzie perspektywa posthumanizmu?. Czy paradygmaty antropologii kultury nie muszą zostać uzupełnione (albo zastąpione) jakimś paradygmatem postantropologicznym?


TOP 200